- A łatwo się z takiej balisty celuje?
Właściciel
Wiewiur:
Piesek posłusznie za Tobą dreptał, zaś poza oknem jest tylko główne wejście/wyjście, zakluczone od wewnątrz. Na szczęście klucz leżał na szafce obok.
Max:
- Sam możesz sprawdzić, bo ja nigdy nie próbowałem.
Otworzył drzwi kluczem i wyszedł na zewnątrz, po czym szybko się rozejrzał.
Właściciel
Pusto, poza Tobą i psem nikt się tu nie kręcił.
No tak, jak mógł zapomnieć o swej ranie?! Wrócił szybko do domu by poszukać jakiś medykamentów.
Właściciel
Był alkohol (do dezynfekcji rany i zapicia bólu), bandaże i nieco ziół oraz jakaś maść nieznanej Ci produkcji i przeznaczenia.
Wziął to wszystko ze sobą i polał sobie nogę alkoholem po czym ją obandażował. Maść gdzieś schował i z jakimś tam opatrunkiem na nodze opuścił dom i zaczął szukać innego budynku w którym mógłby się ukryć. Ten dom który już opuszcza odpada bo jednak ludzie mogli usłyszeć że wybija okno i zawiadomić straż.
Właściciel
Teoretycznie możesz ukryć się wszędzie, choć problem jest taki, że wszystkie lokalne budynki to budynki mieszkalne, czyli wszelkiej maści domy, a żaden nie wygląda na opuszczony.
No to podchodzi do jakiegoś gdzie wyczauwa łatwe do zmanipulowania istoty.
Właściciel
Trafiłeś pod dom przed którym uwiązany był pies, bo i to on był tym łatwym do zamanipulowania stworzeniem.
No cóż, zawłądnął nad umysłem psa i rozkazał mu milczenie. Potem spróbował otworzyć drzwi do domu.
Właściciel
To było dość oczywiste, że są zamknięte, prawda?
No niby tak, ale jednak upewnić się zawsze warto. Zajrzał do umysłu psa czy nie widział przypadkiem czy właściciel domostwa nie ma gdzieś zapasowego klucza.
Właściciel
Wychodziło na to, że niestety nie.
Nosz... To teraz z dwoma psami przy boku zaczął szukać domu jakiegoś medyka.
Właściciel
Nim trafiłeś na takowy najpierw wpadłeś na patrol straży miejskiej liczący dwóch Krasnoludów uzbrojonych w dwuręczne kusze i wiszące przy pasach topory.
Rozglądnął się szybko za jakąś drogą ucieczki sprawdzając też czy jest tutaj ktoś nad kim mógłby zapanować.
Właściciel
Wiewiur:
Poza strażnikami? Nikt. Zaś druga ucieczki to ta, którą tu przyszedłeś, bo prosto na nich lub w ślepy zaułek nie ma co się pchać, prawda?
Vader:
Bryg "Sieg" dopłynął wreszcie do Hunder, bez żadnych przygód po drodze, co w sumie było całkiem miłą alternatywą.
No chodziło mu o któregoś ze strażników.
-Ach, krasnoludy. Jedyne co się liczy, to dobre machiny.
Właściciel
Wiewiur:
Organizmy zahartowane godzinami mordobić, kilogramami ogórków i litrami wódki, także niezbyt.
Vader:
Może i tak, ale po dobiciu do brzegu ledwo rzuciliście cumy i spuściliście trap, a na pokład zaczęła Wam pakować się banda brodaczy, najpewniej celników, służby portowej, czy kogo oni tam mają.
- Który to kapitan? - spytał jeden z nich, rozglądając się po całej załodze i pokładzie.
Wyszedł przed załogę.
-Ja. Nazywam się Severus Gintch.
Wyciągnął prawicę.
Właściciel
Wiewiur:
Jeszcze Cię nie zauważyli, także żaden.
Vader:
- Ta, ta, zajebiście. - odparł Krasnal i nie pofatygował się, aby uścisnąć Twoją dłoń, ale tylko zapisał sobie Twoje dane. - Jak nazywa się ten statek, skąd i dokąd płynie, w jakim celu i po co przybił do Hunder?
No to zaczął się wracać i przy okazji chciał by pies zaatakował ich i zaczął uciekać by oni mieli za kim ganiać. Jeśli oczywiście nie zginie przy pierwszej lepszej okazji od razu jak się do nich zbliży.
-Zacznijmy od tego, że to jest okręt. Jego nazwa to Sieg. Wypłynęliśmy z Gilgasz, a naszym celem był Hunder, gdzie to mieliśmy się zaopatrzyć w dodatkowe wyposażenie do tego okrętu.
Właściciel
Vader:
Pokiwał głową, zapisał wszystko i zaczął się na Ciebie gapić.
