Rivalton
Jakiś stragan z warzywami/owocami/mięsem na sprzedaż, czy coś w tym stylu.
Podszedł więc do nich.
- Potrzebuję kogoś, kto zna się na medycynie. Ewentualnie paru ludzi do eskorty i wyniesienia rannych strażników.
Właściciel
Abby:
Padło na koszary miejskiej "straży," która strażą była co najwyżej z nazwy, skoro siedziała Kartelowi tak głęboko w kieszeni. Jednakże znalazł się jeden strażnik, który od razu rozpoznał twarzy, ściągnięta grymasem bólu, więc bez słowa odebrał od Ciebie głowę.
- Oto nagroda. - powiedział po chwili, gdy pozbył się czerepu, a w zamian niósł w dłoni pokaźną sakiewkę, której brzęczenie jasno sugerowało, że w środku są monety.
Killer:
A więc na główny targ, gdzie poza wszelkiej maści prowiantem były też trunki, narzędzia, broń, narkotyki, mikstury alchemiczne, niewolnicy i wiele, wiele więcej, w końcu to Kasuss.
//A druga postać?//
Max:
- Mamy tutaj trochę większe problemy, jak się uporamy z tamtymi Gnollami i Hobgoblinami z kuszami i skorpionem to pogadamy. - westchnął smętnie jeden ze strażników.
Wychylił się nieco. Widział nieco dokładniej te trochę większe problemy?
Zastanowiła się czy jest sens wracać do informatora.
Właściciel
Max:
Tak, między innymi barykadę, a między nimi dwa gotowe do strzału skorpiony, czasem dostrzegłeś też kawałek zielonego lub futrzanego łba.
Abby:
Biorąc pod uwagę fakt, że potrzeba Wam złota, a on wspominał coś, że Twój niedoszły cel zabił mu przyjaciela i zapłaciłby za jego śmierć, to czemu by nie? Zresztą, można chociaż liczyć na to, że zapamięta sobie tę przysługę na przyszłość i jakoś się odwdzięczy, a na pewno będzie rad, gdy dowie się o śmierci mężczyzny.
Hmmm... jak to podpali, to cały budynek ogarnie ogień, tak?
Wobec tego podreptała tam, gdzie spotkała go wcześniej, mając nadzieję, że nadal wpierdziela kaszę.
Właściciel
Max:
Biorąc pod uwagę, że jest z drewna, to tak.
Abby:
Kaszy co prawda nie wpierdzielał, pił za to piwo, ale grunt, że był w tej samej karczmie, a nawet przy tym samym stoliku, gdzie wcześniej go zastałaś.
Hmmm... Mógłby jakoś na krótko wygasić ogień? Chodzi tu o rzucenie kulą ognia i zaraz po tym, zgaszeniu płomieni, jakie pojawiłyby się na ciele oponenta. Raczej sam cios kulą mógłby wystarczyć. Ewentualnie skoncentrowanie płomienia w jednym miejscu, szybkie wypalenie i ugaszenie zaraz po tym.
Przysiadła przy stoliku i odetchnęła.
- Sprawa załatwiona.
Właściciel
Max:
Magia Ognia pozwala na jego stworzenie, ale nie zgaszenie, więc plan weźmie w łeb bez Maga Wody czy Powietrza, a obecnie nigdzie takich nie widać, pewnie dlatego, że nawet ich nie macie.
Abby:
- Takim jak Ty uwierzę na słowo. - powiedział i dopił piwo, kładąc na stole pokaźnych rozmiarów sakiewkę. - W dowód wdzięczności.
//Nwm, ponownie pół bot.//
No, czyli poudawał się do wszelakich straganów i ponakupywał jedzenia na zapas, tak by starczyło im na spory kawał czasu.
Hm, no to nie da zbytnio rady... Właściwie szkoda, że został ograniczony.
- Ale przyprowadzić ich mogę?
Puściła mu oczko, wzięła sakiewkę i wyszła bez słowa. Schowała sakiewkę od razu i ruszyła w następne miejsce docelowe.
Właściciel
Killer:
Z pomocą Krasnoluda, który to dysponował złotem na ten cel, zakupiliście wszystko, co było niezbędne w relatywnie krótkim czasie.
