Właściciel
Abby:
Poza pożegnaniem się i ruszeniem na łowy? Nic.
- Oby, możesz wtedy liczyć na jakąś przysługę bądź złoto z mojej strony. - powiedział Hobbit. - Gdybym umiał walczyć tak dobrze, jak zdobywać informacje, to pewnie sam bym się nim zajął...
Max:
Orków było niewielu, bardziej woleli stawiać się przeciw prawu i porządkowi niż je respektować, a tym bardziej uosabiać, a do tego zbili się w jedną gromadę i ruszyli prawą odnogą, tak więc Tobie pozostaje chyba tylko ta lewa.
Taczka:
Ich szeregi zostały konkretnie przetrzebione i najpewniej uznali, że z Tobą wciąż może być Nord, a więc znów wielu zginie podczas próby schwytania Cię... Cóż, najpewniej dali sobie spokój, choć to dość mściwa rasa, która Ci raczej tego szybko nie wybaczy, a jeśli sami sobie nie poradzą, to może naślą jakiegoś łowcę nagród? Wiele niewiadomych, ale na pewno warto skorzystać z okazji wyrwania się stąd, a przed opuszczeniem domu założyć na siebie jakiś płaszcz lub coś w tym guście, byleby zamaskować swoją tożsamość.
Przynajmniej dziwne stworzonko nie musiało się kryć, więc od razu po otwarciu okna uciekło.
Tyle dobrego, że nie spotka żadnego z nich, już incydent z jednym mu wystarczy. Ruszył więc lewą stroną, mając się na baczności, z tarczą przed sobą i mieczem w drugiej dłoni.
- Widać tak bywa, każdy ma swoje zadanie. Może kiedyś zabijesz sobie kogoś.
Czekała więc na przyjście wieczoru, żeby pójść do bramy miasta, wcześniej zakładając na siebie płaszcz lub coś, dzięki czemu nikt by jej nie rozpoznał.
Właściciel
Taczka:
Wszystko, włącznie z ubiorem i porą dnia, jest już gotowe, więc możesz ruszać.
Max:
Za rogiem znalazłeś długi korytarz i rzędy drzwi, a na końcu drogi - kolejny zakręt. Niektóre drzwi były otwarte i ciche, inne zamknięte, z innych dobiegały odgłosy walki...
Abby:
- Tylko jeśli będzie na to zasługiwać. - odparł i uścisnął Ci dłoń swoją pulchną rączką, aby wrócić później do jedzenia kaszy, dając Ci też w ten sposób znak, że możesz, lub powinnaś, już odejść.
Otworzył więc najbliższe, z których słychać było bójkę. Jakby nie dało normalnie, wyważyłby. Jakby to jeszcze nie pomogło i tylko drzwi byłyby drewniane, podpaliłby je.
Zwinęła manatki bez żalu, zostawiając kaszożercę za sobą i wybierając się powoli we wspomniane w rozmowie miejsce.
Tak więc wyruszyła w stronę głównej bramy miasta.
Właściciel
Abby:
Idąc na południe dość szybko trafiłaś w rzeczone miejsce, czyli do ruin kuźni, gdzie spotkałaś trójkę żebraków, z czego dwóch natychmiast uciekło, a jeden, siedzący o wiele dalej od nich, wciąż siedział na swoim miejscu.
Taczka:
Trafiłaś tam bez problemów i Goblinów na karku. Zdałaś sobie wtedy sprawę, że w gruncie rzeczy nie wiesz z kim masz się tu spotkać, ale dziwny stworek znów się pojawił, a gdy upewnił się, że go zauważyłaś, poleciał do jednej z bocznych uliczek.
Max:
Cały budynek był drewniany, więc całe szczęście, że mogłeś je otworzyć w sposób klasyczny. Zauważyłeś w środku dość nierówną walkę, kiedy to już pięć Goblinów poległo od ciosów mieczy strażników, a dwa kolejne stawiają ich trójce zajadały opór.
Uśmiechnęła się do niego i zapytała się w myślach, czy czasem nie mógł być przypadkiem tą samą osobą co jej cel.
Podbiegł więc, aby kopnąć najbliższego z nich, po czym wbił w niego miecz, nie ważne, czy kopniak się udał czy nie.
Poszła więc za stworkiem.
Właściciel
Abby:
Możliwe, ale on nie odpowiedział na uśmiech, siedząc tak samo, jak wcześniej. Jako że myśli Ci nie odpowiedziały to jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać...
Max:
Pięknie wpie**oliłeś się jednemu ze strażników, niemalże przypłacając to życie, bowiem jego miecz tkwiłby teraz w Twojej czaszce, gdyby go w porę nie zatrzymał... Kopniak się udał, a Goblin padł martwy, drugi, walcząc na raz z dwójką kolejnych strażników, szybko podzielił jego los.
