- To już? - Raelag wyjrzał za drzwi
Właściciel
Taczka:
Sądząc po panice stada, które było już w pełnym galopie to jak najbardziej gdzieś się taki czaił.
Omeg:
- Już, panie. - potwierdził jeden z Uruków, Ty zaś dostrzegłeś samotną kamienną wieżę bez żadnych drzwi czy okien, stojącą pośród malowniczego, no cóż, niczego.
- To... trochę rozczarowujące. Czy komuś chciało się postawić wieżę pośrodku niczego ot tak? I jak tam w ogóle wejść? - elf bardziej mówił do siebie, niż do któregokolwiek z Uruków
Pojechał zobaczyć, gdzie jest.
Właściciel
Omeg:
Urukowie właściwie w tym momencie mieli Cię gdzieś, bo szykowali wszystko do postoju, a pod koniec tych czynności zauważyłeś powoli materializujące się w wieży wrota, a z czasem także szeroki, podziemny zjazd dla Wargów i powozów. Ich autor, zapewne człowiek, Mag Ziemi właśnie do Was wyszedł.
Taczka:
Gdy dotarłeś do oazy nie zastałeś już żadnego potworka, a przynajmniej żadnego nie widziałeś.
Poczekał i rozglądał się, a żeby jakiś się mógł zjawić.
Właściciel
Zjawił się, gdyż ujrzałeś monstrualne szczęki w piasku, a później spadłeś ze swego Warga, który warczał i skomlał, chcąc wyrwać się ze szczęk wielkiego Piaskowego Rekina.
Rozpędził się, skoczył na tego potwora i zaczął go uderzać od góry, bo w sumie nie wiedział jakie ma słabe punkty.
- No to trochę wyjaśnia - mruknął, po czym podszedł w stronę maga
Właściciel
Taczka:
Przypadkiem chyba w takowy punkt trafiłeś, bo monstrum odpuściło i uciekło w piaski pustyni, zostawiając Cię samego z, najpewniej śmiertelnie, rannym Wargiem.
Omeg:
Ten zrobił podobnie i po drodze zsunął kaptur. Jakże wielkie było Twoje zdziwienie, gdy ujrzałeś w owym Magu swego rodaka! Jedne, co mogło bardziej zadziwić, od tego, był faktem, że po bliższym przyjrzeniu się dostrzegłeś w Magu nie mężczyznę, ale Drowkę.
Spojrzał na kobietę z zaskoczeniem, po czym ukłonił się lekko
- Miło widzieć kogoś swojego rodzaju. Dojechaliśmy w dobre miejsce?
-Ukrucę twoje cierpienie. - Powiedział do Warga i równocześnie skręcił mu kark, żeby umarł natychmiastowo. Postanowił wrócić do obozu na piechotę.
Właściciel
Taczka:
Warg nie protestował, a odchodząc zauważyłeś jak jego ciało staje się pożywką dla pustynnych rekinów... Niemniej, będąc w połowie drogi spostrzegłeś chmurę pyłu na horyzoncie, która zbliżała się z każdą chwilą.
Omeg:
- Nawzajem, Relagu. - odparła tamta z uśmiechem. - Lord Kettlos przysłał mnie tu, wraz z kilkoma innymi Mrocznymi Elfami, sądząc że możesz mieć dość przebywania w towarzystwie samych Uruk-Hai.
- Miło z jego strony. Choć szczerze do uruków można się po czasie przyzwyczaić. To... możemy wjeżdżać? Mamy trochę łupów do wypakowania.
Spróbował jakoś zejść jej z drogi albo po prostu od niej uciec.
Właściciel
Omeg:
Skinęła głową, choć tak na dobrą sprawę to tylko Wy zostaliście na zewnątrz, gdyż wozy i karety już wprowadzono, a więc i jeńców.
- Gdzie życzysz sobie się teraz udać? - spytała Elfka, gdy znaleźliście się w słabo oświetlonym pochodniami i zimnym tunelu.
Taczka:
Szło sprawnie, ale podczas ucieczki zdałeś sobie sprawę, że to nie burza piaskowa lub jakieś monstrum, ale za to kilkunastu koczowniczych jeźdźców na wielbłądach, wyruszających na pustynię po niewolników lub zapolować.
Nie miał jakoś zamiaru zginąć od oddziału jakichś koczowników, więc szedł dalej do obozu.
