- Nie zna Mistrz okolic? No, wie Mistrz udać się do jakiś bardziej urodzajnym terenów... Bądź bardziej zamieszkałych.
Właściciel
Wiewiur:
- Tereny znam dość dobrze, ale nie wiem zbytnio, gdzie moglibyśmy zatrzymać się na dłużej.
Vader:
Szczęście wręcz niepojęte, bo większość cywili właśnie była na ulicach, wyrzucana z domów przez Zbrojnych, którzy sortowali ich na dwie grupy. Znaczy się na dwie w teorii, bo w praktyce nie znaleźli osoby ze znamieniem i wszyscy trafiali do jednej.
Trochę zirytował go brak jakiejś zimnej wody, ale tak czy owak postanowił się umyć. Rozebrał się, napełnił wannę po czym zanurzył się w wodzie.
Dalej nasłuchuje, czy ich ktoś nie goni.
- A może opuścimy te rejony i pójdziemy do jakiegoś miasta? Oczywiście, jeśli jakieś znajdziemy.
Właściciel
Vader:
Jeszcze jak!
Omeg:
Bez dwóch zdań było przyjemnie, kąpiel to jedna z tych rzeczy, których pragnie się po tak długiej podróży najbardziej.
Wiewiur:
- I uważasz, że dobrze nas tam przyjmą?
- Nie wiem. Chyba nie wyglądamy jakoś dziwnie. Ewe ewentualnie się ucieknie.
A więc.
-Gąski gąski DO MNIE!
Przygotował miecze.
Gdy już nacieszył się możliwością zanurzenia się w związku tlenu i wodoru o temperaturze wyższej od jego skóry oraz jako tako zmył z siebie brud, wyszedł z wanny i wytarł się.
Właściciel
Omeg:
Wolny od smrodu, pustynnego pyłu i innych, wszelkiej maści podobnych brudów, poczułeś spory głód po tak długiej podróży.
Vader:
Oczywiście, uciekli jak najdalej, ale że Zbrojni utworzyli już wcześniej wokół nich kordon, to tylko zbili się w ciasną grupę i czekali na nieuniknione.
Wiewiur:
- Najbliżej mamy do Ur, jeśli się nie mylę...
- No to udajmy się tam. - Rzekł, po czym wynurzył głowę by sprawdzić czy coś żywego znajduje się w pobliżu.
Zbliżał się do nich skocznym krokiem, a gdy już był wystarczająco blisko sieknął mieczem, by ściąć kilka najbliższych osób.
Właściciel
Vader:
Jednym cięciem miecza pozbawiłeś trzy osoby głów i żyć, a do tego naraz.
Wiewiur:
Nic żywego, krajobraz jest niezwykle pusty.
- Póki co czysto, możemy wychodzić.- Powiedział, po czym wyszedł z jaskimi i ponownie rozejrzał się w okół.
Teraz pchnął mieczem w dwie inne osoby. Miał nadzieje, że flaki zaczepią się o miecze.
Raelag uznał to za jakiś rodzaj odruchu żołądkowego - w końcu jadł jeszcze paręnaście minut temu. Zamiast spróbować zaspokoić ten głód ubrał się on z powrotem - choćby i w te same ubrania jeśli w bagażach nie było żadnych na zmianę - po czym wyszedł na korytarz i przeszedł się trochę, chcąc zapamiętać najkrótszą drogę z kwatery do wyjścia, tak na wszelki wypadek.
Właściciel
Vader:
Nadzieja dobre rzecz, zwłaszcza, że teraz spełniło się to, na co liczyłeś.
Wiewiur:
I nadal pusto.
Omeg:
Było to niemalże prosto jak w mordę strzelił, co tylko ułatwia sprawę. W sumie dobrze, w końcu w tym labiryncie podziemnych korytarzy można niezwykle łatwo się zgubić.
- Czysto, możemy iść.- Rzekł po czym czekał na swojego Pana.
-Jam jest Strażnik wyrobów mięsnych, wasze jelita to będą tłuściutkie kiełbaski dla waszych dzieci!
