-To nie wygląda jak bezpieczna kryjówka... - Mruknęła.
Właściciel
Taczka:
- Bo nie musi. - odrzekł i podszedł do drzwi, aby wejść do środka. - Zostań tu. - dodał jeszcze na odchodnym, nim zamknął je za sobą.
Abby:
Dłoń to bez dwóch zdań słowny facet, bo jak powiedział, tak zrobił, i wyszedł po chwili, wykonując dziwny gest, a mianowicie kładąc Ci dłoń na ramieniu, aby później odejść i wykrzyczeć coś do Bolga.
- Idziesz z nami? - spytał Dethan, powoli wstając i zbierając ekwipunek.
Max:
W sumie nic, więc skupiłeś się na tej czynności i twarz miałeś wolną od maści, a dalsze oględziny pozwoliły stwierdzić, że także od wszelkich śladów poparzeń. Tak, ten facet bez dwóch zdań wiedział, co robi.
Teraz odpowiednio się ubrał. Jest tutaj jakaś stołówka, czy trzeba w karczmie?
- Podsumujmy... przed chwilą byłeś umierający, a u boku masz dupka z przydupasem wielkości swojego ega. Idziecie się ponapi**dalać, a w praktyce umrzeć w durnej potyczce, której powodów nie zna nikt. Odpowiedź chyba jest logiczna.
//Czyli, że została na zewnątrz?//
Oparła się o ścianę i powoli się po niej zsunęła tak, żeby usiąść na ziemi oparta o nią.
Właściciel
Taczka:
//Yup.//
- Psssyt! Hej Ty! Tak, Ty! - usłyszałaś nagle szept z Twojej prawej, który z pewnością był skierowany do Ciebie.
Abby:
- Więc pakuj manatki i idziemy. - odrzekł ironicznie Dethan i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Max:
Jest stołówka, ale można też w karczmie, masz wybór, bo za stołówkowe nie płacisz, ale dobre nie jest, w wypadku karczemnego jadła jest już odwrotnie.
Czy on naprawdę jest na tyle głupi czy po prostu niebo mu spadlo na głowę?
Jako, że została uwolniona od tego przykrzącego się obowiązku, uwaliła się i leżała tam gdzie Dethan leżał wcześniej.
Może stołówkowe nie być jadalne, ale bardziej wartościowe. Czy nie?
Spojrzała się prawo, żeby zobaczyć kto ją woła.
Właściciel
Abby:
Posłanie śmierdziało tymi wszystkimi medykamentami, którymi uraczył Dethana Dłoń, choć po tylu trudach dzisiejszego dnia wydawało się miękkie niczym łoże z baldachimem.
Taczka:
Mężczyzna w średnim wieku, z zarostem na twarzy, w długim i czarnym płaszczu ze skóry. Widząc, że na niego patrzysz, jeszcze raz przywołał Cię do siebie, tym razem gestem.
Max:
Czy jedzenie stołówkowe było bogate w substancje odżywcze? Jeszcze jak, w końcu musieliście rosnąć na dużych i silnych, nieprawdaż?
Gówno mnie to wszystko obchodzi.
Postanowiła wziąć krótką drzemkę.
Podeszła do faceta zaciekawiona tym, co może powiedzieć.
Właściciel
Max:
Stołówka zapełniona była tłumnie jedzącymi, pijącymi i rozmawiającymi strażnikami, którzy mieli teraz wolne, przerwę, kończyli służbę lub ją zaczynali. Szczęśliwie w tłumie nie wyłapałeś żadnej znajomej mordy z patrolu, choć lepiej zachować ostrożność.
Taczka:
- Hmmm... - mruknął pod nosem i ocenił Cię wzrokiem. - Kojarzysz tego Norda co tam wszedł? - spytał potem, wskazując na drzwi, w których zniknął Twój obecny opiekun.
Abby:
Nie do końca, gdyż w połowie drogi do łóżka zaczęły upominać się o siebie dzieci, które zamknęłaś w obawie przed rozróbą jaka niedawno miała tu miejsce.
Tia, lepiej unikać okrów. Nie wiadomo co mu zrobią. Nie wiadomo też, czy nie trzymają z tym z patrolu. Chociaż z drugiej strony jest tu dużo osób. Jakiś nowy zaślepiony ideałami pomocy ludziom na pewno pomoże. Tak więc poszedł przyjrzeć się daniom.
//wtf, leżałam w łóżku a jednak w połowie drogi
Zaśmiała się pod nosem i poszła im otworzyć. Wiedziała, że teraz już penwie nie pośpi.
-No tak, to mój znajomy. A czemu się pan pyta?
Właściciel
Abby:
//Pochrzaniło mi się coś.//
No nie, bo zaraz została zasypana istną lawiną próśb, pytań i skarg.
Taczka:
- Złoto. - odrzekł i potarł dwa palce, co jest dość wymownym gestem. - Wisi złoto mi i całej Gildii Lichwiarskiej. Więc lepiej mu przekaż, że powinien się pospieszyć. No, chyba że sama potrzebujesz nieco grosza...
Max:
Właściwie to, co zawsze, czyli różne zupy, dania drugie, owoce i napoje, które może i smaczne nie były, ale syciły i pozwalały zachować siłę na długą pracę i ewentualną walkę.
Wziął zupę, która najmniej przypominała jakąkolwiek wydzielinę wydobywającą się z człowieka. Na danie drugie kawałek mięsa z warzywami, a z napoi to najbardziej pożywny.
