Miasto Gibelest

Avatar Kuba1001
Właściciel
Skróciłeś o głowę kilku ludzi, a później dostrzegłeś zbiegających się zewsząd strażników, którzy nie tylko zauważyli Waszą maskarę, ale i postanowili jakoś jej zapobiec.

Avatar Vader0PL
Oh biedacy, ruszył im na spotkanie, jednak już z pewnej, dobrej odległości rozpoczął powolne przejmowanie kontroli nad nimi z użyciem magii dusz, by ci wbijali swoje miecze w towarzyszy.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Szło sprawnie, ale ubiłeś tak tylko kilku, gdyż kilka wystrzelonych w Twoim kierunku strzał skutecznie pozbawiło Cię koncentracji potrzebnej do dalszej inkantacji zaklęcia, a przy okazji stwarzało realne zagrożenie (lub jego pozory).

Avatar Vader0PL
No cóż, odskoczył dwa razy w bok i skrył się za czymś, o ile było za czym.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Pod ręką było jakieś dziecko, w roli żywej tarczy sprawdziło się idealnie, bo nie dość, że zatrzymało swoim ciałem dwie strzały, które bezpośrednio Ci zagrażały, to jeszcze jego śmierć sprowokowała większość strażników do bezmyślnej, napędzanej gniewem szarży...

Avatar Vader0PL
Dzieci fajna rzecz, ale pora wyrzucić. Cisnął ciałem w jednego ze strażników, a następnie użył magii dusz, by ich wyłączyć. Sprawność w kończynach wystarczy, bo wtedy upadną i będzie można ich dobić.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Poszło sprawnie, ale pozostali ponowili atak.

Avatar Vader0PL
Spróbował sięgnąć magią łuczników, by ci złamali swoje łuki. Lub karki. Jedno z dwóch.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Złamali to pierwsze, ale dobrali się do mieczy poległych kompanów i zaatakowali. Tymczasem Ciebie jednocześnie, za pomocą prostych pchnięć i cięć, zaatakowało aż pięciu strażników na raz.

Avatar Vader0PL
Z których kierunków?

Avatar Kuba1001
Właściciel
Pchnięcia centralnie od frontu, cięcia z boków i od góry.

Avatar Vader0PL
Odskoczył więc z przewrotem w tył, a następnie magią nakazał kilku z nich samobójstwo z użyciem miecza.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Udało się, ale Magia zaczyna Ci się powoli kończyć, zaś przeciwnicy - wręcz przeciwnie.

Avatar Vader0PL
-Oddziały Paktu Trzech! Do mnie! Wezwać resztę oddziałów! Wykonać!
Liczył na minimalne poruszenie ze względu na Pakt Trzech.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Było więcej niż minimalne, tylko dwóch kontynuowało atak, reszta zaczęła błądzić wzrokiem wokół w poszukiwaniu armii Paktu, a jeden nawet zwyczajnie uciekł.

Avatar Vader0PL
Ci dwaj uzbrojeni w co dokładnie? I jaki pancerz?

Avatar Kuba1001
Właściciel
Kolczugi i elementy pancerza płytowego, do tego hełmy chroniące głową i kark, oczywiście z nosalem, inne elementy pancerza na rękach, nogach i kroczu. Do tego miecze i tarcze, po jednej na łebka.

Avatar Vader0PL
Postarał się sparować uderzenia mieczy przeciwników, a następnie wykonał pchnięcie w jednego z przeciwników.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Poszło dobrze, jednakże Twoje cięcie zostało zablokowane przez tarcze, a strażnicy zaatakowali ponownie, z identyczną strategią jak wcześniej.

Avatar Vader0PL
Ponownie sparował uderzenie, a domieszką magii sprawił, żeby zaczęło się im kręcić w głowie.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Podziałało, jeden zrezygnował z walki i nawet opuścił gardę, jednakże drugi nie przerwał i wciąż zawzięcie atakował, przez co możesz mieć problem z zabiciem tego unieszkodliwionego.

