- W teorii walczymy o wprowadzenie komunizmu w sferze: Wiesz, równość dla wszystkich, precz z monarchami i niech powiewa nam czerwony sztandar. W praktyce chcemy po prostu podbić wszystko po horyzont.
- W teorii powinienem Was zastrzelić. W praktyce nie brzmi to tak źle.
- Dobrze wiedzieć. Normalnie byśmy nie ryzykowali zawierania takich sojuszy, ale ostatnio nasze siły nieco uszczuplały. Co prawda wciąż mamy przewagę nad koszulkowymi, ale jeśli Mongołowie włączą się do walki może być nieciekawie. Mówię to wam od razu, bom uczciwy komunista.
- Jak jesteś taki uczciwy, to powiedz coś o tych koszulkowych i Mongołach.
- Ci pierwsi to jakaś faszystowska armia. Nazywają się "szarymi koszulami", pewnie na pamiątkę ich nieco ciemniejszych idoli. Mają na swoich usługach parę magów i całkiem sporą armię, ale chyba już znaleźliśmy na nich sposób. Mongołowie natomiast - splunął na piach - to banda dzikusów, próbujący odtworzyć Imperium Czyngis-Chana. Ich broń jest niezwykle prymitywna... choć w zaświatach to nie musi o niczym świadczyć. Z nimi obecnie wojny nie prowadzimy. Są zajęci walką z jakimiś innymi dzikusami.
- Szczerze, to żaden z nas nie był zbytnio zaangażowany w politykę, a i faszyzm, oraz nazizm, jakoś do nas nie przemawiały. Więc, jeśli reszta się zgodzi, moglibyśmy do Was dołączyć. - rzekł i po tych słowach zgromadził swoich na naradę.
- Dobra, panowie. Widzicie jak to wygląda. Dołączamy do nich, zastrzelimy ich, i pewnie zginiemy, czy może pójdziemy dalej?
- Trochę dziwne, ze zachowują się tak przyjaźnie - odezwał się jeden z członków oryginalnego oddziału Wernera - Nie czują się tak pewnie, jak to utrzymują. Może chcą nas zrobić w konia, aby mieć lepszą okazję do zastrzelenia nas. Z drugiej strony odrzucenie tej ich oferty to prawie pewna śmierć w ten czy inny sposób.
Do tego doszedł sam, niemniej czekał, aż inni się wypowiedzą.
- Więc - kontynuował żołnierz - uważam, iż powinniśmy im na razie zaufać i czekać na dobrą okazję do wbicia im noża w plecy. To nieco zwiększa nasze szanse na wygraną, nawet jeśli minimalnie.
- I to chyba najlepsza odpowiedź. - odparł i zakończy naradę, by udać się do tego faceta.
- Przyłączymy się do Was. - powiedział mu.
- Fantastycznie. Chętnie was ugościmy i w razie potrzeby wyczyścimy broń - ostatnie słowa niosły ze sobą dość wyraźną sugestię
- Nie, dzięki. - odparł. - Chociaż żarciem i wodą nie pogardzimy.
- W takim razie chodźcie do cienia - odparł rozmówca niezrażony, po czym wskazał w stronę oazy.
Wzruszył ramionami i skierował się tam, z ręką może nie spuście pistoletu maszynowego, ale w jego bliskim sąsiedztwie.
Pozostali poszli w jego ślady. Wkrótce znaleźli się w znanej im już oazie, która faktycznie dawała przyjemny cień.
No to przysiadł gdzieś, by odpocząć.
Miło było w końcu dać nogom odpocząć. Reszta oddziału poszła w jego ślady, najwyraźniej zapominając na chwilę o tym całym wbijaniu noża w plecy.
On też by chciał, jednak kątem oka ciągle obserwował swoich komunistycznych towarzyszy.
