Właściciel
Taczka:
Podziałało to niczym magnez na Orków, bo zaraz wszyscy zaczęli się nerwowo krzątać, aby ustawić się w odpowiednim szeregu, wziąć broń lub inne wyposażenie, albo pójść po Warga, jeśli któryś takowym dysponował.
Vader:
//To im to powiedz :V//
Niby tak, ale oznacza to jeszcze więcej zbędnych istot do wybicia!
Omeg:
- Demon, potężny, stary, zły i... głodny? Tak, chyba głodny, ale nie jestem pewien, czy dobrze to odbieram.
-Gotowi? - Zapytał po kilku minutach czekania.
-Szukajcie dalej, rozkazy nie mówiły o tym, żę tylko jeden posiada to, czego szukamy. A tego dajcie mi...
Zbędnych istot do wybic... co? Żadna śmierć cywila nie jest zbędna, gdy daje tyle radości.
Raelag zaczął intensywnie analizować sytuację. Z jednej strony nie powinien się interesować co jego gospodarze mają w piwnicy, z drugiej....
- To może być dla ciebie głupie pytanie, ale gdyby ten demon był głodny, to co próbowałby zjeść?
Właściciel
Taczka:
Wszyscy z pewnością byli gotowi, ale haczyk jest taki, że aż tylu nie możesz ze sobą zabrać.
Vader:
Więc pola kumulować tę radość, bo reszta wzięła się za szukanie, zostawiając ich tylko i wyłącznie Tobie.
Omeg:
- Demony, zwłaszcza tak stare i potężne, żywią się duszami lub energią życiową, albo magiczną, żywych istot. Ale na pewno mają tu coś, czym można zaspokoić ten głód. No i to nie tylko głód w takim znaczeniu, ale też głód zemsty...
-No dobra, który to ziomek wygrał dziś los na życie?
Wybrał część orków, żeby zostali pod pretekstem obrony obozu, a reszcie kazał jechać lub iść za nim, w kierunku karawany.
- Dobra... gdyby to była jakaś pułapka to już bym zapewne nie żył. Ale skoro nic mi o tym nie powiedzieli, to znaczy, że nie chcą żebym wiedział. Więc najlepiej będzie udawać głupiego aż się stad wyniesiemy - elf zaczął myśleć na głos
Właściciel
Vader:
Nim ktokolwiek odpowiedział, albo w ruch poszły Twoje klingi, zauważyłeś przybycie koczowników, którzy zaczęli rozmowę z Rycerzem i garścią Zbrojnych pilnujących jeńców na ubój. W wyniku tej rozmowy zostali oni przekazani dla pustynnego ludu, a nie na spotkanie ze śmiercią.
Taczka:
Zebrałeś konkretny oddział kilkudziesięciu wojów, z którym pokonanie obstawy karawany było właściwie pestką. Przybyliście tam, gdzie wcześniej zauważyłeś karawanę, problem jest taki, że oni teraz też mogą Was zauważyć. Ponadto na jaw wyszedł kolejny problem, bo poza Tobą tylko dziewięciu Orków miało swoje Wargi, co oznacza, że reszta musi pobiec na pieszo, co z pewnością zrobią, ale zajmie im to nieco czasu.
Omeg:
- Będę milczał jak grób, panie. - odrzekł Chochlik, kładąc może przesadny nacisk na słowo "grób."
Rzucił Chochlikowi ponure spojrzenie
- Dobrze, ale przestań milczeć kiedy będziesz miał mi coś do powiedzenia. Kiedy poczujesz się dostatecznie rozprostowany możesz wracać do siebie.
///Ja miałem na myśli tego, którego szukali, ale dobra.
-A psiamać, podatki.
Rozkazał każdemu przyśpieszyć kroku, żeby zbliżyć się karawany. Kiedy byli na dosyć optymalnej pozycji, postanowił wraz z innymi jeźdzcami wargów zaszarżować wykonując przy tym okrzyk bojowy.
Właściciel
Vader:
Ale to jeszcze nie koniec, więc źle chyba nie jest.