Avatar Vader0PL
Sparował uderzenie wroga silniej niż zwykle, by ten się odchylił. Następnie chycił go za kark i przebił mieczem pod pachą.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Cały manewr się udał, dzięki czemu masz go z głowy. Niestety, ten drugi zaczął dochodzić do siebie.

Avatar Vader0PL
Zaatakował go i wymierzył cios na poziomie szyi.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Wykonał dość dobry blok, jednakże o ułamek sekundy za późno, przez co z charkotem zwalił się na bruk, dość szybko brudząc go swoją krwią, której upływ co prawda próbował zatamować, ale oczywiście bez skutków.

Avatar Vader0PL
-Leżeć.
Postarał się przywołać jednego ze swoich najemników.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Niestety, wszyscy byli zajęci walką, jednakże ma to ten plus, że możesz spróbować w końcu otworzyć główną bramę, bo zadbają o to, żeby nikt Ci w tym nie przeszkodził.

Avatar Vader0PL
A więc ruszył w tamtym kierunku.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Jak zostało powiedziane, nikt Ci nie przeszkodził dzięki panice wśród tłumu i wysiłkowi oddziału, tak więc dotarłeś pod bramę, gdzie znalazłeś napędzany obrotowym kołem mechanizm służący do otwierania bramy. Najpewniej, jeśli wykażesz się odpowiednią krzepą, dasz radę otworzyć ją sam.

Avatar Vader0PL
A więc spróbował to zrobić.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Szło w miarę sprawnie, najbardziej opornie pod koniec, ale brama w końcu stanęła otworem, a Ty ujrzałeś armię Paktu gnająca wprost do miasta razem z resztą Twych wojsk... Chyba wszystko biegło w tym kierunku, łącznie kilka setek Szkieletów, Nieumarłych i Mutantów oddzieliło się od głównej grupy aby urządzić rzeź w pobliskim kamieniołomie, tartaku i młynie.

Avatar Vader0PL
Odsunął się, by nie skończyć pod kopytami i nogami armii.
-Miasto czeka piękna śmierć.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Nikt Ci na to nie odpowiedział, Wampirzyca była gdzieś indziej, a reszta była albo zajęta walką, albo martwa, albo tępym ścierwem nastawionym na jedno z dwóch wcześniejszych.

Avatar Vader0PL
Ruszył ponownie na rynek. Do Teat... do walki.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Nie masz za bardzo z kim, teraz wypadałoby tylko znaleźć dobre miejsce do obserwowania "pięknej śmierci" miasta, jak sam to poetycko ująłeś.

Avatar Vader0PL
A im wyżej, tam i lepiej. Jednakże budynki będą płonąć, więc wrócił na rynek.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Tam wciąż trwała rzeź, choć w wykonaniu Nieumarłych, Mutantów i Demonów, najemnicy nie mieli zamiaru zbytnio się przemęczać, niektórzy mieli też jako taką moralność, więc odpoczywali, to temu tałatajstwu pozwalając zająć się brudną robotą.

Avatar Vader0PL
Dołączył do swoich ludzi i tam też pozostał. Jednakże im bliżej teatru, tym lepiej. W końcu kto powiedział, że skończył grać?

Avatar Kuba1001
Właściciel
Przez teatr właściwie przetoczyła się już masakra, a więc możesz wrócić do grania swej roli. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko nowej, coś za bardzo sztywnej, widowni.

Avatar Vader0PL
Zwrócił się do swoich najemników.
-Zapraszam na trybuny, zaraz się rozpocznie występ Mistrza Kruka!

Avatar Kuba1001
Właściciel
Właściwie nie mieli nic innego do roboty, a w sumie to sposób dobry na odpoczynek jak każdy inni, byli też ciekawi, co wymyśliłeś tym razem, więc zebrali się i oczekiwali na przedstawienie.

