JD:
- Prawie. Rozmieściłem kilkanaście bomb pod trybunami hali od wuefu i umieściłem niewielką bombę aktywacyjną w kotłowni w piwnicach szkoły. Trwał właśnie mecz szkolnej drużyny. Wszyscy by zginęli, a popioły szkoły unoszące się w powietrzu widzianoby z kilometrów. Ale... - odwrócił wzrok - Veronica przyszła. Myślałem, że nie żyje, widziałem, jak się powiesiła w garderobie w jej domu. A jednak przyszła. Cała i zdrowa. Wściekła. A ja oprzytomniałem z tego wszystkiego dopiero, kiedy postrzeliła mnie w bok, a licznik był już zbyt blisko zera by dezaktywować bombę. Dopiero wtedy do mnie dotarło, co ja najlepszego uczyniłem... Wziąłem bombę i przykryłem własnym ciałem, przez co wybuch nie dotarł do pozostałych ładunków, umieszczonych wyżej. I to był moment mojej śmierci. Na oczach dziewczyny, którą kochałem nad życie. Dla której gotowy byłem walczyć i zabijać, gotowy na wszystko. Ale ona była zbyt wrażliwa na to, a mój obłęd zepsuł nasz związek. Tragiczne zakończenie. Można powiedzieć, że poszedłem w ślady matki. Ona też zginęła w akcie samobójczym, choć zdecydowanie mniej dramatycznym. Mnie i Veronicę połączył Bóg... Ale diabeł sprawił, że poszedłem Boga pozdrowić przed dwudziestką. Niezbyt ciekawe zakończenie tej historii.
Na koniec uśmiechnął się nieco krzywo.