Właściciel
- Pięć złota za noc, konie mają koryto przy płotku, woda za darmo.
-Biorę aktualnie na jedną noc.
Dal mu pięć złotników.
-Gdzie jest siedziba tego całego czarnego słońca?
Właściciel
- Duży dom z drewna w centrum, mają tam wymalowany swój symbol, ciężko przegapić.
-Dostanę klucz od pokoju, czy w drzwiach?
Właściciel
W odpowiedzi wyciągnął spod lady klucz i wręczył Ci go.
Wziął klucz i cały grajdołek z jakim przybył do karczmy zanosząc go do pokoju. Zamknął go na klucz
Właściciel
Wszystko poszło sprawnie i majątek jest jako tako zabezpieczony.
Wyszedł z karczmy i rozpoczął poszukiwania owego budynku.
Właściciel
Dzięki wskazówkom oraz samym gabarytom budynku i charakterystycznemu symbolowi to znalazłeś go bez problemów.
Zapukał do drzwi. Chyba tak to się robi w tym kraju.
Właściciel
Żadnej odpowiedzi, a drzwi wydają się otwarte. Straży również nie ma.
Wszedł do środka.
-Witam.
Właściciel
Duży i obszerny korytarz przywitał się mrokiem i ciemnością.
Kroczył nim z dumą i powagą.
Właściciel
I kroczyłeś tak, nim nie usłyszałeś szelestów i... kroków? Jest to o tyle dziwne, że wszystko to słyszysz nad sobą.
Szedł dalej szukając schodów.
Właściciel
Schodów brak, ale po chwili ze sklepienia spłynęły bezszelestnie cztery postaci, każda odziana w czerń. Jeden uzbrojony był w glewnię, drugi w rękawicę z kolcami i jednoręczny miecz, trzeci w dwa jednoręczne miecze, a ostatni w dwa sztylety.
Niektórzy mają ciężkie życie. Jednym z nich z pewnością był Baszal Vallohr, były Paladyn, a obecnie robal w pancerzu. No cóż, życie dziwne jest. Kroczył w kierunku miasta, żeby wręczyć pewne zaproszenie do pewnej organizacji pewnemu człowiekowi. Choć zadanie nie było tajne to lubił udawać, że takie jest i sporo znaczy.
//Czy ja serio wyruszyłem Xavierem na początku maja? ;-;
Właściciel
//Heh...//
- Ale duży sku*wiel. - usłyszałeś jednego strażnika, który pilnował bramy.
- Zamknij się, bo takie wielkoludy z reguły miłe nie są. - mruknął stojący obok.
- Imię, nazwisko, status społeczny, miejsce pochodzenia i cel przybycia do miasta? - spytał niewzruszenie dowódca warty.
-Nazywam się Baszal Vallohr, jestem posłańcem jednego z Polomonów. Przybywam, by zanieść Vigowi Czarnego Słońca zaproszenie.
Właściciel
- Polo... Co? - spytał strażnik.
- Łże jak pies, następny płatny morderca. - odparł inny.
-Może rzucisz to prosto we mnie?
Właściciel
- Nie łapię. Jak niby w Ciebie?
//Tak nawiasem mówiąc: Ja też nie łapię.//
-Oskarżenia. Nie przybyłem w celu zabicia kogoś i na dowód mogę zostać pozbawiony broni na czas pobytu w tym mieście.
Właściciel
- Przecież Ty byś człowieka gołymi łapskami połamał, więc co da zabranie broni?
-Broń to przedłużenie ręki. Kto stanowi większe zagrożenie? Olbrzym, czy uzbrojony olbrzym?
Właściciel
Widać, że taka logika ich przekonała, więc brama stanęła otworem, o ile wcześniej złożysz broń.
Położył ją obok bramy i wkroczył do miasta.
Prosto do siedziby Vigo Czarnego Słońca.