//Nie jestem pewien, czy gdziekolwiek to już padło, ale uznajmy, że macie jakiś wóz zaprzężony w konia lub dwa, bo taszczenie tego w rękach przez całą drogę niezbyt Ci się chyba uśmiecha, nie?//
Max:
- Jeśli są tam w miarę bezpieczni, to lepiej, niech zostaną, pierwsze partie budynku oczyściliśmy całkowicie, tutaj zaczynają się schody, czasem wyłazi nam zza pleców jakieś ścierwo.
Abby:
Skoro robota tutaj wykonana, to możesz wrócić już tylko do sierocińca, żeby odpocząć lub ewentualnie wziąć tam kolejne zlecenie spośród tych, które przyniósł Dethan.
//Pewnie że nie.//
"Zakupiliście"
A-ale on sam przybył...
Wsiadł na miejsce woźnicy, po czym ruszył z wozem oraz dwójką koni do Fortecy.
- Warto ich poinformować, żeby zostali? Bo chcieli jednak, żebym sprowadził pomoc...
Właściciel
Killer:
//Razem z Krasnoludem, nie próbuj mnie robić w ch*ja.//
- Gdzie, ku*wa? - zapytał zaskoczony brodacz, widząc, że kierujesz wóz w kierunku bram miasta. - Już chcesz wyjeżdżać? Piwa nie chcesz się nachlać? Odpocząć trochę?
Max:
- Dlatego nie bierze się nowicjuszy, gołowąsów i debili na takie akcje. - westchnął strażnik i wrócił do swoich zajęć, przestając poświęcać Ci uwagę. Może warto byłoby wreszcie wziąć się w garść i podjąć jakąkolwiek samodzielną decyzję, a nie liczyć na ciągłe wytyczne z góry lub od kogokolwiek innego?
Abby:
Bez problemu trafiłaś na miejsce, Dethana jeszcze nie było.
Zatrzymał wóz.
-No, szczerze...powrót może trochę zaczekać. Z resztą, dwa kufle nie zaszkodzą, nie?
Wobec tego z przyzwyczajenia rozejrzała się, czy nie warto by pozamiatać.
//Problem w tym, że ja sam nie wiem co robić. Z jednej strony są tam w końcu bezpieczni, z drugiej mogą się jednak jakoś wykrwawić ;-;..
Słuchanie się wytyczanych to jego robota przecież. No ale skoro musi... W ogóle z tego co pamięta, rany tamtych były poważne?
Właściciel
Killer:
- Mnie to, Tobie i może tak. Postaw to gdzieś i chodź. - powiedział Krasnolud, kierując się do najbliższej karczmy.
Abby:
O dziwo nie, wszystkie dzieci pewnie wyczuły, że nie powinny Wam teraz przeszkadzać, i siedziały u siebie, także nie było żadnego syfu do posprzątania.
Max:
//Nie będę Cię wiecznie prowadzić za rączkę, podejmuj samodzielne decyzje, nie zawsze dostaniesz NPC, który zrobi to za Ciebie.//
Owszem, dość poważne, może już są nawet martwi?
Więc rozejrzała się, gdxir leżały te zlecenia, o ile Dethan ich wcześniej nie zabrał.
"Zaparkował" gdzieś wóz by się zbytnio nie rzucał w oczy, zszedł z niego i poszedł za Krasnoludem
Właściciel
Abby:
W dalszym ciągu leżały tuż obok, na stole.
Killer:
Cóż, karczma jak karczma, w swoim żywocie najemnika, mimo iż miałeś całkiem przytulne lokum w swojej twierdzy, to odwiedziłeś ich już wiele. Swojego brodatego kompana znalazłeś przy ladzie, gdzie już najpewniej zamawiał trunki.
Sonyi nudziło się. I to bardzo. Stukała palcami w drewniane oparcie fotela, na którym jakiś czas temu usadowiła swoje cztery litery. Myślała nad tym, jaką fuchę przyjąć w Kasuss, w mieście, gdzie możliwe, że pewne osoby by zaakceptowały osobę jej pokroju bez mieszania w to magii... Wpadła na pewną myśl! Uśmiechnęła się do swoich towarzyszy, po czym przemówiła:
- Chłopcy, myślicie że miejscowy burdel papa by mnie przyjął? - zapytała słodko i niewinnie, po czym wstała z fotela, a następnie zrzuciła z siebie płaszcz, odsłaniając swoje kobiece krągłości.