Najpierw wysłuchała prośby, skargi zignorowała.
-Nie, nie potrzebuję. - Powiedziała obojętnie, odwróciła się i wróciła do miejsca w którym siedziała przed chwilą.
Właściciel
Max:
Teraz nic tylko zająć wolny stolik, żeby skonsumować to cudeńko.
Abby:
Przeważnie były to prośby codzienne i przyziemne, ale starsze dzieci chciał, żebyś wytłumaczyła im co tu się wydarzyło.
Taczka:
- Zawsze tak mówią. - mruknął człowiek i odwrócił się, łopocząc swym płaszczem, aby potem zniknąć gdzieś w tłumie.
- Nic wielkiego, pokłóciłam się z kilkoma głupimi osobami. - Machnęła ręką, jak zwykle zaczynając odpowiedź od wersji dla młodszych. Postarała się spełnić te w miare racjonalne prośby, po czyn wróciła do tych dzieci, które chciały jeszcze posłuchać opowieści.
Cudeńko może i nie.Szukał więc stolika, gdzie nie ma żadnych orków i poszedł tam. Jeżeli był taki.
-Gdzie ten nord? - Zapytała się samej siebie. - Nudzę się...
Właściciel
Taczka:
Chyba nuda już się skończyła, bo właśnie wyszedł, z wyrazem wyraźniej ulgi na twarzy.
- Nadal tu jesteś? To dobrze.
Max:
Znalazłeś nawet jeden w zupełności wolny, chyba że masz ochotę na czyjeś towarzystwo.
Abby:
Po tym wszystkim właściwie zostało tylko kilkoro starszych, których ta wersja opowieści jakoś nie zadowalała.
Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Wolał usiąść sam.
-A po co ty tam poszedłeś?
Właściciel
Taczka:
- Sprawdzić czy moi starzy przyjaciele to nadal przyjaciele oraz, czy udostępnią mi... znaczy się: nam, schronienia.
Max:
I tak zasiadłeś oraz spożyłeś posiłek w samotności. Niby słabo, ale z drugiej strony po co Ci kibice?
Najwyżej, żeby dopingować, ale nie wziął dania na taką miarę.
//Wybacz, że niepełne, śpiesze się, a później zapomnę.//
//a byłam pewna że ktoś o mnie zapomniał :c
Opowiedziała więc im o tym, jak to przyszedł tu tabun ludzi wkurzonych na Dethana, których trzeba było... bić. No, bić. Poza tym to niewiele więcej powiedziała, poza pojawieniem się Dłoni, którego tytułowała czarodziejem-ochlejusem.
Właściciel
Max:
Tak czy inaczej, zdołałeś je zjeść.
Taczka:
- Bezpiecznego, z dala od goblińskich i hobgoblińskich skrytobójców.
Abby:
Chyba im to wystarczyło, bo podziękowały i wróciły do swoich spraw.
-A gdzie jest to schronienie?
Teraz potrenowałby walkę, gdyby nie fakt, że wieczór, więc najpewniej większość osób będzie zmęczona. Ruszył więc na samotny trening magi ognia. Jest tutaj odpowiednie miejsce do ćwiczeń?
Poszła więc ululać jeszcze dzieci, którym to było potrzebne, poprosiła dwójkę czy trójkę o zamiecenie, po czym wróciła do śmierdzącego wyra,.
Właściciel
Taczka:
Z głośnym westchnieniem wskazał na budynek, z którego dopiero co wszedł.
Max:
Niestety nie, Magia w straży to taki ewenement, że nikt nie uznał za konieczne budowanie sali treningowej dla Magów.
Abby:
Tym razem zdołała zasnąć bez problemów, nikt już jej w tym nie przeszkadzał. Obudziła się później, już wieczorem.
Wobec tego wstała i przeszła się po domu, sprawdzając, czy jest spokój.
Wystarczy nawet zwykłe pole treningowe na zewnątrz, takie zwyczajne. Musi tylko być dostatecznie duże. Czyli bardzo duże.
-To nie jest bezpieczne schronienie!
Właściciel
Abby:
Jak najbardziej.
Max:
Czyli chyba poza miastem, jeśli nie chce czegoś przypadkiem sfajczyć.
Taczka:
- Niby czemu? Skąd możesz to wiedzieć?
W nocy nie wypada poza miasto. Poszedł obejrzeć miejsce na dworze, ażeby z bliska ocenić, czy się nada.
Czy miała coś do zrobienia?
Właściciel
Abby:
Właściwie to nie.
Max:
Nie, chyba że chcesz na pewno puścić coś z dymem.
Eh, czyli poczeka do rana. Udał się do swojego pokoju.
Zastanowiła się nad tym, ile by kosztował ewentualny pogrzeb Dethana. Miała dość zamoatania, gotowania... Ruszyła do pomieszczenia z dziurą w dachu.
-Ponieważ tak nie wygląda...
Właściciel
Taczka:
- A gdybyś miała nas szukać to gdzie byś zaczęła? W jakiejś karczmie lub innym, porządnym lokalu czy może w takiej ruderze?
Max:
Był pusty, na szczęście.
Abby:
Trafiłaś tam bez problemów, dziura oczywiście nadal była na miejscu.
Wylazła przez dziurę na dach. Oczywiście nie stanęła jak debil prościutko, usiadła na brzegu dziury i rozejrzała się wokół.
//Znowu... On chyba i tak mieszka sam.//
Przygotowywał się więc do spania.