Prawdopodobnie najbardziej charakterystyczny budynek w mieście. Taki, którego nie można pomylić z żadnym innym. No i przy okazji musiał dostać jakąś wiadomość o tym budynku, tak samo jak dostał powiadomienie, że udaje się prosto do Vigo Czarnego Słońca.
Właściciel
Znalazłeś go, pozostaje teraz wkroczyć do środka.
A więc wszedł tam. Dostał instrukcję, że pewnie ktoś na niego wyskoczy, więc ten...
Właściciel
I wyskoczyli, skacząc z góry, a mianowicie sześciu odzianych w czerń skrytobójców: Jeden obwieszony nożami i wyposażony w dwa sztylety, drugi uzbrojony we włócznię, kolejny w łańcuch z ciężarkiem na końcu, zaś pozostali trzej w dwa miecze, z pewnością zatrute. Otoczyli Cię szczelnym półkolem, gotowi zaatakować, gdy tylko wykonasz jakiś nieodpowiedni ruch.
A więc starał się nawet nie drgnąć pancerzem.
-Dobry.
Właściciel
- Czego tu szukasz? - spytał jeden z nich.
-Przybyłem do Viga Czarnego Słońca, przekazać mu zaproszenie.
Właściciel
- Zaproszenie? Taki z Ciebie poseł, jak z Orka inteligent.
-Owszem, nie jestem typowym posłem. Jednakże misja nie mogła zostać oddana w ręce kogoś, kto mógłby zginąć, lub się przestraszyć. To zbyt ważne.
Właściciel
- A więc mówisz, że nie czujesz strachu? - spytał ten sam zabójca, zaś Ty byłeś prawie pewien, że miał na twarzy kpiący uśmieszek.
-Niczego straszniejszego niż zostanie schwytanym przez Lorda Demonów, który następnie urywa moje nogi, nie widziałem. Poczucie strachu więc jest... dość interesujące.
Brovem skierował swe kroki w okolice Nowego Gilgasz. Sam nie wiedział czemu, chciał po prostu dojść do pierwszego lepszego miasta, a to wydawało się być najbliżej. Staną przed Bramą Miejską żeby strażnicy mogli przeprowadzić rutynową kontrolę.
Właściciel
Vader:
- Lord Demonów? Jasneee...
Wiewiur:
Strażników było trzech, tym co odróżniało ich od każdego innego w jakimkolwiek innym mieście, był symbol na pancerzu, herb organizacji Czarne Słońce, który jasno określał na czyim są żołdzie i pod czyim władaniem znajduje się miasto.
- Imię, nazwisko, miejsce pochodzenia, status społeczny i cel przybycia do miasta? - wygłosił jeden z nich standardową formułkę, stojąc pomiędzy swymi kamratami, którzy wycelowali w Ciebie groty halabard.
- Bovem Garrow, pochodzę z... właściwie nie mam domu, status społeczny, bezrobotny i bezdomny, ale nie biedny. Przychodzę do tego zacnego miasta, gdyż chciałem dojść do jakiegokolwiek miasta, a to akurat w pobliżu się znajdowało.
Właściciel
Widać, że taka odpowiedź ich zadowoliła, bowiem otworzyli bramy.
-Nikt nie kazał ci wierzyć.
Wszedł do miasta. Zaczął szukać czegoś w stylu tablicy ogłoszeń. Może i miał pieniądze, ale nie wiedział na jak długo mu ich starczy. Wcześniej to wszyscy płacili za niego, więc prawdziwej wartości pieniądza nie poznał.
Właściciel
Wiewiur:
Tak się składa, że takowych było w mieście kilka, w końcu był tu największy odsetek najemników na metr kwadratowy. No, tak czy inaczej, pierwszą znalazłeś tuż przy bramie, kilka innych zapewne było dalej w mieście.
Vader:
- Tak jakby to od mojej wiary zależy, czy Cię przepuścimy.
-Historia mojego życia przed i po śmierci. Nie warto się na niej skupiać, bo już tamte czasy minęły. Jakby co: Broń zostawiłem przed bramą.