Taczka:
Trafiłaś do jednej z licznych bocznych uliczek, która od innych różniła się z pewnością tym, że nie ma w niej wszechobecnych żebraków i innych bezdomnych. Mogło to wynikać z obecności wielkiego mężczyzny opartego o ścianę jednego z domów. Miał na sobie płaszcz z kapturem, ale szybko go zdjął, ukazując Ci rude włosy oraz bujne wąsisko, bokobrody i brodę w tym samym kolorze. Odziany był w skórzany pancerz z naszytymi nań płytkami żelaza w niektórych miejscach, a u pasa zwisał mu sztylet, miecz i topór. Zauważył Cię, ale nic nie powiedział, jedynie wyciągnął muskularne ramię, aby latający gad mógł na nim przysiąść.
-Em... Dobry wieczór? - Zrobiła jeden mały krok do tyłu.
Cóż... następnym razem musi być ostrożniejszy. Odsunął się więc, po czym wyszedł i wszedł do kolejnego pomieszczenia, skoro tam sprawa była załatwiona.
A ten żebrak wyglądał na starego czy młodego?
Właściciel
Taczka:
- Dobry? Z pewnością... Cieszę się, że postanowiłaś tu przyjść, mój pan z pewnością również będzie rad. - powiedział mężczyzna, ale nie wykonał żadnego ruchu czy gestu w Twoją stronę.
Max:
Żegnały Cię wyzwiska i inne bluzgi ze strony strażników, ale trafiłeś pod kolejne drzwi, tym razem szczelnie zamknięte.
Abby:
Ciężko określić, siedzi skulony, ze zwieszoną głową, a jego łachmany skutecznie zasłaniają większość jego ciała.
-T-to gdzie mam iść? - Zapytała.
- Dobry człowieczku, może ci pomóc? W tym mieście to niebezpiecznie, roi się od robactwa i wszelakiego ścierwa. Może cię stąd zabrać? - Udała milutki i głupiutki głos.
A było słychać dźwięki walki?
Właściciel
Taczka:
- Mój pan jest Styricem i bardzo potężnym Magiem. W pobliżu Gilgasz stworzył ostoję dla wszystkich Łaków, w którym są bezpieczni, mają dach nad głową, jedzenie i wszystko, co potrzebne do życia. W zamian wymaga jedynie służby... Nie wiem czy słyszałaś, ale to właśnie my, Łaki z Klanu Tor-Alta wypędziliśmy Czarne Słońce z Gilgasz, a późnij odparliśmy ich atak... Z niewielką pomocą pewnego człowieka i najemników, ale jednak...
Max:
Nie, ale było słychać, że ktoś na pewno był w środku, gdyż słyszałeś szuranie, chrobotanie i urywany oddech.
Abby:
Nie odpowiedział, nawet się nie poruszył, zupełnie Cię ignorując.
Próbował więc odgrzać klamkę, żeby puściła. Ewentualnie z buta.
Wyglądał w ogóle na żywego?
Właściciel
Abby:
Gdy teraz lepiej się przyjrzałaś, to zauważyłaś, że niestety, ale niezbyt.
Max:
Udało Ci się, w środku zastałeś nieprzenikniony, jakby wywołany sztucznie, mrok.
Zapalił więc dłoń i posłał w ten mrok trzy płomienie, odsuwając się nieco z gotową bronią.
//lulz, niech mumifikuje
Szczęście, że go nie dotknęła. Nie żeby się brzydziła, ale na co sonie ręce brudzić. Ktoś był w pobliżu?
Właściciel
Taczka:
- Doskonale... Kiedy chcesz opuścić miasto?
Max:
Trafiłeś na magazyn, a przynajmniej tak to wyglądało z racji różnych pak, skrzyń, beczek i worków, które dostrzegłeś dzięki nikłym płomykom.
Abby:
Nikt, tamci żebracy uciekli już wcześniej, najpewniej również nie zwrócili uwagi na to, że tamten nie żył.
Pobiegł do strażników, których spotkał poprzednio.
- Była mowa o tym, co zrobić z magazynami, jak się je znajdzie?
Pomyślała, że trochę pomarnowała czasu. Poszła dalej, zastanawiając się, gdzie poszukać później. Nie traciła oczywiście czujności.
Właściciel
Taczka:
Pokiwał głową i ruszył w kierunku bramy miasta, aby je opuścić.
Abby:
Tak właściwie to mogłabyś szukać właśnie tutaj, ponieważ rany na ciele bezdomnego świadczą o precyzyjnych pchnięciach i cięciach, a więc atakach, których nie mógłby wykonać byle kto, ale Twój cel - już jak najbardziej.
Max:
- Przeszukać, żeby nikt się tam nie ukrył, i zabezpieczyć, zawartość sprawdzi się potem. - wyjaśnił Ci jeden ze strażników, a później ruszył z resztą do kolejnego pomieszczenia.
Ruszył więc ponownie do magazynu, rozpalająć na swojej dłoni mocniej płomień,aby następnie zacząć jego eksplorację.
//dopiero co te rany nie były widoczne ((((*。_。)_
Wobec tego przeszukała trupa i go sobie obejrzała.
