Właściciel
Vader:
- Ja idę z szefo porozmawiać, Ty masz tu czekać z resztą. - wyjaśnił zielonoskóry i udał się do jednych z drzwi.
Taczka:
Trafiłaś akurat na porę jednego z posiłków, choć chyba przyjdzie Ci biesiadować samej, ponieważ nie zauważyłaś nigdzie w pobliżu jadalni, ani w niej samej, żadnych domowników, może poza służbą.
Wiewiur:
Do kompletu z bronią, oczywiście taką, którą można do owej pochwy schować.
Zohan:
- Niezbyt wielkie, ale głębokie, rozstawione w równomiernych odstępach, równoległe do siebie... Jak dla mnie to Giga Scorpio. A Ty co myślisz?
Wziął więc najbardziej obiecujący oręż z pochwą oraz też poszukał jakieś kuszy z kompletem bełtów.
- Najgorsze jest to, że raczej się nie dowiemy w którym kierunku to coś szło. Jeżeli to naprawdę Giga Scorpio to miejmy nadzieję, że jest daleko stąd... Na wszelki wypadek znajdź jakąś włócznie w tym całym burdelu.
Zaczął szukać dowódcy wyprawy.
-Gdzie są wszyscy? - Zapytała się jednej ze służek.
Właściciel
Zohan:
Skinął głową i wrócił do obozu, podobnie jak Ty, jednakże gdy on zajęty był szukaniem sobie odpowiedniego oręża, Ty już od razu wypatrzyłeś dowódcę łowców potworów, który dopiero co skończył naradę ze swymi podwładnymi.
Wiewiur:
Po krótkiej chwili uzbroiłeś się w elegancki miecz długi oraz dwuręczną kuszę wraz z tuzinem bełtów. Co dalej?
Vader:
Czekałeś i czułeś jak spojrzenia najemników świdrują Cię równie mocno jak ich oręż, ale na szczęście nie trwało to długo, bo po krótkiej chwili do pomieszczenia wrócił Goblin.
- Szefo Cię przyjął. - powiedział i rzucił Ci małą sakiewkę. - To jest zaliczka, masz czas dla siebie do zmroku, potem tu wracasz, ale tak, żeby nikt Cię nie widział. Będziesz dostawać pięćdziesiąt złota na dzień. Pasuje?
Taczka:
- Pan Zimitarra wyruszył wraz ze swymi dwoma przyjaciółmi oraz kilkudziesięcioma strażnikami i najemnikami w celu wypełnienia bliżej nieznanej misji, ale powiedział, że wróci przed zmrokiem. - wyjaśniła posłusznie, uśmiechnęła się odeszła. Cóż, czyli rzeczywiście Czerwona Klinga postanowił uwolnić Ur od plagi Wampirów...
-Zgadzam się. Jeżeli to wszystko, to wrócę tu później.
Opuścił pomieszczenie.
Zaczął rozglądać się za jakimś miejscem do spania.
Podszedł do niego i zapytał:
- Dużo płacą wam za zabitego Giga Scorpio?
Usiadła gdzieś i czekała aż ktoś jej poda danie, no chyba, że sama miała sobie wziąć.
Właściciel
Taczka:
Jako iż tylko Ty zasiadłaś do stołu to razu otrzymałaś wszystkie potrawy: Jakieś przystawki z mięsa, warzyw i przypraw, mętną, żółtawą zupę, ogromny kawał mięsa z sosem i kaszą oraz deser w postaci ciasta z kremem na zimno.
Zohan:
- Kilka tysięcy, zależy od tego, ile można z niego jeszcze wyciągnąć. A co? - spytał i ledwo zauważalnie uniósł brew. - Chcesz mi powiedzieć, że znalazłeś jakiegoś?
Wiewiur:
Namioty były w większości zniszczone, więc w jakimś ocalałym lub na gołym piasku, choć to, że będziecie kontynuowali odpoczynek jest małoprawdopodobne.