- W zasadzie to chciałbym obejrzeć to miejsce jak najszybciej i jak najdokładniej. Czas jest cenny, a w ten sposób mogę go trochę zaoszczędzić.
Właściciel
Taczka:
Nie Tobie to ustalać, bo najwidoczniej Cię zauważyli, gdyż gnają w Twoim kierunku, a zdradzenie położenia obozu Hordy komukolwiek to więcej niż głupi pomysł.
Omeg:
Pokiwała głową i zaczęła Cię oprowadzać, zapewne oszczędzając część pomieszczeń w wieży, gdyż teraz wiesz gdzie jest wejście, wyjście, wyjście awaryjne, Twoja komnata, jadalnia i oczywiście pracowania oraz lochy. Oczywiście oszczędziła Ci widoku takich miejsc jak koszary Uruków, kuchnia, w której przygotowywano posiłki i tak dalej, bo nie było Ci to do niczego potrzebne, a tylko marnowało cenny czas. Tak czy inaczej, wycieczkę zakończyliście pod drzwiami do Twojej komnaty. W środku czekały już bagaże, a Drowka czekała, aż dasz jej sygnał, że możesz odejść lub wejdziesz do środka, gdyż w sumie to na jedno wyjdzie.
Skoro nie miał wyboru, to zaczekał aż podjadą, żeby skoczyć na pierwszego lepszego i próbując zadać morderczy cios pięścią w locie.
Właściciel
Czy morderczy? Ciężko określić, ale na pewno pozbawił go przytomności, a sam impet spotkania z orczym ciałem zwalił go z wielbłąda. Jeden z głowy, ale problemem jest to, że masz resztę na karku, a na dodatek wszyscy otoczyli Cię szczelnym kordonem.
- Dziękuję. Zabiorę się do pracy jak najszybciej będę mógł... jak najszybciej będzie to miało sens - powiedział, po czym wszedł do pomieszczenia
Właściciel
Pokiwała głową i odeszła, zaś Ty ujrzałeś pomieszczenia niemalże kubek w kubek jak to, w którym spędzałeś swój czas w Kresie Nadziei. Może z tą różnicą, że były też drzwi prowadzące do laboratorium o powierzchni prawie dwukrotnie większej jak cały pokój.
Rzucił się na kolejnego, żeby urwać mu łeb.
Właściciel
Takich cudów to nie było, a nawet jeśli, to nie byli w Twoim zasięgu, ponieważ odjechali kawałek dalej na swych wierzchowcach, aby dobyć broni dystansowej w postaci krótkich łuków, nałożyć strzały na cięciwy i wycelować w Ciebie.
W chwili, go mogłeś uznawać swoją śmierć lub niewolę za pewną, koczownicy zaczęli spadać z wielbłądów, trafieni celnie wypuszczonymi strzałami lub oszczepami. Kilku zerowało się do ucieczki, ale nawet najlepsze nirgaldzkie wielbłądy nijak mogły przegnać, lub chociaż spróbować, Centaura z Plugawych Ziem, zwłaszcza wychowanego w Klanie Krwawego Kopyta.
I tak skończyła się ta dziwna walka, choć teraz na głowie masz nie bandę pustynnego ścierwa, ale zgraję Centaurów.
Pierwszym krokiem było oczywiście dokładne przejrzenie laboratorium
-To jak, chcecie się bić, czy puścicie mnie wolno?
Właściciel
Omeg:
Aparatura była Ci dobrze znana, podobnie jak część składników, ale tylko część, gdyż miałeś do dyspozycji istne multum, od pospolitych, przez niespotykane, na uchodzących za wręcz legendarne skończywszy.
Taczka:
- A Ty kto? - spytał jeden z Centaurów, podczas gdy pięciu innych wycelowało w Ciebie swoje łuki z naciągniętymi na cięciwy strzałami. Pozostali mieli pogawędkę gdzieś, zamiast tego zaczęli rabować trupy zabitych koczowników.
To było pocieszające, ale same składniki niewiele znaczyły w tej profesji. Opuścił więc pracownię i poszedł do lochów, aby dowiedzieć się czy na miejscu było coś ponad to, co sam przywiózł.
Właściciel
Omeg:
Poza Twoimi więźniami było tam nieco zmizerniałych Gnolli, Orków i Centaurów, a także zwierzęta w rodzaju Wargów, pustynnych wilków i tym podobnych. Do lochów z Kresu Nadziei się to nie umywało, ale zawsze coś, nie?
