Fajnie byłoby się wycofać, ale obecnie rzucił nożami w skrytobójców, by następnie wystrzelić w jednego z kuszy.
- Ty też lepiej sobie coś kup. - Zwrócił sie do Leifa.
-Ciągle gdzieś musisz coś robić i zostawiasz mnie samą...
Właściciel
Vader:
Atak nożami dał niewiele, podobnie jak kuszą, bowiem przed trafieniem skrytobójca użył Magii Pyłu i w ten sposób uniknął pocisku. Jego towarzysze ruszyli do ataku, a on ponownie "rozpadł się," aby ruszyć pod tą postacią w Twoim kierunku.
Zohan:
- To prowiant nie będzie wspólny? - zdziwił się. W sumie racja, jeśli będzie mieć swoje zapasy, to prędzej podejmie ucieczkę, co byłoby mu trudniej zorganizować bez stosownych zapasów sucharów i wody.
Taczka:
- Mówiłem, że nie jestem prowincjonalnym szlachcicem, ale Lordem Ur, a teraz być może niedługo wodzem całego kraju, więc nic dziwnego, że mam napięty grafik, jednakże obiecuję, że cały jutrzejszy dzień poświęcę Tobie, zgoda?
-Em... No dobra, ale to tylko jutro? Później znowu nie będę cię widywała przez kilka dni?
Czyli pora odskoczyć i wyjąć z torby wodę, którą wylał na pył Maga Pyłu.
Edgar szedł obecnie do miejsca spotkań z jednym z lichwiarzy. Wziął z domu rzecz jasna wszystkie niezbędne przedmioty, jak sztylety, rękawica i sakiewka. Był ciekaw, kogo tym razem zleci mu jego informator.
Właściciel
Taczka:
- Nie, jutro poświęcę Ci cały dzień, później już jakąś jego część, ale nie powinno być takiego, w którym nie będziemy się w ogóle widywać.
Vader:
W porę się przemienił w swą cielesną formę, ale wystawił się w ten sposób na zwykłe ataki.
Max:
Drogę na miejsce znałeś niemalże na pamięć, zlecał Ci zadania od dawna. Wiedziałeś więc, że niepozorny dom to naprawdę jego bogate lokum, a Ci kręcący się w pobliżu żebracy to zakamuflowani strażnicy, zaś gdzieś w oknach budynków czają się również kusznicy. Niby znasz i okolicę, i jego, ale i tak zawsze czujesz się tu nieswojo...
Tia... dziwnie przechodzić tędy z myślą, że ci żebracy zdolni są położyć kogoś na ziemię, a przy oknie zawsze ktoś obserwuje otoczenie. Ale i tak, najbardziej dziwił go sam budynek. Musieli naprawdę nieźle strzec domu, skoro jeszcze nie słyszał żadnych plotek na jego temat. Albo mogą też eliminować plotkarzy... Mimo to, wszedł nieco niepewnie do wnętrza, aby tam szukać informatora.
Jeżeli był bliżej od pozostałych, to lewym sierpowym go. Zwłaszcza, że karwasz kończył się ostrzem.
-No... Dobra, tylko pamiętaj, że nie możesz złamać obietnicy. - Uśmiechnęła się. - A teraz nie powinieneś się czymś zajmować?
Właściciel
Taczka:
- Mam jeszcze godzinę czy dwie na złapanie oddechu, nim będę musiał się tym wszystkim zająć.
Wiewiur:
Sądząc po pozycji słońca na niebie i niezbyt wesołych minach smażących się na nim ludzi chyba już wybiła odpowiednia godzina.
Max:
Szło sprawnie, dopóki ktoś nie wpił Ci boleśnie ostrza sztyletu, noża bądź krótkiego miecza w kark, gotów w każdej chwili wbić go głębiej.
- A Ty co? - prychnął, chwytając Cię dodatkowo za ramię. - Zgubiłeś się?
Vader:
Wypadałoby tylko trafić, co nie udało Ci się przez unik skrytobójcy, który chwilę później dobył dwóch sztyletów i rzucił się na Ciebie, dwoma poziomymi cięciami próbując pociąć Twoje gardło.
