Czuł lekką ulgę oddalając się o tego miejsca, nawet z wiedzą, iż czekają go kolejne niebezpieczeństwa. Nie chciało mu się spać, więc tylko siedział, w myślach opracowując kolejne kombinacje stworzeń.
Zawołał kilku orków i razem z nimi poprowadził kupców do obozu.
Właściciel
Taczka:
Wróciliście, co prawda mniejszą grupą, ale w glorii chwały, z jeńcami i łupami. No, czyli jesteście jak najbardziej na plusie.
Omeg:
Był to dość dobry pomysł na wykorzystanie wolnego czasu, bo pewnie od razu po przybyciu praca ruszy z kopyta, aby nadążyć za wymaganiami Wampira.
-Zwążcie ich i schowajcie gdzieś. - Rozkazał pięciu orkom, poszedł do kowala, jeśli był taki w obozie.
Właściciel
Mieliście stale rosnące zapotrzebowanie na broń, trzeba też było ostrzyć i naprawiać starą, więc było ich wielu, a Ty trafiłeś do kuźni najbliższego, który akurat oceniał wykonany przez siebie miecz długi, przyglądając mu się i od czasu do czasu tnąc nim powietrze.
Tak więc poświęcił się temu dość dobremu sposobowi na wykorzystanie wolnego czasu.
-Masz mi wykuć stalowe rękawice z kolcami. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej dla ciebie. - Rozkazał kowalowi i poszedł na pole treningowe.
Właściciel
Taczka:
Kowal wzruszył ramionami, nie biorąc Twojej groźby na serio, gdyż przez wielkie zapotrzebowanie na wszelkiej maści oręż, pancerze i tym podobne prawdopodobnie skrócono by Cię o głowę lub zesłano na banicję za zabicie kogoś takiego. Zaś pole treningowe... Cóż, pole polem, ale właściwie znajdowało się ono wszędzie wokół obozu.
Omeg:
I tak Ci ten czas mijał, a gdy już miałeś przestać i zasnąć, usłyszałeś pukanie w drzwi powozu i słowa Uruka:
- Panie? Zwiadowcy puszczeni przodem meldują o karawanie na północy... Przepuszczamy ich, atakujemy, omijamy? I chcielibyśmy wiedzieć czy mamy rozbić obóz na noc czy też kontynuować wędrówkę.
Raelag zastanowił się przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
- Jeśli nie nadłożymy za dużo drogi to sugeruję obrabować karawanę. Już mniejsza z towarami, może wiedzą coś przydatnego o okolicy i bieżących wydarzeniach. Nie wiem jak jest silna, ale być może poddadzą się jeśli obiecamy im życie czy coś w tym stylu - Zresztą nie będę płakał, jeśli któryś z was zginie podczas ataku - Obóz rozbijemy, ale nie na całą noc. W zasadzie myślę, że najlepiej będzie rozpalić jakieś ognisko, zjeść coś, odpocząć parę godzin po czym jechać dalej. Dłuższy sen czeka na nas na miejscu.
Sprawdził, czy są jakieś postępy w treningu, jeśli w ogóle ktoś trenował.
Właściciel
Omeg:
Skinął głową i uderzył się pięścią w pierś, aby ruszyć dalej i przekazać rozkazy. Po chwili, wedle Twojego życzenia, kareta wraz z resztą wozów zatrzymała się.
Taczka:
Była to jedna z Waszych głównych rozrywek, choć męczenie schwytanych żywcem członków karawany pewnie zmieni ten układ. Acz obecnie nikt jeszcze o tym nie wiedział i ten niby plac pełen był Orków, Goblinów, Hobgoblinów, Orkologów i Centaurów trenujących walkę bronią białą, miotającą i wręcz, tudzież strzelanie i rzucanie do celu czy też odpowiednie reagowanie na dane komendy. Inni zwyczajnie ćwiczyli swoją wytrzymałość i kondycję dzięki kamieniom oraz bieganiu wokół.
Wyszedł, głównie po to, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się po okolicy.
-Wszyscy w szeregu zbiórka! - Krzyknął swoim morderczym głosem, którego raczej nikt nie chciałby słyszeć.
Właściciel
Omeg:
Z powozów i karawan ustawiono obronny okrąg (no, mniej więcej), w którego środku Urukowie zaczęli rozpalać ognisko, szykować posiłek, karmić ciągnące zaprzęgi Wargi i tym podobne. Niektórzy usadzili się na dachach wozów z dwuręcznymi kuszami, wypatrując zagrożeń i pełniąc wartę. Dostrzegłeś także grupę dziesięciu innych zielonoskórych, którzy popędzili na swych wierzchowcach w kierunku karawany na horyzoncie.
Taczka:
Odwrócili się i przerwali dotychczasowe zajęcia, acz nie wykonali polecania... Chłopaki dobre, ale dyscypliny to nie mają w ogóle.