Avatar Vader0PL
A on natomiast w jednym z wolnych miejsc usadowił trupa jakiegoś mieszczanina.
-Pamiętajcie, że gdy się zacznie, to nie ma odwrotu.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Pokiwali głowami, zapewne wyznając zasadę, że im szybciej zaczniecie, tym szybciej będą to mieć z głowy.

Avatar Vader0PL
-Ani jeden żywy promień nie zdołał przebić powodzi chmur, gnanych przez wichry. Skąpa jasność poranka rozmnożyła się po kryjomu, uwidoczniając krajobraz płaski, rozległy i zupełnie i pusty. Leciała ulewa deszczu, sypkiego jak ziarno. Wiatr krople jego w locie podrywał, niósł w kierunku ukośnym i ciskał o ziemię.

Ponura jesień zwarzyła już i wytruła w trawach i chwastach wszystko, co żyło. Obdarte z liści, sczerniałe rokiciny żałośnie szumiały, zniżając pręty aż do samej ziemi. Kartofliska, ściernie, a szczególniej role świeżo uprawne i zasiane, rozmiękły na przepaściste bagna. Bure obłoki, podarte i rozczochrane, leciały szybko, prawie po powierzchniach tych pól obumarłych i przez deszcz schłostanych.

Właśnie o samym świcie Stelro Rovvel (bardziej znany pod przybranym nazwiskiem Rudolfa Vakalana) wyjechał zza pagórków rajgórskich i skierował się pod Vluren, na szerokie płaszczyzny. Porzuciwszy zarośla, trzymał się przez czas pewien śladu polnej drożyny, gdy mu ta jednak zginęła w kałużach; ruszył wprost przed siebie, na poprzek zagonów.

Przez dwie noce już czuwał i trzeci dzień wciąż szedł przy wozie. Buty mu się w rzadkim błocie rozciapały tak misternie, że przyszwy szły swoim porządkiem, podeszwy swoim porządkiem, a bose stopy w zupełnym odosobnieniu. Bardzo przemókł i przeziąbł do szpiku kości. Któż by zdołał poznać w tym obdartusie byłego mistrza Gildii Magów, dawnego Rovvela, geniusza i westchnień wielu elfek'? Włosy mu porosły "w orle pióra", paznokcie "w dzikie szpony", chodził teraz w przepoconej sukmanie, żarł chciwie chleb ze sperką i żłopał piwo z taką naiwnością, jakby to była zwykła woda spływająca z czystego źródła.

Konie były głodne i zgonione tak dalece, że co pewien czas ustawały. Nic dziwnego: koła zarzynały się w błoto po szynkle, a na drabiniastym wozie pod trochą olszowego chrustu, siana i słomy leżało samych artefaktów sztuk pięć i kilka pełnych zbroi, nie licząc broni zwykłej. Były to wcale niezłe szkapy.: rosłe, podkasane, prawie chude, ale ze świetnej rasy. Mogły jak nic robić dziesięć kilometrów na dobę, byleby im pozwolić dobrze wytchnąć dwa razy i uczciwie je popaść. Konie należały do pewnego szlachetki z okolic Gilgasz. Stanowiły one znaczną część jego majątku, bo posiadał summa summarum trzy szkapy, jednakże pożyczał ich Vakalanowi na każde zapotrzebowanie. Ten ostatni przychodził zazwyczaj późno w nocy, stukał do okna domostwa - wychodzili obydwaj z gospodarzem, wyprowadzali konie cichaczem, aby nie budzić parobka, wytaczali wóz i jazda! Letnią porą była to rzecz wcale łatwa - owa jazda. We dnie Vakalan spał w gąszczach leśnych, a konie się pasły Teraz niepodobna było ani spać, ani popasać. Vakalan liczył na to, że go ktoś zluzuje, zwłaszcza że najuciążliwsze posterunki i przeszkody szczęśliwie wyminął. Ale nie takie to już były czasy... Jeżeli kto jeszcze na tej ziemi walczył w całym i zupełnym znaczeniu tego słowa, to on, Vakalan. On jeden jeszcze chodził po broń, jeden nie upadał na duchu. Gdyby nie on, i sama jego organizacja byłaby się od dawna rozleciała na cztery strony świata. Przez długi czas tych elfów ściganych, głodnych, przeziębłych i wylęknionych wspierał swymi szyderczymi półsłowami i podniecał jak chłostą. Teraz, gdy już wszystko runęło na łeb w bezdenną jamę trwogi, on się, jak to mówią, zawziął. W miarę tego jak nie tylko do głębi nastrojów i sumień, ale do podstaw tak zwanej wojny dusz wciskać się poczęta coraz bezczelniej i natarczywiej filozoficzna zasada: fratres! rapiamus, capiamus, fugiamusque - on czuł w sobie upór coraz zuchwalszy, coraz straszliwiej bolesny i już prawic szalony...