Tego się nie spodziewał akurat. Co mógł mu powiedzieć... Gdzie się w sumie znajdował? Już w środku? Przed wejściem? I czy w jego zasięgu wzroku był ktoś jeszcze?
Ponownie i mu kinieczne było uskoczyć. I rzucić jakimś meblem w nich.
-A tak w ogóle, to co ty robisz w wolnym czasie?
Właściciel
Max:
Nikogo innego nie było, Ciebie zaś pochwycono niedaleko drzwi wejściowych.
Vader:
Uskoczenie się udało, ale rzucenie meblem niezbyt, bo żadnych tu nie było.
Taczka:
- Niewiele, przeważnie odpoczywam, śpię, jem, czytam, ćwiczę fechtunek, maluję i piszę.
Więc walka bezpośrednia. Trochę słabo.
Właściciel
Zależy dla kogo, on czuł się w swoim żywiole, ponownie atakując sztyletami tak, jak wcześniej.
- Znajomego odwiedzam.
Powiedział, próbując sięgnąć po nóż, chyba że byłoby to za dobrze widoczne to wtedy szykowałby widmo- ostrze.
//Wspomniałem w karcie o tym, jak się z tego strzela?
Ponownie unik i ponownie atak własnymi ostrzami.
Właściciel
//Nie.//
W odpowiedzi prychnął i przycisnął zimną stal mocniej.
- Jakoś tego nie kupuję. Ostatnia szansa na uratowanie siebie od śmierci, a mnie od awansu.
-Nudy... Naprawdę nie robisz niczego innego?
- Będzie, będzie. Z tą różnicą, że ja będę mieć całe jedzenie przy sobie.
//Teraz bym mógł?//
- Po zlecenie. Zawsze po nie tutaj przychodziłem.
Właściciel
Taczka:
- A chcesz coś zaproponować, aby urozmaicić mój grafik?
Zohan:
Pokiwał głową i odszedł, po kilku chwilach wracając z sucharami i suszonym mięsem, a więc tym, co zawsze jada się w podróży, oraz bukłakami pełnymi wody i wina, osobno i razem.
Max:
//Na PW.//
- Jesteś to w stanie jakoś udowodnić?
- Właściciel tego lokum- wskazał budynek Lichwiarza- może potwierdzić. Ewentualnie okoliczni żebracy. Często tu przychodzę, to i mnie znają.
-No nie wiem... Myślałam, że w wolnym czasie walczysz z potworami albo chociaż z bandytami. Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy odebrałeś moją sakwę złodziejom.
Właściciel
Max:
- Tacy z nich żebracy jak ze mnie filozof. - mruknął ze śmiechem i odszedł, zabierając ze sobą też swoje ostrze.
Vader:
Tym razem padł martwy. Jak się okazało, był ostatnim z zabójców, poza Tobą został tylko ranny Ork oraz roztrzęsiony Goblin, ten sam, który Cię zwerbował do służby Smokowi.
Taczka:
- To się zdarza tylko wtedy, gdy opuszczam miasto, tutaj brakuje takich ekscesów.
//Już przez chwilę sądziłem, że opis tego domu razem z żebrakami, to jeden wielki sarkazm ;-;//
Odetchnął więc, po czym skierował się do domu.
Było ich więcej, więc przygotował się do uniku.
Właściciel
Vader:
Formalnie wciąż graliście do jednej bramki, więc im ani w głowie atakowanie Cię, zwłaszcza, że sami byli w kiepskim stanie... Po chwili, gdy Goblin się otrząsnął, pobiegł do jednego z pomieszczeń... Czyżby ostrzec Smoka lub powiadomić go o tym, że odparliście atak?
Max:
Jeśli miałbyś dostawać sztukę złota za każdym razem, jak dom zmienia wystój, gdy tu jesteś, miałbyś... Zero sztuk złota, bowiem nie zmienił się od Twojej ostatniej wizyty, a w sumie to od żadnej z nich.
Począł więc szukać domownika. Miał jakieś konkretne miejsce gdzie zazwyczaj bywał? Jak tak, to tam ruszył.