Rivaltonowi nic innego nie pozostało niż zająć miejsce przy ladzie i zamówić dla siebie kufel piwa.
Chyba że krasnolud go wyprzedził, to już inna bajka.
Właściciel
Kazute:
Ork zareagował bardziej, niż entuzjastycznie, zielonoskórym zawsze łatwo było zawrócić w głowie kobiecymi wdziękami, niezależnie jakiej rasy były owe dziewoje, taka metoda sprawdzała się zawsze, równie dobrze, jak Magia Umysłu. Człowiek, oczywiście również był pod wrażeniem, jemu najpewniej też się wszystko podobało, ale jego reakcja była bardziej stonowana.
- Nie sądzę, aby był to dobry pomysł. - powiedział, wyrażając swoje obiekcje. - Nie twierdzę, że się nie nadajesz, ale... Po prostu jakoś nie widzę Cię w takiej roli.
Killer:
Owszem, Krasnolud zamówił dwa kufle, ale ruszył z nimi do wolnego stolika, bez oglądania się na Ciebie, więc raczej żaden z nich nie był Twój... Karczmarz po chwili napełnił Twój kufel trunkiem, w zamian żądając ledwie trzech sztuk złota.
Powodzenia w zdychaniu na raka wątroby, brodaty ku*wiu.
Zapłacił 3 sztuki złota i nie pozostało mu nic innego niżeli wziąć łyka piwa.
Zamrugała oczami, zdziwiona.
- Dlaczego tak sądzisz...?
Właściciel
Killer:
Piwo jak piwo, nic wielkiego, daleko mu co prawda do szczyn, ale i krasnoludzkiego trunku, jaki skradliście niegdyś grupie kilku bandytów z tejże rasy, jacy zadomowili się w Lesie Rozboju.
Kazute:
Spuścił wzrok, a jeśli go podnosił, to tylko po to, aby krążyć nim po pomieszczeniu, unikając kontaktu wzrokowego.
- Bo to nie jest miejsce dla kogoś takiego jak Ty, powinnaś mierzyć wyżej. - wyznał w końcu, choć nie masz pewności, czy zgodnie z prawdą.
A więc pił te piwo, gdyż nic mu nie pozostało do roboty.
Zamyśliła się przez chwilę.
- W takim razie odszukam Cesarza, wyeliminuję go i zajmę jego miejsce.
Właściciel
Killer:
Nie samym piwem człowiek żyje, ale opróżniłeś do dna cały kufel, podobnie jak Krasnolud, ale ten pozbawił zawartości już pięć takich i nie zanosi się, aby zbyt szybko przestał.
Kazute:
Zignorował Twoje słowa, biorąc je za oczywisty sarkazm i ironię, Ork milczał, pewnie zwyczajnie nie rozumiał, o co Waszej dwójce chodzi.
Czy on chce opie*dolić się z kasy czy co?
Odłożył kufel na ladę i podszedł do krasnoluda.
-Te, nie przeginasz pały z tym piwem? Za chwilę zapijesz się w trupa.
Ubrała z powrotem płaszcz i otrzepała go z ewentualnego kurzu.
- Idę się rozejrzeć po tej mieścinie, jeszcze jej dobrze nie znam. Idzie ktoś ze mną? Potem zamierzam iść do karczmy wypić kieliszek czegoś dobrego - zapytała, jak gdyby wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.
Właściciel
Killer:
W odpowiedzi zaśmiał się tylko i chwycił za kolejny kufel. Najwidoczniej daleko było mu do Ciebie, jakiegokolwiek innego człowieka, Elfa, Drowa czy kogokolwiek z tym podobnych ras, on był w końcu Krasnoludem, przedstawicielem rasy, która wypija najwięcej najróżniejszych trunków bez większych konsekwencji.
Kazute:
Obaj nie mieli nic przeciwko, toteż w trójkę opuściliście Wasze lokum, trafiając na gwarne ulice miasta.
Działo się coś ciekawego, na co mogłaby się popatrzeć lub ewentualnie się wpier*olić?
-Jak coś będę na ciebie czekał przy wozie. -rzekł i tak jak rzekł tak tam poszedł. Ciekawe, czy ten cały mag którego kufel zwiększa procenty trunków o 5% był Krasnoludem...