Gdy tak zmoknięty, głodny i bardzo znużony brnął przy wozie, poczęło, jakoby wraz z zimnem, wsiąkać w niego uczucie nędzy. W kieszeni nie miał już ani okruszyny chleba i ani kropli wódki we flaszce. Dziurawe buty, absolutnie wzięte (jeżeli, notabene, był w nich milimetr rzemienia zasługujący na to, aby był absolutnie czy tam inaczej brany), nie mogły być przyczyną owego uczucia nędzy. Nie sam głód również i nie samo zimno je wywoływało. Ale po śladach, zostawionych na błocie przez te dziurawe buty, szła za Vakalanem ironia spostrzeżeń, owa bieda okrutna, co nie waha się wtargnąć do miejsca świętego świętych, co odważnie, jak plugawy lichwiarz, bierze w szachrajską swą rękę bezcenne klejnoty ludzkiego ducha i drwi z ich wartości ubierając tę podłość w najlogiczniejsze sylogizmy.

- Wszystko przełajdaczone - szepce Vakalan pogwizdując - przegrane nie tylko do ostatniej nitki, ale do ostatniego westchnienia wolnego. Teraz dopiero wyleci na świat strach o wielkich ślepiach, ze stojącymi na łbie włosami i wypędzi z mysich nor wszystkie elfy i Magów wolnych. Czego dawniej nie ważyłby się jeden drugiemu do ucha powiedzieć, to teraz będą opiewali heksametrem. Ile w człowieku jest zbója i zdrajcy, tyle z niego wywleką na widok publiczny, ukażą i ku czci oraz naśladowaniu podadzą. I pomyśleć, że to my taki sprawiliśmy postęp wyobrażeń, ponieważ przegraliśmy...

Mocniej zacisnął pas wełniany, osłonił piersi sukmaną i ruszył dalej, zwiesiwszy głowę. Czasami ją podnosił i mówił przez zęby:

- Psy parszywe!

Deszcz ostry nacichł i siał tylko ów pył wodny, nieustanny, zawieszający tuż przed okiem jakby nieprzejrzystą zasłonę. Podmuchy wiatru szalały dokoła wozu, gwizdały między sprychami, wydymały długie poły sukmany i targały koszulę na Vakalanie.

Za zasłoną mgły dał się nagle postrzec jakiś ruch jednostajny, równoległy do ledwie widocznego horyzontu. Mógł to być szereg wozów, stado bydła albo - wojsko.

Vakalan patrzał przez chwilę, przymrużywszy powieki. Doznawał takiego wrażenia, jakby ktoś zagiął palec pod żyłę krwionośną w jego piersiach i wydzierał ją na zewnątrz.

- Stalowi... - wyszeptał.

Dał koniom po siarczystym bacie, ściągnął lejce, zawrócił prawie na miejscu i zaczął uciekać. Nie chciał, a raczej nie mógł odwrócić głowy, ażeby się obejrzeć poza siebie i zbadać, co się tam dzieje. Zdawało mu się, że umknie na bok nie postrzeżony. Nieszczęście chciało, że miejsce było gołe i puste w promieniu wiorst kilku.