- I...? - spytał, chcąc wydusić nieco więcej, na przykład na temat tego, co będziecie robić po wypłynięciu z Hunder i w co właściwie macie zamiar się zaopatrzyć.
Wiewiur:
Prowizoryczna zasłona dymna podziałała, a Ty wymknąłeś się z opresji. Znowu.
Rozglądnął się za jakąś lepszą kryjówką, mogą tego psa olać, albo zakatrupić na miejscu. Jakaś uliczka, jakakolwiek byle nie ślepa.
-Wrócimy do swojej pracy polegającej na transportowaniu rzeczy i osób. No i zamontujemy cięższy sprzęt na okręcie, który zamierzamy tutaj kupić do obrony przed piractwem.
Właściciel
Wiewiur:
Było kilka takowych, acz ciężko określić gdzie Cię zaprowadzą.
Vader:
- Fakt, pełno tego ścierwa ostatnio, burmistrz nawet płaci za ubitych piratów... Także powodzenia. - powiedział i machnął ręką, schodząc z powrotem na ląd wraz z resztą.
-Ależ dziękuję.
Zwrócił się do załogi.
-Możecie wyruszyć w miasto, wieczorem wypływamy. Natomiast ja poszukuję czterech chętnych.
Właściciel
Owa czwórka wybrańców się znalazła, byli to zwykli marynarze, bowiem inni członkowie załogi skrzętnie skorzystali z okazji i po cichu zniknęli gdzieś w dokach...
No to wbiegł w jakąś losową uliczkę licząc że akurat dobrze strzelił. Rozglądał się też za jakimś budynkiem po którym można by było stwierdzić że mieszka tam medyk.
-Potrzebujemy uzupełnienia strat, więc tym samym zwerbowania nowych członków. No i dwóch, którzy wraz ze mną załatwią kupno jakiejś machiny na Siega.
Właściciel
Vader:
- Znajdziemy tu pełno zaprawionych w żegludze wilków morskich, ale to dezerterzy, maruderzy, mordercy, piraci i inni łajdacy, nie ma co liczyć na jakiegoś porządnego. - powiedział jeden z marynarzy. - Nim wstąpiłem do załogi, kilka razy tutaj zawitałem... - dodał jeszcze po chwili, jakby chcąc się usprawiedliwić.
Wiewiur:
Nie trafiłeś na ślepy zaułek, więc jest dobrze. Gorzej, że nigdzie w pobliżu nie ma tego całego medyka.
Brnął w tę uliczkę dalej. Medyk to byłby tylko miły dodatek, jeśli zyskałby miejsce gdzie mógłby spędzić noc.
-Więc teraz będzie ciężko. Nie ma czasu na ustawianie ich do porządku... dobrze, ruszajmy po maszyny. Razem.
Właściciel
Wiewiur:
Niewiele tej nocy zostało, właściwie jest już niemalże świt.
Vader:
Pokiwali głowami i zeszli na nadbrzeże, czekając aż ich poprowadzisz.
No to może jakiś uzdrowiciel otworzy swój przybytek? Nie pozostało mu nic innego jak chodzić po mieście i szukać wspomnianych wcześniej miejsc gdzie mogliby siedzieć uzdrowiciele.
Zszedł więc z nimi i ruszył, lecz nie miał przeciwwskazań przed zapytaniem o drogę jednego ze strażników miejskich.
Właściciel
Wiewiur:
Po długich trudach odnalazłeś w końcu odpowiedni budynek, którego właściciel właśnie otworzył lokal.
Vader:
No fajnie, ale o drogę dokąd?
Wszedł czym prędzej do środka.
Chyba wszyscy wiemy, że machiny wojenne można kupić tylko w specjalnych miejscach do tego (przez władze) wyznaczonych.
Właściciel
Wiewiur:
- No, nigdy jeszcze nie miałem klienta tak szybko. - powiedział, siadając na stole operacyjnym. - Co napi**dala?
Vader:
No w sumie racja, nawet po chwili poszukiwań znaleźliście owe miejsce.
Zamiast mówić pokazał mu tylko nogę gdzie trafił go bełt. To może być więcej niż słowa... A no tak może przydałoby wyjaśnić czemu został postrzelony... Ale to jeżeli medyk się go zapyta.
I co się tam prezentowało?
Właściciel
Wiewiur:
- No ładnie, ładnie. Kto Ci to wpakował, hę?
Vader:
Balisty, większe i mniejsze katapulty, skorpiony, trebusze i cała masa różnej amunicji, od wielkich bełtów przypominających włócznie, przez kamulce różnej maści, na pociskach zapalających kończąc.
- Jacyś miejscowi bandyci...
Właściciel
- Pewnie te psy z portu, nie? - spytał, zwalniając stół i każąc Ci się na nim położyć.
- Tak, oni.- Wykonał grzecznie jego polecenie. // Czy jak on bada ludzkie umysły, to osoby którym zaglądał wiedzą o tym? //