Taczka:
- No nie widać, ale nawet jakbyś nie był z Hordy to możesz iść, nie potrzeba nam więcej niewolników. - odparł Centaur i kazał reszcie opuścić broń, jednocześnie wskazując Ci, że powinieneś już odejść.
Skoro mu kazali, to odszedł w stronę obozu.
Właściciel
Centaury miały ważniejsze rzeczy na głowie, a także nie miały zbytniej ochoty na konfrontację z Hordą, toteż wróciłeś do niego nie niepokojony, acz trochę Ci to zajęło, głównie z racji braku wierzchowca.
Wracając do pracowni myślał intensywnie. Kiedy już tam doszedł zaczął rozrysowywać możliwe kombinacje stworzeń, jak i spisywać składniki alchemiczne mogące mieć jakieś zastosowanie w samym procesie mutacji.
Od razu poszedł coś zjeść lub się napić.
Właściciel
Taczka:
Hulanka trwała w najlepsze, tak więc bez problemów ugasiłeś głód i pragnienie.
Omeg:
Wszystkie składniki, które wziąłeś pod uwagę, miałeś również pod ręką. Niestety, z pomysłami było gorzej, z racji ograniczonego repertuary monstrów musiałeś wysłać Uruk-Hai po nowe obiekty do testów lub ograniczyć się do mniej innowacyjnych projektów, przykładowo wzmacniania lub osłabiania poszczególnych cech fizycznych swoich podopiecznych.
Poszedł na pole treningowe i zaczął masakrować po kolei manekiny.
Właściciel
Orkowie woleli się bawić, podobnie jak reszta, więc miałeś wszystkie dla siebie, co poskutkowało powolnym, ale metodycznym dziełem zniszczenia, którego efektem było przerobienie na części pierwsze wszystkich manekinów.
Po paru chwilach wpadł na pomysł. Poszukał jakiejś literatury na temat centaurów, jeśli nie w pracowni lub w swoim bagażu, to w reszcie kompleksu.
Właściciel
Trafiłeś na książkę o nich w bibliotece wieży, która to dość obszernie wyczerpywała temat ich anatomii, tradycji, kultury i tym podobnych, acz o historii rasy nie było nic.
Po takim ciężkim dniu Orkowi należy się wypoczynek, tak więc poszedł zrobić sobie drzemkę.
To raczej wystarczało. Wykuł wszystko, co było napisane o anatomii, zwłaszcza systemach nerwowych.
Właściciel
Omeg:
Uzbrojony w nową wiedzę, mogłeś ruszać po okazy do badań, tudzież rozkazać Urukom przynieść nowe.
Taczka:
Spało Ci się dość dobrze, znów obudziła Cię wrzawa na zewnątrz, ale sądząc po szczęku oręża i licznych przekleństwach to raczej nie chodzi o wspólną celebrację wizyty wodzów ani o cokolwiek pozytywnego.
Tak też zrobił. To znaczy powydawał rozkazy Urukom, gdyż transport kopytnych to jednak nie było coś, czym osobiście się przejmował.
Założył swoje stalowe rękawice i pobiegł sprawdzić co i jak.
Właściciel
Omeg:
Jako iż mieli za zadanie wypełniać Twoje rozkazy to opuścili wieżycę bez szemrania, acz z pewnością trochę im się zejdzie, a głupio byłoby marnować ten czas, prawda?
Taczka:
W obozie trwała spora burda, w której udział brali wszyscy. No, prawie wszyscy, szczęśliwie Ogry, Trolle i Cyklopy trzymały się z tyłu i na uboczu, choć Orkologi już nie. Wraz z Orkami, Goblinami i Hobgoblinami obrzucały wyzwiskami Centaury w pełnym rynsztunku, gotowe do walki lub odjazdu. Jak na razie nikt nie wyciągnął broni, ale biorąc pod uwagę dość wybuchowy temperament towarzystwa to jest to raczej kwestia czasu.
-Co tu się wyprawia? - Zapytał się jednego z orków.
Właściciel
- To ch*je chcą ku*wa spi***alać, to się dzieje! - odwarknął w odpowiedzi, wskazując palcem na Centaury.
- Oni mówić, że Klan Krwawego Kopyta bardzooo silny, i że oni chcą teraz do nich. - uzupełnił jakiś Goblin.
Ano głupio. Raelag przygotował sobie narzędzia operacyjne, a jeśli załatwił wszystko przed dostawą, jeszcze raz przeleciał wzrokiem po książce.