Taczka:
Pozostali ruszyli razem z Tobą, z podobnymi okrzykami na ustach i uniesioną bronią. Piesi wojownicy, mimo chęci, nie zdołali dotrzymać Wam pola i zostali w tyle. Ty zaś zauważyłeś, że szarżuje na Was dwóch jeźdźców, a dwóch innych ludzi wypuściło swe strzały, najpierw zabijając jednego Orka, a potem Warga pod drugim.
Omeg:
- Jeśli taka Twa wola, panie... - powiedział z zamaszystym ukłonem i rozwiał się w chmurze dymu, wracając do figurki. Mógłbyś przysiąc, że zauważyłeś jeszcze, jak się uśmiecha.
No, ale jak to wygląda z ich celem?
Jechał wprost na jednego z jeźdzców, aby skoczyć na niego kiedy będzie blisko.
Raelag odetchnął głęboko, po czym położył się do łóżka. Nie miał raczej zamiaru jeszcze spać, po prostu uznał to za swoją najlepszą opcję w tym momencie. W ten sposób przynajmniej mógł swobodnie nasłuchiwać, co dawało mu odrobinę poczucia bezpieczeństwa.
Właściciel
Vader:
Jak na razie chyba dalej szukają, choć znalezioną osobę już niekoniecznie, gdyż trzymają pod strażą.
Omeg:
Właściwie było tu nadspodziewanie cicho, jedynie od czasu do czasu nadchodziły stłumione lub zniekształcone rozmowy Uruków, ich śmiechy lub niekoniecznie ich ryki.
Taczka:
O ile sama Twoja masa, siła i impet zdołały zrzucić go z konia, to podczas kotłowaniny na piasku nie mogło go to pozbawić życia, gdyż walczył, a właściwie grał na czas, czas potrzebny, żeby dobyć sztyletu.
Spróbował uderzyć go kilka razy w głowę, aby go dobić.
Tak więc leżał dalej z ręką na sztylecie, aż dopadł go sen
Właściciel
Vader:
Przez otaczający ową osobę kordon Zbrojnych Śmierci ciężko cokolwiek ustalić.
Omeg:
W końcu się udało, choć obudziłeś się niewiele później, zlany zimnym potem. Jak przez mgłę pamiętałeś sen, a właściwie koszmar, w którym uciekałeś po płonącej ziemi przed jakimś monstrum, którego nie mogłeś opisać, ale się bałeś. Oby nie był to żaden proroczy sen...
Taczka:
Z pewnością pozbawiłeś go przytomności, ale czy życia? Ciężko ustalić, a jeśli już, to później, bo drugi kawalerzysta właśnie na Ciebie szarżuje, osłaniając się małą, okrągłą tarczą oraz celując włócznią w Twoje serce.
A, to wrócił do potwórkowej roboty. Potwórkowej, bo zabija.
Spróbował zrobić ludzką tarczę z nieprzytomnego wroga.
Właściciel
Vader:
Kogo niby?
Taczka:
Teraz jest już nie tylko nieprzytomny, a do tego drugi przeciwnik stracił włócznię, która została w jego ciele. Niemniej, drugi ani myślał się poddać i zamiast włóczni chwycił za bułat i znów zaatakował.
No jak to? Każdego, kto nie należał do Zbrojnych Śmierci, Rycerzy Śmierci, lub do tych, którzy mogli być tymi, których szukał.
Raelag czuł się, jakby bogowie mówili mu "Uciekaj stąd póki możesz debilu!". Inna kwestia, że z bogami nie miał zbyt dobrych relacji, więc nie miał czemu się spodziewać ostrzeżenia z ich strony. Wyszedł na korytarz aby zaczerpnąć odrobinę świeższego powietrza jak i rozejrzeć się, czy ktoś czyha przy jego drzwiach.
Wziął broń zabitego jeźdzca i odrzucił jego ciało. Rzucił bronią w drugiego przeciwnika.
Właściciel
Vader:
No to najpierw musi ich sobie skądś skombinować, bo przygotowane na rzeź baranki mu już odebrano.