Vader:
Wszystko, więc spokojnie opuściłeś świetlicę najemników, a z czasem i cały budynek.
No cóż, ile czasu do ponownego powrotu?
W takim razie usiadł gdzieś gdzie nie było piasku. Ewentualnie wziął kawałek zniszczonego namiotu, otrzepał z piasku i na tym usiadł. Czekał na dalsze rozkazy.
- Mój towarzysz znalazł ślady. Równoległe, równe odstępy i głębokie.
Właściciel
Zohan:
- Pokaż. - powiedział, chyba nie do końca wierząc w prawdziwość tej historii, chociaż opis się zgadzał, co potwierdził kiwając głową, gdy mu go opowiadałeś.
Wiewiur:
Jak na razie nic się nie dzieje.
Vader:
Do zmroku, czyli góra dwie, trzy godziny.
Zaprowadził go do śladów.
Szept? Nie, nie warto jej jeszcze powiadamiać. Ruszył tam, gdzie powiesił "Smoka".
Jadła powoli, a kiedy zjadła, to postanowiła wyjść z pałacu i rozejrzeć się po mieście.
Materiału ma dość by się na nim położyć?
Właściciel
Zohan:
Badał je w milczeniu przez jakiś czas, a później kiwnął z uznaniem głowa.
- Twój towarzysz ma oko, to rzeczywiście ślady tej bestii... Może teraz nam się poszczęści? - spytał i wrócił do obozu, wydając rozkaz wymarszu.
Wiewiur:
Nie, a i tak dowódca wrócił i kazał się Wam wszystkim zbierać, więc nic z tego nie wyszło.
Vader:
Jak mogłeś się spodziewać, strażnicy już dawno usunęli ciało.
Taczka:
Szło dobrze aż do bramy, gdzie dwóch strażników zatrzymało Cię w sposób stanowczy i zdecydowany, acz łagodny.
- Lord Zimitarra jasno powiedział, że nie może pani opuszczać pałacu. - wyjaśnił jeden z nich.
Wstał i czekał na dalsze rozkazy.
I ulica wróciła do normalnego stanu? Ruszył na targ, szukając kolesia od miksturek.
Zachował sobie łuk i strzały, które znalazł wcześniej. Zaczął też szukać jakieś włóczni i strzał.
Właściciel
Taczka:
- Dlatego, że będzie pani bezpieczna tylko w obrębie murów pałacu, miasto stało się zbyt groźne. A tak przynajmniej powiedział nam Lord.
Vader:
Było kilku takich, choć zależy jakiej mikstury potrzebowałeś.
Zohan:
Strzał miałeś spory zapas, a włóczni jako takiej nie było, musisz zadowolić się oszczepem lub glewią.
Wiewiur:
Dość szybko zarządzono zebranie resztek obozu i wyposażenia, a następnie wymarsz pełną gębą, po jakichś śladach, wgłąb pustyni.
Wstał więc i wstawił się gotów do wymarszu.
Najlepiej leczenia, chociaż inne oferty też przejrzał.
-Nie jestem jego własnością, żeby mówił mi gdzie mogę chodzić, a gdzie nie.
Właściciel
Vader:
Takich było, jak zawsze, poza tym sporo innych mikstur: Rozwścieczające, usypiające, paraliżujące, antykoncepcyjne (dzięki Maskiu) i tym podobne dzieła alchemicznej sztuki.
Taczka:
- Z całym szacunkiem, ale Lord twierdzi, że nie podlega to dyskusji, a także powiedział, że kiedyś pani mu za to podziękuje.
Wiewiur:
Jak na razie podróż pustynią nie odbiegała od normy, dopóki nie zatrzymaliście się z jednego, prostego powodu: Ślady nagle się urwały.