Uciekający wóz spostrzeżono. Z szeregów postępującego wojska odłamała się grupa jeźdźców, wysunęła przed front i pomknęła co koń skoczy. Vakalan, patrząc już na to zjawisko, nie mógł zrozumieć, czy ci ludzie sadzą ku niemu, czy się oddalają w kierunku przeciwległym. Dopiero zobaczywszy chorągiewki przy schylonych lancach i łby końskie, zorientował, się dobrze. Wtedy krew szarpiąca się w jego pulsach - jakby stężała i stanęła w biegu... Zatrzymał konie, omotał dokoła luśni parciane lejce i namyślał się, co wywlec z wozu do obrony: artefakt któryś, czy zwykły łuk?

Zanim wszakże cokolwiek przedsięwziąć zdołał, machinalnie zbliżył się do zmordowanych koni swoich i zaczął jednemu z nich zdejmować kantar ze łba i ściągać chomąto, jakby z zamiarem puszczenia na wolność tych towarzyszów niewoli. Czyniąc to, na chwilę przytulił się do szyi końskiej i westchnął.

Ośmiu Stalowych psów na pięknych gniadych koniach dopadło wozu i w mgnieniu oka ze wszystkich stron go otoczyło. Jeden z nich, nie mówiąc ani słowa, począł zrzucać lancą suche gałęzie oraz snopki kłoci i sondować głąb wozu.

Gdy grot dźwięknął uderzywszy o zbroje - żołnierz poklepał Vakalana po ramieniu i mrugnął na towarzyszów. Tamci sięgnęli po kusze założone na plecy. Vakalan stał na miejscu jak przedtem, obejmując ramieniem kark konia. Usta mu się skrzywiły wzgardliwie i w sercu zsiadło się nie to męstwo, lecz pogarda, pogarda bezbrzeżna, pogarda wszystkiego na tej ziemi.

- Ty do czyjej organizacji to wiozłeś? -zapytał go ów rewidujący.

- Głupiś! - odrzekł Vakalan nie podnosząc głowy.

- Do czyjej partii to wiozłeś? Słysz, elfa!

- Głupiś!

- To nie cywil - rzekł do podwładnych starszy, z naszywką na ramieniu - to żołnierz.

- Głupiś! - rzekł Vakalan patrząc w ziemię.

- Bierz psiego syna! - wrzasnął żołdak.

Dwu z nich odsadziło się natychmiast o kilkadziesiąt kroków i szybkim ruchem nastawiło lance poziomo. Skazany spojrzał na nich, gdy mieli ukłuć konie ostrogami, i zaraz, jak małe dziecko, zasłaniając głowę rękami, cichym, szczególnym głosem wymówił:

- Nie zabijajcie mnie...

Zerwali się w skok z miejsca zgodnym susem i wraz go przebili. Jeden ohydnie rozpłatał mu brzuch, a drugi złamał dekę piersiową. Trzeci wojak odjechał o kilkanaście kroków i gdy dwaj pierwsi, wyrwawszy lance i splunąwszy, usunęli się na bok, wziął na cel głowę powstańca. Pociągnął za spust kuszy wtedy właśnie, gdy nieszczęsny zsunął się w bruzdę. Bełt, przeszywszy czaszkę naręcznego konia, zabiła go na miejscu. Zwierzę stęknęło żałośnie i padło bez tchu na nogi konającego Elfa. Żołnierze zsiedli z koni i zrewidowali puste kieszenie sukmany. Rozgniewani o to, że Vakalan wypił wszystki alkohol, rozbili butelkę na jego czaszce i podarli mu ostrogami policzki. Na głos sygnału, wzywającego ich do powrotu, wskoczyli na siodła i nabrawszy z wozu po kilka sztuk dobrych mieczy krasnoludzkich odjechali za oddziałem, który zanurzył się już we mgłę i szarugę. Dowódca szwadronu ścigał forsownie jakiś topniejący oddziałek wojskowych, toteż nie miał czasu zawrócić po broń zostawioną w polu na wozie Vakalana. Tymczasem deszcz rzęsisty puścił się znowu i na małą chwilę ocucił byłego maga.