Właściciel
Taczka:
- Nie znajdzie się nikt, kto podniósłby na mnie rękę w Ur, ale na szlakach morskich i traktach handlowych nikt nie wie, kim jestem, więc nie mają żadnych zahamowań.
Vader:
Machnął ręką i usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę, oraz dysząc ciężko. Chwilę później pociągnął solidnego łyka z piersiówki na pasie i oblał nimi swoje rany, których miał sporo.
Max:
Zawsze spotykaliście się w jego gabinecie, a i tym razem nie było inaczej: Biblioteczka, brak okien, liczne świeczniki, kilka kufrów, a przede wszystkim biurko, fotel i dwa krzesła. Na fotelu rzecz jasna zasiadał on, jak zwykle w szacie z kapturem, która doskonale maskowała jego prawdziwą twarz w połączeniu z panującym tu półmrokiem.
- Kto dziś nie spłacił należytej sumy?
Spytał się bez strachu, w miarę spokojnym i luźnym głosem. W końcu już niejednokrotnie ze sobą rozmawiali, nie?
Właściciel
Max:
Tak, to by się zgadzało.
- Pewien kowal i dwaj jego pomagierzy. Ich dług jest na tyle wielki, ze Gildia planuje przejąć ich kuźnię, towary oraz ich samych, a później sprzedać, dlatego wszystko i wszyscy mają trafić do nas w stanie nienaruszonym. Ponadto miej na uwadze, że kowal jest byłym żołnierzem, weteranem walk na pustyniach Nirgaldu i Plugawych Ziemiach, a pewnie i jego uczniowie zostali przeszkoleni choć trochę w wojennym rzemiośle.
Vader:
Myślał krótką chwilę, śmiejąc się czasami, zapewne gdy przypominały mu się najlepsze momenty poszczególnych zabójstw. Później upewnił się, że ma rację, licząc na palcach.
- Gdzieś tak z sześciu. A co? Ty ilu?
- To ma być solowa akcja, czy zajmie się tym więcej ludzi niż ja sam?
-Odchodząc od tematu, ciekawi mnie trochę twoja podróż do Verden... Ty naprawdę pojechałeś się tylko spotkać z tym przyjacielem?
-Chyba podobnie. Czekaj, myślę.
Właściciel
Max:
- Sądziłem, że ktoś taki jak Ty, nawet się nie spoci podczas wykonywania tej misji, ale skoro nie czujesz się na siłach, to chętnie przydzielę Ci kogoś do pomocy...
Vader:
Miał własne rany i problemy na głowie, więc dał Ci myśleć w spokoju, co najwyżej przeszkadzając ździebko swoim ciężkim dyszeniem.
Taczka:
- A trafiłem na Ciebie. - powiedział z uśmiechem, błyskając równymi i śnieżnobiałymi zębami. - Ale tak, tylko w tym celu, wtedy jeszcze nie wiedziałem, co się tu wydarzy.
- Wolałbym nie ryzykować, patrząc na to że to weteran. I poza tym, wiesz dobrze że walczyć to ja nie umiem, a dawka prądu nie zawsze zadziała. Co innego, jakby tylko on potrafił walczyć, ale skoro szkolił synów.
-7. Ja zacząłem i skończyłem, ale brakuje mi dwóch skrytobójców...
Właściciel
Vader:
Popatrzył na Ciebie ze zdziwionym wyrazem twarzy, nie będąc zbytnio pewien, co chcesz mu przez to powiedzieć.
Max:
- Pomagierów, nie synów. - sprecyzował zirytowany. - Takie szczegóły mogą zawadzić kiedyś na całokształcie misji, pamiętaj. A teraz odejdź, jeśli to wszystko, i zaczekaj na zewnątrz, przyślę Ci tam oczekiwaną pomoc.
Zohan:
Swój stragan miał rozstawiony tam, gdzie wcześniej, więc po chwili kluczenia i przypominania sobie, gdzie to dokładnie było, trafiłeś na miejsce.
- Będzie potrzebował pan ochrony przy transporcie?
//Wolę się upewnić w taki sposób, niż żałować pytając się postacią. Nie podał mu lokalizacji ani nic więcej o tym zakładzie Kowalskim?