Właściciel
Kazute:
Na pewno, ale tłumy były zbyt gęste, a do tego w ciągłym ruchu, że trudno było Ci zarejestrować cokolwiek, może za wyjątkiem Orka, który pochwycił dłoń jakiegoś młodego chłopaka i niemalże zmiażdżył ją w swoim uścisku, wypuszczając go po chwili.
- Kieszonkowiec. - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Killer:
Dobre pytanie, ale masz pewne podejrzenia, żeby tak było. Tak czy inaczej, kwadranse mijają, a Krasnoluda nie ma... Dopiero w chwili, gdy miałeś już po niego iść, ten opuścił lokal w dość nieszablonowy sposób: Wypadając ze sporym impetem przez okno. Na chwilę go zamroczyło, ale później jednym susem wskoczył do środka tą samą drogą i po chwili ktoś inny opuścił karczmę, tym razem dwa Gobliny, również oknem. Krzycząc i skomląc, niczym pobite kundle, natychmiast uciekły w popłochu.
- Na pewno nie jedyny, jakiego spotkamy - odparła, po czym teatralnie westchnęła. Sama w swojej młodości robiła rzeczy uznawane przez społeczeństwo za złe, ale jak się wiele razy przekonała, nie miała innego wyboru. I właściwie nie żałowała swoich decyzji. Jeśli będzie dalej wcielać się w nowe postacie jak dotychczas, to nie zostanie złapana, a następnie spalona na stosie w widowiskowy sposób na placu miasta. - Idziemy od razu do karczmy, może tam nie będzie aż takiego tłoku - zarządziła i zaczęła wzrokiem szukać szyldu takowego budynku.
-Co ten debil odwala? -zdziwił się. Zawrócił się do karczmy ciekaw, co tam się odpieprzyło. I przy okazji też po Krasnoluda.
Właściciel
Kazute:
Kasuss słynęło z licznych karczm, ale nie dzieliły się one w zwykły sposób, czyli według stanu majątkowego klientów, ale na takie, które wpuszczają wszystkich lub wyłącznie członków własnej organizacji, tak jak Kartel, Lemenn czy Zatrute Ostrze.
Killer:
Przydarzyło się to, co miało się przydarzyć, a więc typowa karczemna bójka, w której po jednej stronie stał Twój brodaty znajomy wspomagany przez jednego z nieznanych Ci ziomków, zaś po drugiej - przynajmniej kilkanaście Goblinów i kilka Hobgoblinów. Owszem, nierówne starcie, ale Krasnoludy nie miały czasu, żeby zieloni wezwali jakieś posiłki.
Poczuł się zirytowany. Tak to jest jak na chwilę spuścisz oko z Krasnoluda. Eh, później go za to opierdzieli.
Wparował między tą bójkę i uważając by samemu nie dostać od awanturników rozdzielił tą napieprzaninę.
-Hola hola cholera jasna mać, spokój! To karczma a nie miejsce do napieprzania się!
Nie przypominała sobie, by wcielała się kiedyś w członka takowej organizacji. Chociaż...?
Właściciel
Killer:
Mocno się przeliczyłeś, jeśli liczyłeś na to, że słowa wystarczą, aby załagodzić sytuację, zwłaszcza że karczma była równie dobrym miejscem do obijania czyichś pysków jak ulica, rynsztok, targowisko czy ciemny zaułek.
Obaj brodacze zwyczajnie Cię ominęły i ruszyli do ataku, wykorzystując twarde, często okryte metalowymi rękawicami, pięści oraz obute w ciężkie buciory stopy. Przeciwnicy dostawali solidny łomot, ale chociaż żyli. Mimo to, wciąż było ich pod dostatkiem, mimo wysiłków obu Krasnoludów.
Kazute:
Faktycznie, chyba nigdy nie miałaś takiej okazji, tak samo jak nie przypominałaś sobie, abyś kiedykolwiek naraziła się jednej z tych frakcji.
No...to...ten, dał im załatwić sprawy po krasnoludzku i gdy się uwinęli to zaprowadził Krasnoluda do wozu, podku*wiony.
-Na drugi raz nigdzie cię ku*wa nie biorę z sobą, nawet do karczmy. Dosyć mnie wku*wiłeś.
Więc udała się do karczmy, do której miała dostęp.