Powieki jego, zaciśnięte przez ból i popłoch śmiertelny, dźwignęły się i oczy po raz ostatni zobaczyły obłoki. Usta mu drgnęły i wymówiły do tych chmur szybko pędzących ostatnią myśl

"...Za wolność mego ludu i pamięć dla moich władców..."

Wielka nadzieja nieśmiertelności ogarnęła umierającego, niby przestrzeń bez końca. Z tą nadzieją w sercu umarł. Głowa jego wygniotła w błocie dołek, do którego teraz spływać poczęły maleńkie strumyki i tworzyły coraz większą kałużę. Krople, trzepiąc w nią, wzbijały duże, wysoko wzdęte bańki, rozpryskujące się w nicość tak szybko i zupełnie, jak ludzkie święte złudzenia. Zabity koń stygł szybko na zimnie, a pozostały przy życiu szarpał się w zaprzęgu tak gwałtownie, jakby go kto smagał rzemiennym batem. Nagle pochylił się przez dyszel, przez martwego towarzysza i obwąchał głowę Vakalana. Skoro poczuł trupa, ślepie mu krwią nabiegły, grzywa na karku wzburzyła się dziko, szarpnął się w tył, potem cisnął naprzód całym korpusem, bił nogami w ziemię i wierzgał na wszystkie strony w takiej furii, że tylna jego noga wpadła między sprychy przedniego koła wozu. Szarpnął ją z całej mocy i okropnie złamał powyżej pęciny. Ból wprawił go we wściekłość tym większą. Rozjuszony, wściekłymi skokami rzucać się począł. Kość pękła na dwoje w taki sposób, że ostry i jak nóż śpiczasty jej kawałek przebił skórę i coraz bardziej, wskutek targania, ją okrawał.

Dopiero nazajutrz rano pluchota bić przestała, choć wiatr wcale nie ucichł. Chmury leciały wysoko, poprzedzielane głębiami cieniów o kształtach dziwacznych. Pod wiatr i jakby na spotkanie obłoków ciągnęły już stadami, już pojedynczo kruki i wrony. Podmuchy wichrów odnosiły je i odpychały na powrót, nieraz zabawnie wyłamywały im skrzydła do góry albo kamieniem ciskały ku ziemi. Nad padliną w polu leżącą ptactwo krążyć poczęło, zniżało lot usilnie i po długim mocowaniu się z wichurą siadało na zagonach z daleka.

Koń żyjący wciąż stał ze złamaną nogą, zamkniętą między sprychami. Wyciągnąć jej dla wielkiego bólu już nie usiłował. Obnażona kość przy każdym poruszeniu zaczepiała się o drzewo i krajała skórę.

Ujrzawszy wrony, powolnymi kroki, z nogi na nogę postępujące ku wozowi, koń zarżał. Zdawał się wołać na ludzi osiadłych, na plemię ludzkie:

- O ludzie nikczemni, o rodzie występny, o plemię morderców!...

