-A ty nigdzie nie idziesz!- Wstał i złapał wielbłąda za uzdę by ten nie miał zwiać. Sam przez to wszystko szedł nie będę!- Trzymając tak wierzchowca postanowił się rozejrzeć jeszcze dookoła próbując ustalić co się dzieje.
-Panowie, może pozwolę na wynajęcie swojego domu, będzecie czerpać profity i będę tak spłacał, no wiecie...
Konto usunięte
FD_God,
Nic się nie działo, podejrzana cisza, karoca leżała wywrócona, a dookoła ciebie piasek falował dźgany przez wiatr.
Wielbłąd zaczął się wyrywać - wyrywając się tak ugryzł cię w dłoń.
-Auć!- Powiedział nieco głośniej i zdenerwowany puścił uzdę i postanowił w jakimś stopniu przyśpieszyć gojenie rany o ile była jakoś poważna. Następnie nie mając innego wyjścia udał się powoli w stronę karocy, torbę z prowiantem jak i swój miecz posiadał na miejscu.
Konto usunięte
FD_God,
Wielbłąd spanikowany pobiegł siną w dal za siebie, chyba nie było szans go złapać. Był na prawdę przerażony tego wszystkiego co o dziwo trudno się dziwić, coś co zniszczyło karoce musiało budzić postrach wobec zwierząt, a tak rozjuszonego wielbłąda nie sposób było zatrzymać.
Co do ugryzienia nie było to nic rozległego, nawet nie poleciała krew,chyba nie ma potrzeby przyśpieszania gojenia.
Postawiłeś kilka kroków i nagle odczułeś pod ziemią jakiś ruch, a spod piasku wydobył się średniej wielkości skorpion, nieopodal ciebie. Wysokością sięgał Ci do kolana to jeden z tych pustynnych potworów tutejszej sauny. Nie zwrócił na Ciebie uwagi - po prostu pobiegł w pierwszą lepszą stronę. Bał się czegoś. Czy był sens go łapać?
-Jak ja nienawidzę pustyni...- Powiedział do siebie, po czym wyciągnął miecz i udał się dalej w stronę zniszczonej karocy, nie miał bowiem nic innego do wykonania.
Konto usunięte
FD_God,
Idąc dalej odczuwałeś to kolejne pojedyncze wstrząsy i widziałeś jakieś stworzenia wychodzące spod piasku, skorpiony już te zwykłe bo wielkości co najwyżej ludzkiej dłoni i małe węże. Zwierzęta nie zwracały na Ciebie uwagi i tak jak szybko się pojawiały tak szybko znikały.
Doszedłeś do karety. Pierwsze co rzucało się w oczy to zniszczenia, wygląda jakby potężna siła rozerwała pojazd na pół. W jednej części karawany były worki z których wysypało się zboże, w drugiej zaś pusto. Brak ciał co było bardzo podejrzane nawet jak na potwory, zwykle widuje się krew, urwaną kończynę, kawałek ludzkiego mięsa, a tutaj nic. Towary nieruszone co wyklucza bandytów no chyba, że to łowcy niewolników, którzy stwierdzili, że lepiej wziąć żywy towar niż worki ale jak wtedy wytłumaczyć tak potężne zniszczenie.
Podejrzany był brak też koni...widziałeś smycz przywiązaną do ramy karety, która prowadziła pod...piasek.
-Podziemne robale... W każdym razie to nie fachowe określenie, acz trafne... Spadam stąd.- Rzekł, po czym dalej ruszył szlakiem do Mineteled tym razem zachowując jednak należyte środki ostrożności czyli ciche stąpanie po ziemi.
Konto usunięte
FD_God,
Przeszedłeś ledwie pięćdziesiąt kroków, a za sobą usłyszałeś dźwięk kopyt i poczułeś głośny wstrząs ziemi.
Krótki ryk konia i jedna kwestia wypowiedziane przez jeźdźca, którego nie zdążyłeś zobaczyć.
- Co jest?! - ostatnie pytanie w jego życiu.
Sprawa trzyma się tak, że stoisz tyłem do wydarzenia. Odwrócić się czy może spieprzać gdzie pieprz rośnie? Wybór należy do Ciebie.
//Run Forest, Run!//
Tu nawet nie było mowy o zatrzymywaniu się, biegł najszybciej jak tylko potrafił szlakiem do Mineteled, liczył że cokolwiek tam siedzi pod ziemią to zdąży najeść się kawalerzystą, który został chwilę temu złapany, po drodze ucieczki rozglądał się za jakimiś skałami czy kamieniami, może cokolwiek by się znalazło.
Konto usunięte
FD_God,
Nic cię nie goniło.
Ashoka podesła do Miasta.
-No, Norbert, jak się czujesz?
Właściciel
Korobov:
Miasto jak miasto. Wystarczyło znaleźć wejście.
//Chciała się go zapytać o samopoczucie.
Właściciel
//Ale wiesz, że smok mówić nie umie i dal tego od razu przeszedłem do wątku z miastem?//
//Ale mógł zamruczęć, ugryźć, prychnąć... Z resztą, miedziane to żartownisie.
Właściciel
//Niech Ci będzie.//
Smok prychnął i skierował się w stronę miasta.
