- Już mi się to podoba... Wiesz może jak się tam dostać? - Zapytał, niby od niechcenia.
- Nawet o tym nie myśl. Może i jesteśmy źli, ale pobyt w Pustce... na to nikt nie zasługuje.
- Dlaczego? - Prychnął, zakładając ręce na klatce piersiowej. - Skoro są tam tak potężne istoty, czemu nad nimi nie zapanować? - Zapytał, jakby dla niego było to oczywiste.
Tym razem w oczach demona dało się zauważyć emocję. Konkretniej strach.
- Nie. Po prostu nie.
- Czyżbyś tchórzył, synu Setha? - Zapytał z lekko triumfalnym uśmieszkiem faraon.
- W Otchłani strach nie jest powodem do wstydu, o ile jest uzasadniony. A strach przed Pustką jak najbardziej jest. W przeciwieństwie do strachu przed portalami.
Faraon skrzywił się, choć zapewne pod maską nie było tego widać. - Zważ słowa, maszkaro. Mylisz tchórzostwo ze zdrową ostrożnością. - Syknął, wyraźnie poirytowany.
- Odrobinę nadmierna ta ostrożność. Skoro nie masz zamiaru przechodzić, to co teraz zrobisz? Będziesz tu stać, aż umrzesz z głodu?
Zacisnął pięści. - Ciesz się, że to nie ty jesteś w moim świecie... - Syknął ponownie, po czym pewnym krokiem wkroczył w portal.
W jakiś sposób znalazł się na skalistym podłożu, pod gołym - czy może raczej odzianym w chmury siarki - niebem. Niedaleko znajdował się obóz.
Nie myśląc dużo pomaszerował w stronę obozu, przerzucając płomienie między palcami.
W obozie powitało go kilkunastu wojowników, w pełnych, jaskrawo pomalowanych zbrojach i jednoręcznymi mieczami. Naprzód wyszedł jakiś mężczyzna, ubrany nieco odmiennie - jego pancerz był znacznie bardziej błyszczący, złożony z wielu metalowych płyt
- Kogo my tu mamy? Przybywasz jako wróg, czy jako wsparcie?
- Gdybym przybył jako wróg, każdy z was dawno już zmierzałby do Ozyrysa... - Syknął faraon z wyrazem niemej degustacji na twarzy.
- A więc Egipcjanin? Jesteś dość pewny siebie. Masz zamiar przystąpić do szeregu, czy spróbujesz zdobyć jakąś wyższą pozycję?
Prychnął. - Powiedziano mi, iż dostanę batalion. Nie zamierzam walczyć w szeregu... - Rzekł pogardliwie.
- Czyli naprawdę w ciebie wierzą. Tak się składa, że i ja obecnie dowodzę batalionem. Co byś powiedział na mały pojedynek? - uśmiechnął się złowieszczo - Dam ci broń ze stygilijskiego żelaza. Jeśli mnie pokonasz, obejmiesz moje miejsce.
Faraon przechylił kark najpierw w jedną, a potem drugą stronę, głośno strzelając stawami. - Z ogromną przyjemnością zatopię ostrze w twym sercu, śmiertelny. - Rzekł Ra z uśmieszkiem, zapewne niewidocznym spod maski.
- Tutaj śmierć nie jest problemem - oświadczył rozmówca, po czym nałożył na głowę hełm i wyciągnął zrobione z czarnego metalu ostrze. Podobną broń wcisnął faraonowi do dłoni jeden z żołnierzy
Ra wziął broń do ręki, krzywiąc się z powodu tego, iż nie mógł użyć własnej broni. Po chwili jednak zdołał wyczuć ostrze, w końcu był sprawnym wojownikiem. W drugiej ręce zaś przyszykował płomienie, czekając następnie na posunięcie przeciwnika.
Przeciwnik przyjął postawę bojową i zaczął krążyć wokół Ra z wyciągniętym mieczem, najwyraźniej starając się wykryć słabe punkty w jego obronie.
Faraon nie zamierzał czekać. Rzucił na przeciwnika ogromną łunę z ognia celem dezorientacji i poparzenia, a następnie, pamiętając oczywiście o defensywie, rzucił się nań z mieczem, atakując.
O dziwo ogień nie wytrącił przeciwnika z równowagi. Z łatwością przejął on uderzenie na miecz krzyżując bronie.
Postanowił posiłować się trochę z oponentem, celem sprawdzenia jego masy mięśniowej.
Przeciwnik z łatwością dorównywał mu siłą. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, siłując się bezowocnie.
Postanowił odskoczyć, rzucić kulą ognia, po czym doskoczyć i przerzucić się ze sztuczek na tradycyjny atak, starając się przytłoczyć oponenta gradem ciosów.
Przeciwnik zręcznie odskoczył przed kulą, po czym począł parować ataki jeden po drugim, męcząc się przy tym widocznie mniej niż Ra, który ostatnio był w nie najlepszej formie
///Czekaj moment, co? ._.///
//Śmierć, mordercze komary, pobyt w celi, demoniczny rytuał... to by raczej każdego zmęczyło//
///Każdego, ale nie Ra. Człowiku, ten gość uważa siebie za boga, on nie ma czasu być zmęczonym .-.///
No to czuł się świetnie, ale i tak nie trafiał.
Przeszedł do bardziej agresywnej ofensywy, która miała zakładać jednoczesne atakowanie ogniem i mieczem.