Bóbr:
Skąd ten pośpiech? W sumie dobre pytanie, przecież wtedy w karczmie do niczego nie doszło, a Baryx o niczym się nie dowiedział... A jeśli się dowiedział, to Cię nie złajał. Ale po powrocie z załatwiania jakiejś sprawy na mieście był zdecydowanie nie w sosie i stwierdził, że na długo miejsca tu nie zagrzejecie.
Po ile te leczące z symbolem Kapłanów?
Poszukał wzrokiem dalszego ciągu śladów gdzieś dalej.
Zwrócił się do dowódcy:
- Możliwe aby one zakopywały w piasku?
-Skoro tak mówi... Ale kiedy wróci, to się z nim policzę. - Poszła się porozglądać po pałacu.
Właściciel
Vader:
Dwadzieścia sztuk złota za jedną.
Wiewiur:
Nigdzie i nic.
Zohan:
Pokiwał dyskretnie głową i przekazał to swoim kompanom na migi, a ci przygotowali się do ataku, niezależnie czy skorpiona, czy własnego.
Taczka:
Niewiele więcej otwartych komnat było w jakimkolwiek stopniu ciekawych.
Widząc co robią jego kompanii staną w pozycji bojowej sięgając po swoją broń w postaci miecza.
Przygotował się i zaczął się powoli rozglądać.
Właściciel
Vader:
Transakcja przebiegła pomyślnie, ku zadowoleniu obu stron.
Wiewiur, Zohan:
Wszyscy byliście gotowi, a chwila spokoju trwała jeszcze dosłownie kilka sekund, aż potwór postanowił zaatakować, nagle wynurzając się z piasku i odrzucając Was na boki oraz powalając na ziemię. Najgorzej miał jakiś Ork stojący najbliżej jego szczypiec, skorpion chwycił go i próbował przeciąć na pół, a gdy mu się to nie udało, z pomocą drugich również go złapał i zwyczajnie rozerwał na strzępy.
Starał się trzymać z dala od niego i strzelał z łuku w jego paszcze lub w oczy.
Natychmiast podniósł się z ziemi, oddalił się. Chwycił kuszę, załadował bełt, wycelował w jakiś miękki fragment jego ciała, nie wiem przerwę w pancerzu czy coś i wystrzelił. Natychmiast po strzale zaczął ładować drugi bełt...
Oczywiście, teraz po prostu gdzieś odpoczywał na uboczu.
Właściciel
Wiewiur, Zohan:
Jak na razie Wasze działania nie przyniosły efektu, może poza tym, że jeszcze bardziej rozsierdziliście i tak zirytowane monstrum.
Vader:
I tak minął Ci czas do zachodu słońca. Teraz do pracy, ech...
Obserwował jak inni walczą se skorpionem i starał się zapamiętać ich styl.
Starał się wypatrzeć jakąś lukę w atakach monstrum. Może podczas jakiegoś ataku odsłania słaby punkt?
Skoro nie miała co robić, to poszła się zdrzemnąć.
Właściciel
Vader:
Poszło sprawnie, pozostali najemnicy udawali się do jakiegoś pomieszczenia, być może na naradę.
Zohan:
Jedyny tak naprawdę słaby punkt był cały czas odkryty, a przynajmniej w teorii, bo mowa o jego podbrzuszu.
Wiewiur:
Jak na razie bardziej tej walki unikali, co nie powinno dziwić, w końcu obecnie nic mu nie mogą zrobić.
Taczka:
Zasnęłaś, obudził Cię dźwięk otwieranych drzwi i muskania w policzek.
Spróbował ocenić jak duże szanse ma na podbiegnięcie do bestii, wbicie miecza między przerwy w pancerzu, podważenie go i wyrwanie.
Właściciel
Biorąc pod uwagę to, że najpewniej Cię zauważy i zabije, a jeśli nie, to i tak nie zdołasz pancerza przebić lub podważyć swoją bronią? Bardziej niż znikome.
-Hę? Kto to? - Zapytała cicho i otworzyła powoli oczy.