Właściciel
Korobov:
Ahsoka znalazła się tuż pod bramą miasta.
-No nic Norbert, trzymaj się blisko.
Właściciel
Korobov:
Przed bramą stało kilku strażników, którzy na Twój widok przygotowali włócznie i wycelowali je w Ciebie.
Właściciel
Korobov:
Nie opuszczają włóczni i mówią coś w niezrozumiałym Ci języku.
Pokazuje na migi, żę nic nie rozumie.
-A mogłam zostać w świątyni...- po elficku.
Właściciel
Korobov:
Tego jeżyka też nie rozumieją. Darli się tak głośno, że w końcu z miasta wyszedł niski i otyły facet - zapewne oficer sądząc po kolorowych oznaczeniach na ramionach i piersi, a także po czerwono - żółtym mundurze.
- Wy pie**olone dzikusy! Przez Was nie mam nawet chili spokoju! Co tym razem?! - darł się do strażników.
Ci szybko wskazali na Ahsokę, a kiedy dowódca przyjrzał się osobie, z którą ma do czynienia od razu zmienił mu się wyraz twarzy i ton głosu.
Ukłonił się po czym powiedział:
- Witam szanowną panią w mieście Ur - jedynym cywilizowanym miejscu na tej pustyni. Jestem Bark'Okes i czy mogę pani w czymś pomóc?
-Pierwsza sprawa, chciałabym słownik, a druga, co oni krzyczeli? Niczego nie zrozumiałam.
Właściciel
Korobov:
- Słowników jako takich nie mamy, ale ja mogę służyć szanownej pani za tłumacza. A jeśli chodzi o nich - wskazał na strażników - to porozumiewają się bardzo prymitywnym dialektem. Znaczyło to po prostu "Alarm! Intruz." Lub coś w tym guście.
-Z miłą chęcią, panie Bark'Okes- zdjęła kaptur- A tak z innej beczki, co oni tak nerwowo. Uciekł ktoś?
Właściciel
Korobov:
- Wydarzył się... mały incydent na naszym targu niewolników, ale wszystko jest już pod kontrolą. Mimo to nasi ludzie pozostają lekko... nerwowi.
-Ja- tutaj głos zmienia jej się na mroczny, a oczy stają się Czarne jak noc- dla zdrajców nie mam litości. Jeden taki wybryk i ktoś traci głowę!!!
Właściciel
Korobov:
- Em... Oczywiście... - powiedział lekko speszony. - A więc... zechce pani przejść się po mieście?
-Z miłą chęcią- powiedziała normalnym głosem i się uśmiechnęła.
Właściciel
Korobov:
- W takim razie zapraszam. - powiedział po czym kazał odsunąć się strażnikom i wskazał Ci na już otwartą bramę.
-Norbert. Chodź.- poszła do środka miasta.
Właściciel
Korobov:
Przy wejściu było tylko kilka różnych sklepów, a także karczma.
-Norbert, jak tym razem coś spalisz, to Cię oddaję w góry, jasne?
Właściciel
Korobov:
Smok pokiwał głową, a oficer zapytał:
- A więc gdzie panią zaprowadzić?
-Szczerze, sporo słyszałam o tutejszym rynku.
Właściciel
Korobov:
- Ach tak! Nasz targ niewolników jest największy na całym kontynencie. Chciałaby pani kogoś kupić?
-Szczerze, to się zastanawiałam... Potrzebuję kogoś do swojego domu...
Właściciel
Korobov:
- Mamy bardzo duży wybór jeśli chodzi o służbę domową. Proszę za mną. - powiedział po czym wskazał Ci drogę i sam ruszył nią jako pierwszy.
Poszła za nim bacznie się roglądając na boki, by czegoś nie przegapić.
Właściciel
Korobov:
Okolica tętniła życiem. Ludzie ubrani w kolorowe stroje załatwiali swoje sprawy, a Wy znaleźliście się na targu niewolników.
Setki ludzi, dziesiątki straganów, i olbrzymia ilość niewolników. Mężczyzn, kobiet i dziec w różnym wieku.
Degant:
//Dopiero teraz zauważyłem, że nie odpisałem. Przypominaj mi czasem ;-;//
//Załóżmy, że nic się nie wydarzyło.//
Po posiłku jeden z oficerów kazał Wam iść na plac treningowy.
-A pomyśleć, że mam tylko 65 lat...
Właściciel
Korobov:
- Słucham? - powiedział oficer, który najwyraźniej nie dosłyszał i myślał, że to do niego.
-Nic nic. Dziwę się, że widzę tak dużo w tak młodym wieku- uśmiechnęła się delikatnie.
Właściciel
Korobov:
- Towar to towar. Im młodszy tym lepszy. A więc... interesuje panią jakiś konkretny rodzaj służby?
-No chyba, że to ciasto na pierniki. KUcharze, pomoc domowa, takie tm sprawy. Nie pogardziłaym też kimś, kto umie uprawiać rolę.
Właściciel
Korobov:
- Nie bywam tu często więc pani musi sama zająć się dobieraniem służby.
Bóbr:
- Jakiś Lord czy inny szlachcic. Szczerze to nie wiem nawet po co opuścił miasto...