Ciął dalej, tym razem po nogach.
Nie miał bladego pojęcia, czym mógł zabić czas w takim miejscu. Nie chciało mu się spać, warunki do prowadzenia eksperymentów nie były do końca odpowiednie i chyba nie miał niczego do czytania. Postanowił więc trenować swoje zdolności magiczne tworząc cienie aż poważnie się zmęczy.
Właściciel
Wiewiur:
I rzeczywiście wyszedł, zakrywając oczy przed słońcem, aby później zacząć się rozglądać w celu znalezienia odpowiedniej drogi do Ur lub Minteled, gdzie to mieliście się udać.
Vader:
Co oczywiste, tym ich nie zabiłeś, ale za to sprawiłeś, że cztery osoby zaczęły wić się z bólu pośród trupów, krwi i wnętrzności.
Omeg:
Zdołałeś wytworzyć ledwie kilka, gdy figurka służąca do przyzywania Guhryka-Tepenisa, czy ile miał on tych imion, zaczęła świecić się, co jest sygnałem, że Chochlik Krwi uznał, iż pora opuścić swój dom i rozprostować kości w Tym Wymiarze.
Czekał więc aż jego Pan znajdzie jakąś drogę, cały czas wypatrując zagrożenia.
Właściciel
Vader:
Udało się, a kilku ludzi postanowiło czmychnąć bokiem, żeby uniknąć śmierci z Twoich rąk i kling.
Wiewiur:
W końcu obrał, dość niepewnie, kierunek, acz z każdym krokiem widać, iż wzmacniała się w nim pewność, że to ten odpowiedni.
Siekał dalej ich po głowach, gdyż taką miał ochotę. Musiał się po prostu odstresować.
// Maz jakiś pomysł na niego? :V //
Ruszył więc za nim, pozostając czujnym i wypatrując zagrożenia.
Gromash jak zwykle patrolował teren wokół tymczasowego obozu, jeździł na wargu bitewnym, razem z dwoma zwiadowcami oraz kilkoma wojownikami. Zajęcie bardzo pożyteczne, bo w sytuacji obrony obozu nawet zwykły pagórek może pomóc w walce.
-Pojedźcie się rozejrzeć dalej, musimy być pewni, czy nie ma wrogów w pobliżu. - Rozkazał zwiadowcom oraz wojownikom, sam postanowił wrócić do obozu.
Raelag był na granicy zapomnienia o chochliku, nie mniej wypuścił go z figurki. Przynajmniej to jakieś towarzystwo.
Właściciel
Vader:
Rzeczywiście, gdy z ostatniego trupa uleciało życie, tak samo i Ciebie opuścił stres.
Omeg:
Chochlik, jak to już miał w zwyczaju, zaczął strzelać na około nerwowym wzrokiem.
- Co to za miejsce? Gdzie jesteśmy, panie? - spytał i pociągnął. - Śmierdzi tu wilgocią i Urukiem.
Taczka:
Pokiwali głowami lub w jakiś inny sposób okazali zrozumienie rozkazu, a potem oddalili się w różnych kierunkach, aby maksymalnie zwiększyć obszar poszukiwań. Ty zaś spokojnie wracałeś do obozu, dopóki Twój Warg nie stanął jak wryty, a to z racji tego, że chyba coś wyczuł.
Wiewiur:
//Coś mi w głowie świta.
Chcesz tu jeszcze zamarudzić czy przenosimy akcję?//
// Jak możesz, to przenieś :v //
- Czyli wiesz o tym miejscu wszystko co trzeba. Pod twoją nieobecność zgodziłem się wyruszyć na front ich tej wojny z sam nie wiem kim. Nocujemy w podziemnej twierdzy Uruków.
-Co jest? - Rozejrzał się z siodła na tyle, na ile mu szyja pozwoliła i czekał aż Warg zacznie go prowadzić.
Właściciel
Wiewiur:
//Ur czy Minteled?//
Vader:
Wszyscy, którzy tam byli? Tak. Niby lipa, ale plus jest taki, że z każdą chwilą dostarczano nowych, którzy nie byli tymi, jakich szukaliście.