Ci chyba jeszcze nie planowali ich powystrzelać. Po dokładniejszym ich policzeniu Werner doszedł do wniosku, iż jest ich dwukrotnie więcej niż Niemców, co stanowiło pewien problem. Obecnie niemal wszyscy doglądali broni albo wytrzepywali piasek z butów.
//Wszyscy wszyscy, wszyscy Niemcy czy wszyscy komuniści?//
//Niech będzie wszyscy wszyscy//
On również poszedł w ich ślady.
I dobrze, bo w butach faktycznie miał sporo piachu. Siedząc tak miał okazję dokładniej przyjrzeć się oazie. Wyglądała tak jak ją zapamiętał, tylko skrzynia z materiałami wybuchowymi musiała zostać przeniesiona gdzieś indziej.
Po wyczyszczenie butów, napił się wody i zabrał się za broń.
Broń była wciąż w dość dobrym stanie. Dobrze wiedzieć.
W najbliższym czasie na pewno mu się przyda, więc teraz poświęcił swój czas na odpoczynek i obserwację innych.
Inni mieli się dosyć dobrze. Jeden z Azjatów podszedł do niego i wyciągnął w jego stronę rękę z bukłakiem, patrząc się pytająco.
- Nie, dzięki. Mam swoją. - rzekł i wskazał na manierkę.
Ten wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę.
No i dalej odpoczywał, regenerując utracone marszem siły.
Siły jako tako się zregenerowały. Gdy słońce osiągnęło zenit, komunista wyglądający na przywódcę zaczął zwoływać wszystkich pod jedno z drzew.
- My też? - spytał, gdyż nie był pewny co do uczestnictwa swojego lub innych Niemców w tej akcji.
- Wy szczególnie - padła odpowiedź
No więc skrzyknął ekipę i udał się z nimi w to miejsce.
Na drzewie wisiał portret jakiegoś dość pulchnego mężczyzny. Azjaci ustawili się w krąg wokół pnia, zostawiając sporą wyrwę, zapewne w ramach miejsca dla Niemców.
- A ten to kto? - zapytał, wskazując na portret.
- To, mój drogi towarzyszu - odpowiedział przywódca z wyraźną irytacją w głosie - jest sam Mao Tse-tung, nasz wielki przywódca i przyszły zbawca tej sfery. Jego boska wręcz moc chroni nas w boju przeciwko faszystom i pozwala znaleźć otuchę na tej nieprzyjaznej pustyni.
- Właśnie tego nie jesteśmy pewni. Dlatego uznaliśmy, że powinniście dołączyć do nas w naszej rutynowej recytacji przysięgi. Nie macie z tym chyba żadnego problemu?
- Ideologie zmieniamy jak rękawiczki, więc nie. Mów, to powtórzymy.
Ten w odpowiedzi odchrząknął i zaczął mówić:
- Przysięgam, iż jak długo istnieją sfery... - zrobił pauzę, najpewniej aby reszta mogła powtórzyć
- Przysięgam, iż jak długo istnieją sfery...
Pozostali także - mniej lub bardziej chętnie - powtórzyli słowa przysięgi
- ...walczyć będę ku chwale Wielkiej Rewolucji... - kontynuował przywódca
- ...i jej przywódcy, wielkiego Mao Zedonga - tutaj pauza była wyraźnie dłuższa, jakby mówca oczekiwał na odpowiedź ze strony niebios, czy też portretu na drzewie.
- Niech czerwony sztandar powiewa na wietrze wszystkich sfer oraz w sercach ich mieszkańców. No pasaran! - zakrzyknął mówca, po czym zamilkł. To chyba był koniec przysięgi, czy też może raczej modlitwy
- Na pasaran. - dokończył.
- Niedokładnie powtórzyłeś końcówkę, ale poza tym w porządku. Nie powinniśmy byli wątpić w wasze nowo nabyte oddanie - oświadczył przywódca z nutką ironii w głosie
Nie uważał, by koniecznym było dodanie czegoś, więc milczał.