Przysiadł gdzieś na obrzeżu okręgu. Przynajmniej przyjdzie mu posiedzieć gdzie indziej.
Wściekł się i to dosyć nieźle, podszedł do jednego z żołnierzy.
-Baczność! - Krzyknął mu do ucha.
Właściciel
Omeg:
Urukowie albo mieli coś na głowie, albo szanowali Twoją prywatność, acz tak czy inaczej nikt Ci głowy nie zawracał.
Taczka:
- Taest! - mruknął i wykonał rozkaz.
-Następnym razem wykonujcie moje rozkazy, bo bez dyscypliny nic nigdy nie osiągniecie! - Krzyknął i poszedł do zbrojowni.
Siedział więc ot tak na pieńku przez jakiś kwadrans, wsłuchując się w dźwięki otoczenia.
Właściciel
Taczka:
Było to dość daleko, więc wojownicy wrócili do swoich zajęć, a Ty dotarłeś tam bez problemu. Oczywiście, drogę zagrodziło Ci dwóch wartowników.
Omeg:
Początkowo były to rozmowy Uruków, dźwięk trzaskającego ogniska i odgłosy wydawane przez rozmaite stworzenia zamieszkujące okolicę, acz z czasem dołączyły do tego krzyki, wycie, szczęk oręża i inne dźwięki towarzyszące walce, jednakże po kilku minutach ucichły, a Ty dostrzegłeś wracających zwycięsko ze starcia z karawaną wojaków wraz z wozami, wierzchowcami, łupami i jeńcami.
- Ach, nie spodziewałem się niczego mniej - powiedział głośno wychodząc do nich - Rozumiem, że nasi przyjaciele nie byli na tyle inteligentni, żeby się poddać bez walki?
-Rozejść się. - Rozkazał.
Właściciel
Omeg:
- Oni tak. - odparł dowodzący wyprawą Uruk. - Pozostali... Cóż, ścierwojady będą miały z nich pożytek.
Taczka:
- Czego? - spytał jeden z Orków, który wraz z drugim ani drgnął na dźwięk Twojego rozkazu.
-Naucz się wykonywać rozkazy, bo nie będzie z tobą najlepiej.
Właściciel
- Wykonuję. - warknął, prężąc muskuły. - Won.
- Wodzowie mówili, żeby nikogo nie wpuszczać, to nikogo nie wpuszczamy. - dodał drugi, zapewne nie chcąc, żeby ścięli mu kumpla za bójkę z oficerem.
- Czyli mamy tu śmietankę społeczeństwa. Dobrze. Co ze sobą wieźli?
Właściciel
- Ubrania, sukno, jedwab, ozdoby i inne pierdoły. A przynajmniej dla Uruka, pan może mieć na ten temat inne zdanie, prawda?
- Szczerze mówiąc nie. Takie rzeczy mają wartość tylko wtedy, gdy chcesz pokazać się dobrze lub je sprzedać, a na żadne z powyższych się nie zanosi. A sami jeńcy? Ludzie, elfy, krasnale, jakaś mieszanka? Nie widzę dobrze z tej odległości.
-Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Właściciel
Omeg:
- Ludzie... Byli też Orkowie i Elfy, ale stawiali opór, więc właśnie dlatego byli.
Taczka:
- Bo żaden z Ciebie wódz? - spytał Ork, sugerując odpowiedź, co w sumie było prawdą: Nawet najlepszy dowódca, Ty, Gotai Furia Północy lub ktokolwiek inny, nigdy nie będzie równać się Bor-Ghulowi lub Quragowi.
//Gromash, nie Gotai ;-;//
Odszedł bez słowa klnąc pod nosem i poszedł do jadalni albo czegoś.
- Hm. Przepytajcie ich na temat ich pochodzenia oraz czy wiedzą coś ciekawego o okolicy. Potem przeliczymy zapasy i zdecydujemy, ilu ubić na miejscu.
Właściciel
Taczka:
//Wiem, gość jest NPC, ale to było takie porównanie czy tam wyliczenie.//
Funkcję tę spełniał rząd ław w pobliżu kilku sporych ognisk, gdzie właśnie piekły się najróżniejsze zwierzęta upolowane na okolicznych terenach. Czyli nieźle, bo rzadko kiedy dało radę znaleźć cokolwiek większego od pospolitego pustynnego gryzonia.
Omeg:
Na wzmiankę u ubiciu jeden z mężczyzn spróbował szczęścia i uciekł. Urukowie zbytnio się tym nie przejęli, bo delikwent znalazł tylko bełt z kuszy wartownika między łopatkami. Reszta stała i odpowiadała posłusznie na pytania zbrojnych, podczas gdy inni już wzięli się za przegląd łupów, bo nie mieli w zasadzie nic innego do roboty.
- Kupcy z Minteled, jest tu też rodzina jakiegoś... No, szlachcica. - wyjaśnił ten sam wojak, najwidoczniej nie mając zamiaru łamać sobie języka na egzotycznych tytułach nirgaldzkiej szlachty. - Nic szczególnego, coś jak verdeński baron.