Taczka:
Warknął i kłapnął wielkimi szczękami, a potem pobiegł tak szybko, jak nigdy. Oczywiście, nie było szans, abyś wypadł przez to z siodła, lecz i tak poczułeś pęd jego galopu.
Omeg:
- Hura. - odparł, a wesołości w jego głosie było tyle, ile zapachu lawendy w powietrzu. Mimo to, jego twarz zaczęła się po chwili rozjaśniać, aż w końcu pojawił się na niej szeroki uśmiech. - Demony. Mają tu inne Demony! - powiedział i zaklaskał w dłonie. - A chyba nawet inne Chochliki!
A więc siekał ich dalej, jednak trochę wolniej. Głównie bawił się w kata.
// Ja strasznie rzadko mam swoje zdanie. Ale wolę Ur :V //
- Zaraz co? - Raelag odruchowo rozejrzał się za sztyletem
Nie zatrzymywał go, a nawet miał nadzieję, że nawet przyśpieszy, rzadko zdarza się sytuacja na rodeo. Mimo to zachował bezpieczeństwo i chwycił się mocniej liny, którą prowadził warga.
Właściciel
Omeg:
- Nie w tym pokoju, Ty durn... panie. - odparł Tephenis, z trudem się hamując (lub to zaklęcie wiążące go z figurką zrobiło to za niego). - Ale gdzieś tu, niedaleko.
Sztylet zaś miałeś pod ręką, choć gdyby porównać to do Demona to właściwie byłoby marną obroną, jeśli nie żadną.
Taczka:
Był to dobry ruch, bo rzeczywiście przyspieszył i w sumie to nie pamiętasz, czy kiedykolwiek biegł tam szybko z tak wielkim balastem na grzbiecie.
Wiewiur:
///KKK, potem zacznę.//
Vader:
Zabawa została przerwana głośnym okrzykiem, który obwieścił ni mniej, ni więcej, że w końcu znaleźliście odpowiednią osobę.
-No w końcu. To już jedna!
Jechał na nim, dopóki go dokądś nie doprowadził.
Właściciel
Vader:
//Jaka jedna?//
Taczka:
Zaprowadził w sumie na wydmę, a stamtąd rozciągał się widok na małe punkciki, które były zapewne jakimiś ludźmi lub kimś w ten deseń. Nie dość, że dobra okazja do zarobku, to jeszcze możesz pozbyć się potencjalnych intruzów. Ludzie mówią na to kulminacja, czy jakoś tak.
//Jedna osoba z tych, które szukamy.
To był jakiś obóz, czy mała grupka ludzi?Zawrócił swojego warga do obozu, gdzie miał zamiar zwerbować kilku orków do drużyny.
- Aha. I jak to nam wróży? Czy jest szansa, że potrzebują demonów do codziennych czynności?
Właściciel
Vader:
//A to nie było tak, że szukaliście tylko jednej?//
Omeg:
- Nie wiem, ale to Plugawe Ziemie, prawda? Chochlików tu mnóstwo, nic dziwnego, że nałapali, choćby na składniki alchemiczne. A inne Demony... Kilka Rogatych, to na pewno, więcej nie wiem, choć czuję jakąś inną... Mroczną obecność.
Taczka:
To było coś pomiędzy, a więc spora karawana kupiecka. Tymczasem powróciłeś do obozu, teraz nic tylko zebrać kilku ludzi, co może być problemem: Z racji tego, że wszyscy zielonoskórzy siedzą i się opi***alają to pewnie każdy będzie chciał się z Wami wybrać.
//W teorii mogło ich być więcej, więc jak na razie nie warto spalać żywcem całego miasta. W szczególności, gdy jest tu jeszcze jeden taki, a oni zgarnęli nie tego co trzeba.
-Wstawać ch**e! Mamy karawanę do obrabowania! - Krzyknął, choć mogło to brzmieć bardziej jak warczenie jakiejś bestii.
- No świetnie... potrafisz nieco sprecyzować, co ta mroczna obecność oznacza?