Właściciel
Taczka:
Na dole, bo to stamtąd dochodzi jego smakowity zapach...
Abby:
Z pewnością ból głowy, jeśli dzieci będą wciąż się tak drzeć...
Max:
Brak, choć może mieć go w formie tatuażu, to dość popularne u Orków.
- A co ja Ci, ku*wa, na przestępcę wyglądam? Wypi***alaj do roboty, a nie uczciwym Orkom dupę zawracasz.
Poszła więc czym prędziej, żeby zobaczyć, co będzie jeść.
- Pójdę, jak się dowiem, gdzie ta druga osoba, która tutaj z tobą weszła.
Raz już je uciszała. Jeśli ona ogłuchnie i nie będzie słuchać ich lamentów, lepiej dla niej. Powinna już kończyć posiłek.
Właściciel
Taczka, Abby:
//To ten, ja Was zostawiam.//
Max:
- Chyba tam ku*wa siedzi, nie? Jakbyś tu nie stał, to byśmy już dawno wyszli. - odparł i stracił cierpliwość, przechodząc obok Ciebie, acz nie omieszkał przy okazji zdzielić Cię dość mocno z bara. Po chwili z zaułku wyszedł też człowiek, typowy mieszczanin, który najpierw pognał za zielonoskórym, a później zniknął gdzieś w tłumie.
Zobaczył, co tam takiego robili, to jest rozejrzał się, szukając czegoś podejrzanego, lub drugiego wyjścia.
Właściciel
Nic nie wskazywało na to, że coś poza rozmową, nic podejrzanego nie było, podobnie jak innego wyjścia, najwyraźniej było to jeden z tych przysłowiowych ciemnych zaułków.
Ale i tak coś podejrzewał, chociaż wolał nie ryzykować próby znalezienia ich. No nic, wyszedł więc i szukał dalej jakiś zagrożeń, nie ze strony Kartelu.
Czekała aż jedzonko będzie gotowe.
Well, było gotowe, a jeśli się nie pospieszy, to ktoś je jej zje.
Właściciel
Taczka, Abby:
//Ja ponownie nie interweniuję.//
Max:
Do końca swojej służby nie znalazłeś nic, więc wieczorkiem nastała pora na zdecydowanie zasłużony fajrant.
To dobrze. Poszedł więc coś zjeść.
Właściciel
Stołówka w barakach czy jakaś karczma?
Karczma tym razem. Jakaś pierwsza lepsza.
Tak więc pobiegła do swojej opiekunki.
-Poproszę dużo wszystkiego!
Sylvia nawet się zaśmiała, mimo że słyszała to już tak wiele razy. Nałożyła jej porządną porcyjkę, mając nadzieję, że nie sprawi zbyt wiele kłopotów ta nowa.
Właściciel
Max:
Wkroczyłeś do oberży "Pod Złotym Ślimakiem," która mimo ciekawej nazwy była dość pospolita względem wystroju i innych takich.
Abby, Taczka:
//Wciąż się nie mieszam.//
Poszła usiąść przy jakimś stole i czym prędzej zaczęła jeść.
A Sylvia podobnue zajęła się pozostałymi po czym sama wydrapywała jedzenie dla siebie z garnka.
Właściciel
Abby, Taczka:
W ten oto sposób obie nasyciłyście się na tyle, żeby zająć się jakimiś innymi czynnościami.
Podszedł więc do lady i położył z 30 sztuk złota na ladę.
- Co za to dostanę?
Właściciel
Karczmarz wzruszył ramionami, bo równie dobrze mogłeś dostać kilkadziesiąt litrów wody, kilka worków sucharów, jakiś porządny posiłek, kilka kieliszków kosy śmierci lub zwyczajnie w mordę za niepotrzebne zawracanie dupy.
Oj, no tak... zapomniał sprecyzować.
- Coś dobrego do zjedzenia. Znajdzie się?
Właściciel
- A widziałeś kiedyś karczmę, w której nie kupisz nic do żarcia?
- Nie, ale widziałem takie, gdzie za takie pieniądze nie dostanie się godziwego jedzenia, więc wolę mieć pewność, czy tutaj jest inaczej.
Poszła znowu się rozglądać po swoim nowym domu.
Poszła zająć się najmłodszymi, dopilnowywując, bybsobie dobrze radziły.
Właściciel
Max:
- Ja pie**olę... - westchnął wulgarnie i zabrał pozostawione przez Ciebie na ladzie złoto, aby później ruszyć do kuchni i przekazać tam zamówienia.
- Piwa do tego? - spytał, sięgając po kufel.
Taczka:
Nie odkryłaś wiele ciekawego, może poza domownikami w postaci starszych lub młodszych dzieci, które nie zwracały na Ciebie uwagi, przyglądały Ci się z ciekawością lub wręcz zapraszały do zabawy. Kilka razy natknęłaś się na tego mężczyznę, z którym rozmawiał wtedy Nord.
Abby:
Radziły sobie dość dobrze, a Ty ujrzałaś schodzącego z góry Dethana.