Vader:
Po długiej podróży, która obfitowała w nudę, ale też kilka przyjemnych momentów jak napad jakichś idiotów na Wasz obóz, którzy liczyli na łatwy łup, a sami się nim stali, wreszcie wkroczyliście na teren Kolektywu, o czym informowały liczne znaki i patrole, acz żadni nie mieli zamiaru Was zatrzymywać. Cóż, przynajmniej wiecie już, że do zamku prosto jak w mordę strzelił.
//A, ok... Pomyliło mi się xd//
Zasiadł więc na jednej z ław i poczekał aż skończą piec.
Jechał dalej rozpamiętując chwilę, kiedy jeden z bandytów wbił mu na namiot i spotkał się twarzą w twarz z półnagim Rycerzem Śmierci czyszczącym swoje miecze. To był POTĘŻNY efekt i taka sama śmierć.
Właściciel
Taczka:
Długo to nie trwało, bo mieli wiele gęb do wykarmienia, toteż szybko dali Wam podzielone mięso, a potem wzięli się za kolejne.
Vader:
//Kysnę.//
Dokładnie, dobrze że nie musieliście po sobie sprzątać, bo gościa ciężko byłoby pozbierać. Tak czy inaczej, jeden z licznych patroli, które już mijaliście, ruszył ku Wam.
Zwłaszcza, że dbał o swój wygląd. Nie były to może mięśnie orka, ale i tak miał dobrą formę. Czymś kobiety podrywać trzeba, a nekrofilia nie zawsze jest taka fajna. Czekał, aż się patrol zbliży.
- Czyli mogą być przydatni, choćby jako zakładnicy. No cóż, będę czekał przy karecie na jakiś bardziej szczegółowy raport odnośnie zdobytych dóbr. Zachowajcie co cenniejsze przedmioty - nie mogą wiele ważyć, a marnotrawstwo to przywara. Poza tym róbcie co chcecie.
Zjadł to co dostał i poszedł sprawdzić, czy są jakieś dostępne Wargi, żeby zrobić kolejny zwiad.
Właściciel
Vader:
Patrol składał się z dwóch Orków na Wargach i Drowa na wielkim jaszczurze, który chyba przewodził grupie.
- Zostaliśmy poinformowani o Waszym przybyciu. - powiedział Mroczny Elf. - Lord Valescu pojawi się niedługo, aby dobić targu.
Omeg:
Urukowie wydali tryumfalne ryki i od razu wzięli się do dzieła, sortując jeńców i łupy.
Taczka:
Sporo tego tałatajstwa się tu walało, bo właściwie co kilka dni łapaliście nowe na Plugawych Ziemiach, wielu Orków też przybyło ze swoimi.
Nałożył więc siodło na pierwszego lepszego Warga i pojechał na zwiad w stronę północy.
Właściciel
Vader:
Nie był na tyle głupi, aby obrazić Rycerza Śmierci, więc jedynie dał znak, abyście ruszyli za nimi.
Taczka:
Jak na razie nic szczególnego, wszędzie te same jałowe, wyschłe niemalże na wiór, pustynie.
Wrócił więc do pojazdu, gdyż miał już dosyć świeżego powietrza.
Jechał dalej w poszukiwaniu jakichś podejrzanych ruchów wojsk, czy obozów.
Właściciel
Taczka:
Żadne państwo nie miało ochoty się tu zapuszczać, więc możesz trafić co najmniej na koczowników, bo to najpewniej do nich należy obozowisko, jakieś dwadzieścia kilometrów na wschód.
Omeg:
Udało się, dzięki czemu oszczędziłeś sobie widoku zabijanych ludzi, którzy nie byli Wam do niczego potrzebni, ale kiedyś wyjść będziesz musiał.
Vader:
W końcu zatrzymał się na środku jałowej pustyni, która właściwie niczym nie różniła się od reszty otaczających Was terenów. Po kilkunastu minutach czekania zdołałeś w końcu wypatrzyć na niebie mały, czarny punkcik, który zbliżał się i powiększał z każdą chwilą.
- Nadlatuje Lord Valescu. - wyjaśnił, choć nieco niepotrzebnie, Drow, a Ty zdałeś sobie sprawę, że za chwilę zobaczysz po raz pierwszy w swoim życiu prawdziwego Smoka.
No i to było podniecające. Znaczy się, nie w tym popularnym sensie. Czekał.
Podjechał do obozu, żeby sprawdzić jaka rasa koczownicza go zamieszkiwała.
Nie miał przesadnego zainteresowania w zarzynaniu jeńców, sortowaniu łupów zresztą też nie. Zamiast tego czekał po prostu, aż będą gotowi do wyruszenia w drogę powrotną, drzemiąc jeśli mógł lub zajmując się trywialnymi rzeczami jak kształtowanie cieni jeśli nie mógł.