Krzyk ten rozlegał się nad pustą okolicą i ginął w szalonym głosie wiatru, tylko na chwilę wstrzymując postęp trupojadów. Wrony z wielką rozwagą, taktem, statkiem, cierpliwością i dyplomacją zbliżały się, przekrzywiając głowy i uważnie badając stan rzeczy. Szczególnie jedna zdradzała największy zasób energii, żądzy odznaczenia się czy nienawiści. Było to może zresztą po prostu namiętne odczuwanie interesów własnego dzióba i żołądka, czyli, jak przywykliśmy mówić, odwagi (co "było dawniej paradoksem, ale w nowszych czasach okazało się pewnikiem..."). Przymaszerowała aż do nozdrzy zabitego konia, z których sączył się jeszcze sopel krwi skrzepłej, okrytej błoną rudawą. Bystre i przenikliwe jej oczy dojrzały, co należy. Wtedy bez namysłu skoczyła na głowę zabitej szkapy, podniosła łeb do góry, rozkraczyła nogi jak drwal zabierający się do rąbania, nakierowała dziób prostopadle i jak żelaznym kilofem palnęła nim martwe oko trupa. Za przykładem śmiałej wrony ruszyły się jej towarzyszki. Ta preparowała żebro, inna szczypała nogę, jeszcze inna rozrabiała ranę w czaszce. Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta (należy jej się tytuł wrony "tej miary"), co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Vakalana, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy elfiej odwagi.

Nim wszakże skosztowała elfiego mózgu i zdążyła osiągnąć tak zwany tytuł do sławy, spłoszył ją nowy przybysz, co zbliżał się niepostrzeżenie, chyłkiem, podobny do dużej, szarej bestii. Nie był to wcale poetyczny szakal, lecz człowiek ubogi, chłop z wioski najbliższej. Na terenie, który odtąd miał do niego należeć na zawsze, znalazły się trupy - szedł tedy zabrać je stamtąd.

Bał się srodze Stalowych, toteż prawie pełzał na czworakach. Paliła go żądza poucinania rzemieni i podniecała słodka nadzieja znalezienia jeszcze, pomimo lustracji żołnierskiej, żelastwa, postronków i odzieży na trupie. Stanąwszy wreszcie nad zwłokami Vakalana, począł kiwać głową i wzdychać - potem ukląkł na ziemi, zdjął kaszkiet i wypowiedział formułkę do Pradawnych.

Wyrzekłszy ostatnie słowa, już z błyskiem pożądliwości w oczach, rzucił się przede wszystkim do kieszeni i zanadrza i począł szukać trzosa. Nic tam już nie znalazł. Obdarł tedy trupa z sukmany, szmat zgrzebnych, zzuł mu buty, zabrał nawet zbłocone onuczki, owinął tymi łachmanami część broni i szybko się w oddalił. Po upływie godziny wrócił, aby zabrać resztę zdobyczy. Około południa przyprowadził parę koni i wyprzągł konia kalekę. Obejrzawszy jak najstaranniej jego przetrąconą nogę, przyszedł do wniosku, że jest zepsutą zupełnie. Trzeba było szkapę na nic niezdatną udusić. Założył jej też, nie zwlekając, linkę na kark, przywiązał ją do wagi od orczyków, wlokącej się za parą jego koni, plunął w garść i popędził je, tnąc z całej mocy. Konie nagle szarpnęły, pętlica zdusiła gardziel skazańca i zwaliła go na ziemię. Za chwilę jednak moriturus zerwał się i pobiegł cwałem za ciągnącą go parą, stąpając ostrym szpicem nagiej piszczeli po błocie i po kamieniach.

Chłop spojrzał i aż zakrył sobie oczy z obrzydzenia. Zaraz odwiązał linkę i dał pokój egzekucji. Zaprzągł konie do wozu i odjechał. Po południu zjawił się z kozikiem i zdjął skórę z konia zastrzelonego przez Stalowych. Została tylko do wzięcia skóra na koniu jeszcze żywym. Chłopowina medytował, roztrząsał sprawę i rozpatrywał ją z rozmaitych punktów. Mógłby zdechlaka zarznąć kozikiem i załatwić całą rzecz za jednym zamachem, ale nie chciało mu się "paprać" moralnie i fizycznie. Z drugiej strony - bał się nie na żarty, aby ktoś w nocy nie zakradł się cichaczem, nie zatłukł szkapy i skóry z niej nie ściągnął. Koniec końców, tknięty jakimś skrupułem, rzekł do leżącej:

- Ej - a dychaj se tu... I tak na jutro na rano kopyta wyciągniesz. Spracowałem się. Pradawny miłosierny dał dary mi biednemu... Może i nikt nie widział, może i nie przyjdzie po skórę. Dobre i to. Dychaj se tu, dychaj...