- Chciałbym o czymś z Tobą porozmawiać. - wyznał i nim zdołałaś powiedzieć cokolwiek, podjął: - Słyszałem, że rada miasta niezbyt przychylnie patrzy na nasz przybytek i podobno chce go od nas wykupić... Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że są skorumpowani i siedzą dość głęboko w kieszeni Kartelu. Po prostu obawiam się, że jeśli czegoś nie wymyślimy, oni zrobią tu jakiś zamtuz lub coś w tym guście, uprzednio sprzedając wszystkie dzieciaki w niewolę, czego nie chcę i Ty pewnie też...
- A masz jakiś pomysł, co z tym zrobić?
Właściciel
Max:
Wzruszył ramionami i nie ciągnął Cię więcej za język, więc dalsze oczekiwanie minęło Wam w milczeniu. W międzyczasie otrzymałeś w końcu swoje zamówienie, czyli solidny kawał mięsa w brunatnym sosie, gdzie dostrzegłeś nieco przypraw i grzybów, a także pół bochna chleba podzielonego na kilkanaście kromek, pół pętka kiełbasy i ćwierć kostki masła.
- Smacznego. - mruknął zdawkowo karczmarz i wziął się za nalewanie piwa, ale bynajmniej nie Tobie, tylko innym klientom karczmy.
Abby:
- Najprościej byłoby dać im to, czego chcą, czyli uciec, ale wątpię, żebyśmy długo wytrzymali z całą dzieciarnią... Dlatego trzeba byłoby zdobyć tyle złota, żeby się od nas odwalili. - wyjaśnił i podrapał się po głowie. - Gereth i Bolg obiecali pomóc, ale sami też musimy coś od siebie dołożyć, spróbuję też wyciągnąć przysługi od kilku starych znajomych.
- Borze nieprzebyty, dlaczego ci idioci zawsze muszą nam się zwalać na głowę. Zróbmy tak, jak mówisz.
Właściciel
- Masz przy sobie jakieś złoto? Znaczy się: Tak tylko pytam, bo i tak będziemy musieli znaleźć sobie jakieś zlecenia, z oszczędności za nic nie uzbieramy odpowiedniej sumy.
Wolała usiąść w jakimś cichszym kącie, żeby trochę odizolować się od hałasu i tym podobnych.
- Dziękuję.- Powiedział nieco głośniej, zabierając się za jedzenie.
- Przy sobie tylko jedną monetę, nie wiem czy pamiętasz, ale gwizdnęli mi kilka złociszy. Mam ochotę ich pokroić.
Właściciel
Abby:
- Ich powinniśmy zostawić w spokoju, a przynajmniej to, co z nich zostało... Jeśli zostało, Dłoń miał o to zabrać... Dobrze, wychodzę i poszukam jakiegoś zlecenia... Chcesz coś konkretnego czy wziąć byle co, grunt że dobrze płatne?
Taczka:
Cóż, udało Ci się to, a inne dzieci nie próbowały na siłę zachęcać Cię do zabawy z nimi czy czegokolwiek innego.
Max:
Karczmarz nic nie powiedział, bo w sumie nie miał co takiego, i kontynuował rozlewanie piwa. Mniej więcej pięć minut po tym, gdy skończył, również i Ty uporałeś się ze swoim posiłkiem.
No to teraz ruszył w kierunku koszar.
- Bylebym przeżyła, nie? Ostatnimi czasy ciężko o dobre zlecenie.
Właściciel
Abby:
- Nie pamiętam czasów, gdy było łatwo. - powiedział ze śmiechem, a później wyszedł z sierocińca, zostawiając Cię ponownie sam na sam z tą hałastrą.
Max:
Nikt nie miał zamiaru Cię zaczepić, nie dostrzegłeś też nic, co wymagałoby Twojej uwagi, więc spokojnie tam wróciłeś.
Radziła sobie jak zwykle, a przynajmniej się starała. Czekała na jego powrót.
Właściciel
Taczka:
//Ciekawiej zrobi się dopiero jak Abby opuści budynek, więc zaczekajmy chwilę, dobra?//
Abby:
Minuty i kwadrans wlokły Ci się niemiłosiernie, ale w końcu Twoje oczekiwanie zostało nagrodzone, gdy Dethan wrócił z kilkoma kartkami papieru w dłoni.
- Znalazłem tego więcej, niż myślałem. - powiedział, kładąc zlecenia na stole.
//Okk.//
Poszukała może jeszcze jakiejś książki, czy czegoś do czytania.
Właściciel
Taczka:
//Miałem przez to na myśli, żebyś nie odpisywała w ogóle, aż wyjdzie.//
Max:
Pora na potwora, czyli ulubiona pora każdego miejskiego strażnika, w końcu co to za robota bez usiekania choć jednego monstrum dziennie? A tak na serio, to niestety brakowało potworów, a było właśnie popołudnie.
No to poszedł tam gdzie zwykle, aby znowu poćwiczyć władanie magią.
- Wiesz, może taka pora roku, że ludzie bardziej są na siebie wkur... no, sam wiesz.
//ok ok, teraz rozumiem.//
Właściciel
Abby:
- Tak chyba jest zawsze. - odparł i podał Ci zlecenia, samemu wcześniej wybierając jedno z nich.
Max:
Minimalnie podniosłeś swoje magiczne zdolności, w końcu nie mogłeś wiele z siebie wykrzesać przez te kilka godzin treningu, a nie mogłeś zbytnio ćwiczyć dłużej, w końcu wielkimi krokami zbliża się zmierzch, a lepiej wrócić na noc nie tylko do miasta, ale i koszar.