Właściciel
Abby:
//Jakbym tego nie napisał w ten sposób, to byś go olała i musiałbym kombinować, jak podpowiedzieć Ci w inny sposób.//
Nie miał przy sobie nic poza brudnym ubraniem, zaś ślady wskazywało na zadane przez kogoś definitywnie wprawionego w zabijaniu, ponieważ były tylko dwa, z czego jedno perfekcyjnie przeszło między żebrami, a drugie wbiło się w serce.
Max:
Magazyn jak magazyn: Wszystko popakowane w beczki, worki, paki i skrzynie, a że nic nie było oznaczone, to nie masz pojęcia, czy w tamtym worku znajduje się mąka czy może jeden z najgroźniejszych narkotyków w Elarid, Niebieski Proszek.
Cóż, wolał nie patrzeć, bo w końcu zawartość ma zostać sprawdzona potem. Próbował teraz unieść ten płomień w powietrze, żeby stał się małym, latającym przy nim ognikiem, albo płomieniem, zależy czy nazwa ognik pasuje do tego czy niezbyt.
Klasyk. Możnaby założyć, że żebrak spał przy zadawaniu obrażeń,ale wcale nie musiała to być prawda. Trzeba było się mieć na baczności.Chyba nic już więcej nie było tu do zrobienia.
Właściciel
Max:
Nie było to trudne, a więc się udało, acz owy płomyczek jest za mały, aby rozświetlić z góry całe pomieszczenie, jeśli taki był Twój zamiar.
Abby:
Nie, więc możesz odejść gdzieś indziej, ale masz przynajmniej pewność, że Twój cel przebywał tu w ciągu ostatnich kilku lub kilkunastu godzin, bo to po mniej więcej takim czasie żebrak zmarł.
Nie, co bardziej aby rozświetlał jego okolicę, a zrobił go żeby mieć wolne dwie ręce; przy ewentualnej walce lepiej jest mieć i miecz i tarczę, niż tylko jedno z tych a w końcu nie wiadomo, czy nie czai się tu jakaś cholera do ubicia, w sumie... wyciągnął jeszcze miecz i ruszył ku dalszej eksploracji licząc, że płomyk będzie podążać za nim i świecić wokół niego.
Poszła sobie więc gdzieś indziej, dziękując swojej charyzmatycznej i seksownej intuicji //dalej zwanej Kubą, po nocy mi odwala//. Zastanawiała się, ile będzie za nim ganiała.
Właściciel
Taczka:
Wspólnie opuściliście miasto.
//Zmiana tematu, zacznę Ci w Kryjówce Łaków.//
Max:
W ten sposób przeszukałeś magazyn i nabyłeś pewności, że jesteś tu jedyną istotą żywą.
Abby:
Może godziny, może dni, a może wcale, bo z zaułka nieopodal słyszysz krzyk... Czyżby kolejna ofiara mordercy?
Podreptała tamże. Ile by dała, by móc znów biegać...
//To takie bardziej z życia, bo się na tym nie znam. Jak zespawam drzwi magią ognia, to będę mógł je jakoś potem odspawać czy jak się otwiera zespawane rzeczy? Jeżeli jedyną żelazna rzeczą są zawiasy, to ich zespawanie jakoś je zamknie?
Właściciel
Abby:
Cóż, zarobione złoto mogłabyś wydać na ziołowe specyfiki lub wizytę u Maga Leczenia czy profesjonalnego medyka, ale niestety, były one potrzebne w innym celu...
Przez zranioną nogę dotarłaś na miejsce po sprawie, w kałuży krwi leżał kolejny żebrak, jednakże morderca musiał w niej stać, bowiem do zaułku prowadziły jego krwawe kroki. Poza tym dobiegały stamtąd przekleństwa, które sugerują, że spłoszony wbiegł w ślepy zaułek.
Max:
//Nie wiem, więc pójdę Ci na rękę, i powiem, że tak.//
//Yeepi.//
Wyszedł więc z magazynu, gasząc ognika, po czym zaczął spawać zamknięte drzwi, coby nikt oby tu nie wszedł. Potem zaczął chodzić i szukać kolejnych drzwi, skąd było słychać walkę.
To mogła być pułapka, ale co z tego. Przygotowała broń i powolutku poszła za śladami. Najwyżej znwou jej zwieje.
Właściciel
Max:
Z najbliższych walkę było nie tylko słychać, ale i widać, gdy dwóch strażników wypadło przez otwarte drzwi i uderzyło o ścianę naprzeciwko. Najpewniej gdyby nie pancerze, teraz leżeliby groteskowo powyginani oraz martwi.
Abby:
Nie tym razem, bo rzeczywiście dostrzegłaś kogoś z zakrwawionymi sztyletami w dłoniach i długim płaszczu z kapturem, który stał pod ścianą ślepego zaułka, klnąc pod nosem i zastanawiając się, jak stąd uciec.
//Ah, to piękne upewnianie się ;-;
To strażnicy miejscy czy tego budynku wypadli?
Tuptała dalej w milczeniu, bo do żadnego susa podnieść się nie mogła. Zastanowiła się, czy nie ma żadnej przyprawy w zanadrzu.