Na uboczu względnie do tego kierunku, w jakim zdążał Vakalan, były w równym polu doły kartoflane. Ponieważ okazało się, że grunt przepuszczał wodę do wnętrza tych dworskich piwnic zimowych, więc przeniesiono je w inne miejsce, a jamy owe chwastem zarosły. Krzaki berberysu zagaiły ich dno i ściany. Belki ocembrowania pozapadały się wraz z bryłami gliny, tworząc lochy i katakumby, pełne teraz wodnistego błota. Do jednej z tych dziur zaciągnął włościanin nad wieczorem trupa elfa i zwłoki konia obdartego ze skóry. Zepchnął je pospołu do jednego lochu, uwikłał żerdzią między dylami i zielskiem i narzucił z wierzchu trochę gliny, aby tego żeru wrony nie wytropiły.

Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne ogłupienie, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu elfów, szedł ku domowi z odkrytą głową i z milczeniemna ustach. Dziwnie rzewna radość zstępowała do jego duszy i ubierała mu cały widnokrąg, cały zakres umysłowego objęcia, całą ziemię barwami cudnie pięknymi. Głęboko, prawdziwie z całej duszy wielbił Pradawnych za to, że w bezgranicznym miłosierdziu swoim zesłali mu tyle żelastwa i rzemienia...

Nagle w śmiertelnej ciszy jesiennego zmroku przeleciało nad ziemią rozpaczliwe końskie rżenie. Chłop się zatrzymał i nakrywszy oczy dłonią od blasku, patrzał pod zachód słońca.

Na tle zorzy liliowej widać było konia, wspartego na przednich nogach. Miotał łbem, wykręcał go w stronę grobu Vakalana i rżał.

Trzepały się nad tym żywym trupem, wzlatywały, spadały i krążyły wron całe gromady. Zorza szybko gasła. Zza świata szła noc, rozpacz i śmierć.


Podczas całego przedstawienia Kruk gestykulował, a gdy przyszedł moment odarcia ze skóry - zamiast na koniu wykonał to na trupie, którego usadowił w wolnym miejscu.

Avatar Kuba1001
Właściciel
//;-;//
Wzbudziłeś swym jednoosobowym przedstawieniem gromki aplauz na widowni, a gdy ten ustał usłyszałeś inne klaskanie, powolniejsze, dochodzące jakby zza Twoich pleców...

Avatar Vader0PL
No cóż, tylko jedna osoba to mogła być. No i niestety pewnie to była ona, więc odwrócił się w jej kierunku.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Owszem, to była Wampirzyca, która wciąż klaskając podchodziła coraz bliżej z uśmieszkiem na ustach, eksponując białe kły.
- Wyśmienite przedstawienie, mój drogi... A myślałam, że starcie tego nędznego miasta z powierzchni ziemi będzie moją jedyną uciechą podczas tej wyprawy.

Avatar Vader0PL
-Ależ dziękuję.

Avatar Kuba1001
Właściciel
Pokiwała głową i uśmiechnęła się szerzej, acz tylko na chwilę.
- Wybacz, ale muszę sprawdzić jak tam inwazja. - powiedziała i znów się oddaliła.
- Pocałuj ją wreszcie! - wyrwało się któremuś z najemników, gdy miał pewność, że jest poza zasięgiem jej słuchu, na co reszta wybuchła gromkim śmiechem.

Avatar Vader0PL
Spojrzał na niego z ukosa.
-Wcześniej wydłubię ci oczy, byś nie mógł się tym nacieszyć.
Machnął ręką.
-Kto poszuka ze mną jakiegoś magazynu z alkoholem?

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku