Spojrzał na list, po czym wzruszył ramionami i poszedł do największego z namiotów, tego dowództwa i położył kartkę na stół po czym powiedział - nawet złodziej ma swój honor, a ja umów dotrzymuje -
A więc, gdy już to wszystko zrobili, pozostało im tylko czekać i zdać się na Maga.
hejter
Największy z namiotów służył jako magazyn żywności. Namiot dowództwa, który po jakimś czasie udało się znaleźć, był strzeżony przez dwóch uzbrojonych w dość groźnie wyglądającą broń palną, który to zatrzymali Dantego.
- Stać! Kim jesteś i czego chcesz?
Kuba
Ten wzniósł ręce do góry i zaczął szeptać coś pod nosem. Z początku nie widać było efektów, ale po chwili na piasek spadła kropla. Potem druga. Potem parę innych, część których szczęśliwie trafiła na płachtę.
- Jestem Dante, jestem magiem ognia, tym z wczoraj i chciałbym porozmawiać o swojej umowie -
No więc mógł jedynie czekać, aż skończy.
hejter
- Jeśli chcesz porozmawiać z Generałem, to akurat go tutaj nie ma. Najwyższym rangą oficerem jako znajdziesz jest pułkownik Greco, ale do niego żadnej sprawy raczej nie masz.
Kuba
Po paru minutach mag opuścił ręce. Na płachcie uzbierała się całkiem pokaźna kałuża, a chmura zdawała się być nieco mniejsza niż wcześniej.
A więc polecił teraz zebrać wodę manierkami, tak aby nic się nie zmarnowało.
- Mam infirmacje świadczące o zdradzie pewnego człowieks i spodziewanym kontrataku musze to pokazać komuś wyższemu stopniem - powiedział to szepcząc żeby tylko ich dwójka to usłyszała.
hejter
Spojrzeli po sobie po czym jeden z nich odszepnął
- Możesz wejść
Kuba
Tak też się stało. Mieli pod dostatkiem wody, więc była całkiem spora szansa, ze dotrą do celu zanim padną z wycieńczenia.
Centralną część namiotu zajmował spory, okrągły stół z rozłożonymi na nim makietami, przy którym siedziało paru mężczyzn w mundurach. Wszyscy momentalnie zwrócili swe zdziwione spojrzenia w kierunku Dantego.
Sukces na pewno był godny pozazdroszczenia, więc najpierw upił łyk wody, by sprawdzić jak smakuje. Choć w tych warunkach każda powinna wydawać mu się rarytasem, takim jak piwo w Berlinie.
I faktycznie, woda smakowała świetnie. Może dlatego, że w przeciwieństwie do większości pitych przez nich płynów nie zawierała ona piasku ani nie leżała przez miesiąc w bukłaku.
A więc pogratulował Magowi i zarządził krótką przerwę, by uzupełnić płyny. Później musieli wznowić marsz.
//Jest opcja, aby tenże marsz skrócić, jeśli nie trafi się mi coś niezwykłego po drodze?//
//Jasne
Dalszy marsz przebiegał rutynowo. Byli wprawdzie głodni, ale dobrze przecież wiedzieli, jak długo człowiek może wytrzymać bez pożywienia. Wieczorem rozbili swój prymitywny obóz, przespali się i rankiem ruszyli dalej. Wkrótce zauważyli w oddali skrawek zieleni - zapewne odwiedzoną już przez nich oazę.
- Teraz musimy zachować najwyższą czujność. - rzekł i zlustrował okolicę. - Przygotować broń.
W okolicy nie było zbyt wiele miejsc na zasadzkę... ani na schowanie się w razie ostrzału. Nawet uzbrojeni sporo ryzykowali.
No więc pozostało im iść dalej, z duszą na ramieniu i palcem an spuście.
Werner w pewnym momencie pochwycił błysk dochodzący ze strony oazy. Według wszelkiego prawdopodobieństwa było to światło słoneczne odbite od wypolerowanego metalu. Niedobry znak.
Dał dłonią znak, żeby się zatrzymali i klęknęli lub położyli płasko na ziemi. To powinno zwiększyć ich szanse w razie ostrzału. Sam również klęknął.
Jego podwładni wykonali rozkaz. Zanim zdążyli ruszyć ponownie, zauważyli, jak ktoś idzie w ich stronę z kierunku oazy, z rękami w górze i bez widocznej broni.