W końcu udało mu się trafić przeciwnika mieczem, niestety jedynie w rękę. Strużka krwi popłynęła z miejsca trafienia. Oponent widząc, że obrona przestaje mu wychodzić, walnął głowicą miecza w maskę faraona przesuwając ją trochę, po czym odskoczył na jakieś dwa metry.
Alice leżała na jakiejś twardej skale, dość mocno obolała po upadku. Dookoła było nieco jaśniej niż w poprzednich odwiedzonych miejscach, lecz i tak niewiele widziała. Niebo było rozżarzone, jakby trwał jakiś ogromny pożar, którego dym przesłaniał słońce. .
Jęknęła cicho, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. O dziwo nie wyczuła, aby miała jakąś złamaną kość czy coś w tym stylu, co uznała za raczej dobry znak. Nieśpiesznie wstała, rozglądając się z uśmiechem po otoczeniu. -Niech zgadnę... Jednak Otchłań?- mruknęła pod nosem, po czym się lekko zaśmiała. -A mówiłam, że się pomyli w osądzie! I najwidoczniej miałam rację...- powiedziała jakby sama do siebie.
W otaczającym ją półmroku potrafiła dostrzec jedynie parę uschniętych krzaków, porozrzucane wszędzie kamienie i coś, co wyglądało na rozkadający się zwierzęcy szkielet.
Jedną ręką szybko poprawił maskę, po czym, zachęcony niewielkim sukcesem, doskoczył do wroga by zastosować podobną, acz jeszcze bardziej agresywną ofensywę.
Tym razem oponent nie blokował, a jedynie unikał ataków Ra. Zmęczenie dawało się faraonowi coraz bardziej we znaki, mimo jego ponoć boskiej wytrzymałości. W pewnym momencie, gdy uniósł miecz do uderzenia, przeciwnik wykorzystał brak gardy. Przypuścił błyskawiczny atak tnąc w tors, osłonięty jedynie lekkim pancerzem. Ostrze przecięło skórę, na szczęście niezbyt głęboko.
Postanowił odskoczyć do tyłu, zasłaniając się ognistą łuną, a następnie zmierzyć przeciwnika wzrokiem, szukając słabych punktów. Naturalnie, skorzystał też z chwili, by odsapnąć, jednak pozostawał w gotowości.
Przeciwnik stanął w miejscu z podniesioną gardą. Jego pancerz skutecznie ochraniał tors, jednak ręce i dolne części nóg pozostawały praktycznie bez ochrony.
Ra postanowił to wykorzystać. Gdy już złapał oddech, rzucił mocną łuną ognia na przeciwnika, koncentrując ją na jego kończynach, po czym zaatakował ponownie, biorąc sobie za cel nogi i tym razem przykładając odrobinę większą wagę do defensywy.
Oponent zdołał uskoczyć i przypuścić kontratak, jednak faraon także był przygotowany. Ponownie skrzyżowali miecze, lecz tym razem z mniejszą siłą. Obaj stracili już nieco sił i krwi.
Faraon postanowił tym razem postawić na zręczność. Miast siłować się z oponentem, spróbował wyślizgnąć się na bok, by, przez fakt noszenia zbroi cięższy, przeciwnik stracił równowagę pod własnym ciężarem.
Co prawda nie przewrócił się on, ale nie zdołał się obrócić na czas. Ra mógł szybko zaatakować go w bok albo w którąś z kończyn.
Zamachnął się więc z całej siły na nogę przeciwnika, celem odcięcia jej, albo przynajmniej uniemożliwienia używania jej z dotychczasową skutecznością w walce.
Ostrze przecięło skórę, mięsień i jakąś tętnicę. Trafiony syknął, spróbował się odsunąć, po czym upadł na ziemię. Krew zaczęła barwić kamienie.
Działając szybko, wykopał miecz z dłoni leżącego przeciwnika, po czym docisnął tego ostatniego do ziemi stawiając stopę na jego plecach, a następnie przyłożył swe ostrze do jego karku. - Mówisz więc, że tutaj śmierć nie ma znaczenia? - Syknął triumfalnym tonem. No, o ile mu się to wszystko udało.
Udało się wszystko, choć triumfalny ton nie wyszedł mu zbyt dobrze. Ciężko dyszał, a cieknąca po torsie krew bynajmniej nie dodawała poczucia zwycięstwa.
- Najmniejszego - wysyczał powalony - Zabij mnie, a prędzej czy później wrócę, napędzany nienawiscią
- W takim razie zostawię cię przy życiu. Pożyjesz sobie jeszcze trochę z rozciętą nogą... - Spróbował się zaśmiać, ale wyszedł mu tylko atak kaszlu. Odsunął się nieco i stanął obok, a gdy już zdołał złapać oddech, złapał się za ranę na torsie, celem zatamowania choć trochę upływu krwi. - I tak już przegrałeś... - Dodał cicho.
Ten bez słowa podniósł się i mocno utykając odszedł z pola bitwy. Któryś z otaczających ich ludzi pomógł mu iść, a reszta zwróciła wzrok na Ra.
Spojrzał po żołnierzach, lustrując ich wzrokiem, po czym wziął głęboki oddech i przemówił podniesionym głosem na tyle głośno, na ile było go stać bez przechodzenia w krzyk. - O ile się nie mylę ten batalion należy teraz do mnie. Chcę więc raporty ze wszystkich przedsięwzięć... - Przerwał nagle, po czym odetchnął głęboko. - ...I medyka. - Dodał nieco ciszej, ale wciąż słyszalnie.