Omeg:
Owszem, para Uruków, ale że była to straż to ich czyhanie mogło budzić bardziej pozytywne skojarzenia.
No to ruszył w głąb miasta.
Właściciel
Taczka:
Ściskanie przez Ciebie jednoręcznego bułatu było nie tylko komiczne, ale i wysoce niepraktyczne. Na szczęście jako broń miotana sprawił się nieźle, bo co prawda chybiłeś i jeździec wciąż żyje, ale chociaż zabiłeś pod nim wierzchowca, a to już coś. No i reszta Orków właśnie włączyła się do walki z resztą strażników karawany.
Vader:
Razem z resztą grupy czy może samotnie?
Odetchnął, po czym wrócił do pomieszczenia ponownie próbując złapać nieco snu.
Podbiegł zabić jeźdzca, jeśli już wstał, uderzył go prawą pięścią w twarz.
Właściciel
Taczka:
Pozbawiłeś go przytomności, a głośne chrupnięcie i strumień krwi uświadomiły Cię, że przy okazji złamałeś mu nos.
Vader:
W sumie to może i lepiej? Niemniej, ruszyłeś, jak na razie nikogo nie znalazłeś, choć są szanse, że ktoś na Ciebie wpadnie, uciekając przed resztą.
Omeg:
Niestety, dziwny koszmar skutecznie sprawił, że nie mogłeś dalej spać.
A więc tak sobie wędrował.
Dla pewności skręcił mu kark i pobiegł dalej powodować roz***rdol. Za cel wybrał sobie jakąś grupkę wojowników.
Powtarzający się koszmar był już nieco większym powodem do zmartwień, aczkolwiek Raelag wciąż był pewny jakości swojego osądu. Jeśli nie mógł spać, to siedział na łóżku, przeczekując minutę za minutą.
Właściciel
Vader:
W końcu trafiłeś na uciekającą grupę cywilów, około osiem osób obu płci i w różnym wieku.
Omeg:
Przeczekałeś ich tak chyba piętnaście, a w dalszym liczeniu przerwało Ci pukanie do drzwi.
Taczka:
Grupki akurat nie było, każdy walczył indywidualnie, a Tobie najbliżej było do postawnego mężna z toporem dwuręcznym o dwóch ostrzach, który właśnie wydobywał z klatki piersiowej Twojego wciąż ciepłego kompana.
-Ej! Ja tu jestem wam pomóc!
Śmierć kolejnego orka w jego szeregach wprowadziła go w furię. Rzucił się z pięściami na wroga.
Położył sztylet gdzieś w zasięgu ręki, po czym otworzył drzwi.
Właściciel
Omeg:
Stał tam jakiś Uruk, którego rozpoznanie zajęło Ci dłuższą chwilę, w końcu wyglądają nader podobnie.
- Powinniśmy się zbierać na tę... No... Naradę. - wyjaśnił dowódca Twojej obstawy i wskazał drogę.
Taczka:
Dopadłeś jednego, a owa furia i pięści poskutkowały straszną śmiercią.
Vader:
Chyba nie uwierzyli, bo pobiegli dalej, a do tego w przeciwnym kierunku.
-Ja tylko noszę taką zbro... a je**ć.
Ruszył za nimi.
- Narada? Ach tak, oczywiście. Powinienem coś ze sobą zabrać?
Poszukał wzrokiem najsilniej wyglądającego przeciwnika.
Właściciel
Omeg:
- To nie potrwa długo, a gdy skończymy to i tak kilka godzin jeszcze tu zabawimy, więc nie.
Taczka:
Był taki jeden, może nie imponował wzrostem, ale już długością brody i umiejętnością posługiwania się młotem bojowym - zdecydowanie tak.
Vader:
Znali co prawda miasto lepiej, lecz wszechobecne ruiny, płomienie oraz wrogowie utrudniali sprawę, więc zdołałeś ich w miarę szybko dognać.
Zaatakował go prawym sierpowym.
Przewrócił pierwszego i sprawdził, czy nie ma znamienia.
- No cóż, w takim razie mogę już praktycznie iść. Prowadź.