- Mieć na muszce, ale nie strzelać bez rozkazu. - powiedział i czekał, aż nieznajomy podjedzie bliżej.
Gdy nieznajomy podszedł bliżej, Werner dostrzegł, iż miał on na sobie mundur, który jeśli go (Wernera) pamięć nie myliła był (mundur) mocno podobny do tych należących do żołnierzy, których (Niemcy) powystrzelali tu ostatnio.
- Spokojnie! - przemówił ze sporą dozą pewności siebie w głosie, zadziwiającą jak na kogoś, do którego mierzyła sześć karabinów - Zachowajcie kule dla siebie, my ich mamy aż w nadmiarze.
//Tworzenie zdań takie trudne :L
//Argh, musiał dać nawiasy. Jak przy czytaniu tekstów na historii.//
- A dasz nam solidny powód, żebyśmy tak zrobili?
- Mamy jakiś tuzin ludzi w oazie. W razie starcia mamy więc przewagę liczebną, pozycyjną i że tak powiem zdrowotną.
Faktycznie, Werner nie czuł się najlepiej po długim marszu przez pustynię. Ręce miał śliskie od potu, bolały go nogi a wizja jakby się rozjeżdżała. Z jego ludźmi zapewne nie było lepiej.
- Czyli mamy spieprzać, a Wy nas nie zabijecie?
- Tak się miło składa, że moglibyśmy zaprosić was do siebie - odparł - Mamy wodę, cień i trochę racji żywnościowych. W zamian oczekujemy, że grzecznie odstawicie broń i powiecie skąd do cholery się wzięliście.
- I co? Nie kropniecie nas tak po prostu?
- Jeśli spodobają nam się wasze odpowiedzi, to nie, nie będziemy marnować na was amunicji.
- W takim razie chyba muszę na to pójść.
- Na to wygląda. To jak, opuścicie giwery?
Skinął głową i opuścił broń, a jego ludzie powinni zrobić to samo.
Ich rozmówca skinął z uznaniem głową, po czym zagwizdał głośno. Ze strony oazy nadeszła czwórka podobnych mu żołnierzy. Mieli wyciągniętą broń, ale skoro jeszcze nie strzelali, można było założyć, że nie mają zamiaru jeszcze pozabijać Niemców.
On też opuścił broń, ale nie miał zamiaru jej chować.
Nastąpił ten niezręczny moment, w którym nikt nie wiedział, czy zaraz nie wywiąże się strzelanina. Werner zanotował, iż jego potencjalni przeciwnicy patrzyli się mu na ręce zamiast w oczy - wyraźnie nie byli zbyt pewni siebie, ani doświadczeni w pojedynkach.
- Więc skąd przybywacie? - padło w końcu pytanie
- Masz na myśli życie, czy życie po życiu?
- To drugie. Myśleliśmy, że na zachodzie nie ma nic poza piaskiem, skałami i tymi zmiennokształtnymi dziwadłami.
- Jak już mówisz o zmiennokształtnych, to ubiliśmy ich sporo, ale też przez nich opuściliśmy tamte tereny i zmieniliśmy kierunek marszu.
- A jaki był pierwotny kierunek, że się tak zapytam? - rozmówca wyraźnie był podejrzliwy, ale chyba jeszcze nie postrzegał ich jako wrogów.
- Na północ, w poszukiwaniu innych.
- Innych zmiennokształtnych, czy innych włóczęgów?
- Innych ludzi, moi rodaków i żołnierzy.
- Logiczne - skwitował mówca oddziału - Czasy są niebezpieczne. Jeszcze niecały tydzień temu zostaliśmy zaatakowani przez kogoś na naszym własnym terenie, gdy wracaliśmy do oazy z frontu. Gdy zebraliśmy się do kupy aby przeprowadzić kontratak, zastaliśmy tylko ślady ogniska i trochę bałaganu. Przypuszczam, iż nie wiecie nic o tym?
- Cóż, najwyraźniej zmiennokształtni nauczyli się w końcu używać broni - w głosie żołnierza chyba nie było ironii - A co z doczesnym życiem? Musieliście być członkami jakiejś armii.
- Owszem. - pokiwał głową. - Wehrmacht.
- Budzi to we mnie pewne skojarzenia. I to niezbyt przyjemne. Nie jesteście chyba częścią większej armii?
- Byliśmy, ale przed śmiercią. Teraz została nas garstka. Ledwie garstka.
- Zgaduję, iż próba przekonania was do naszej sprawy to marny wysiłek?