Korzystając z okazji, za pomocą lornetki przyjrzał się bliżej Twardemu
Zabrał ze sobą wszystkie swoje klamoty i wyszedł drzwiami kuchennymi na zewnątrz, a potem siup na ulicę i poszedł w kierunku, który miał wcześniej obrany.
Właściciel
Reich:
Przypominał zwykłego Zombie, tylko z tymi różnicami, że zwykłe Zombie nie miały około trzech metrów wysokości i nie były przysadzistymi górami twardych mięśni.
Zohan:
A więc przed siebie, prosto w nieznane!
A jak! Szedł cały czas marszem i uważał na każdy swój krok, aby nie narobić hałasu.
Nigdy tego nie zrozumiem. To jakiś chory żart. Jak niby przemiana w zombie, mogła doprowadzić do powstania takiej abominacji? Przecież to zupełnie pozbawione jest sensu. Na świecie nie ma tak wysokich ludzi, więc jak to możliwe że ten ma 3 metry?! I jeszcze żeby takiego zabić, nie obejdzie się bez ckm- u, co on kuloodporny?! Cokolwiek doprowadziło do powstanie tego zombie musiało być pijane albo głupie. - pomyślał
Właściciel
Zohan:
Nie było zbytnio o co narobić hałasu, cisza była wręcz namacalna i to dzięki niej usłyszałeś coś, co przypominało ludzkie głosy za zakrętem i zbliżało się z każdą chwilą.
Reich:
Natura rządzi się swoimi prawami i o ile nie były one znane ludziom przed apokalipsą, to po niej tym bardziej, bo do klasycznych sił Matki Natury włączyły się jeszcze dwa mordercze wirusy spowijające ziemię. Mogło być gorzej, podobno Syndykat pracuje nad jeszcze straszliwszymi monstrami, służącymi im w różnych celach, od ochrony, przez robienie przykrości konkurencji, na zwykłym zaspokojeniu chorej fantazji i żądzy wiedzy naukowców skończywszy.
Dobył Glocka w prawą dłoń i schował się za jakąś osłoną typu śmietnik lub za jakąś kupą gruzu.
Odrzucił dziwny głos w swojej głowie. Bardziej skłaniał się ku temu, że to sprawka szatana, a skoro szatan jak dotąd nie potrafił stworzyć czegoś czego nie da się zabić, to nie może być niepokonany. Pokrzepiony tą myślą, skończył obserwowanie zombie i usiadł na podłodze
Właściciel
Zohan:
Udało Ci się, cała grupa kroczyła dalej, idąc tą samą ulicą, co Ty wcześniej. Ze swojej kryjówki widziałeś, że to trzech mężczyzn i dwie kobiety, z czego najbardziej charakterystyczną postacią był ponad dwumetrowy czarnoskóry osiłek dzierżący dwuręczny młot, którym pewnie zmasakrował już niejednego Zombie...
Reich:
Siedziałeś tak bez celu kilkanaście minut, po tym czasie do budynku wrócili zwiadowcy posłani wcześniej przodem, aby zbadać drogę do bazy. Chyba poszło im całkiem nieźle, bo nie wyglądali na złych czy zmartwionych, a do tego wszyscy byli w komplecie.
Wyszedł z kryjówki, wycelował z pistoletu w grupkę i zagwizdał.
Właściciel
Zohan:
Wszyscy zwrócili się w Twoim kierunku, z czego jedynie abominacja nie dobyła broni palnej, choć jakąś pewnie miał, jeden z mężczyzn wycelował w Twoim kierunku dwa rewolwery, inny obrzyn, zaś kobiety - kolejno pistolet i łuk. To, że jeszcze Cię nie zabili, możesz brać za dobra monetę.
Reich:
- Droga wolna, można zabierać się choćby i teraz.
Rzucił strzałe na ziemię i powiedział na tyle głośno by go usłyszeli:
- Chyba wasze, prawda?
-To chciałem usłyszeć, dobra robota. Połóżcie Rogera na blacie. - Podał jednemu z szabrowników swój pistole a następnie zapasowy magazynek - A ty przeładuj.
Właściciel
Zohan:
- Nie. - zaprzeczyła po chwili przyglądania się kobieta, która jako jedyna w całej grupie dysponowała łukiem.
Reich:
Wszyscy bez szemrania wykonali Twoje rozkazy.
- Hmm... Dokąd zmierzacie? - Nadal do nich celował, gdy wypowiadał te słowa.
-Jeremy i Charles wy poprowadzicie, znacie drogę powrotną. Matt i Gary poniosą noszę. Bruce, John, Lawrence po bokach. David i Tom osłaniają tyły. Nie chcemy ściągnąć na głowę całej hordy, więc strzelać tylko w razie zagrożenia życia lub na moje polecenie. - Podszedł do leżącego Rogera i dał mu swój pistolet - Weź to jako broń ostatniej szansy. Ruszamy - Wziął do ręki jedną z wcześniej odkręconych nóg od stołu i ruszył do wyjścia
Właściciel
Zohan:
- Przed siebie, byle dalej od tego sralnika. - odrzekł jeden z mężczyzn, rewolwerowiec.
Reich:
Nieco problemów mieliście podczas schodzenia schodami, ale jakoś daliście radę i ruszyliście dalej, bez problemów, jak zapewniali zwiadowcy.
- Od tego nie da się uciec, wszędzie jest taki burdel.
Właściciel
- Nie na Grenlandii. Albo w Waszyngtonie. Czy Las Vegas.
- Spotkaliście cokolwiek po drodze? - Zapytał jednego z wysłanych ludzi
- Do Waszyngtonu w ch*j daleko, a co dopiero na Grenlandię. O Las Vegas nic nie słyszałem... Tam idziecie?
Właściciel
Reich:
- Pojedyncze Zombie, nic niezwykłego. - odparł zwiadowca. - Ominęliśmy je, żeby nie kusić innych, jeśli byłyby w pobliżu, ale w takiej grupie poradzilibyśmy sobie z nimi bez problemów.
Zohan:
- Nie do końca. Niedaleko stąd ma przybić do brzegu statek "Arka," który zabierze ocalałych na Grenlandię. Nie słyszałeś?
- Trudno się dowiedzieć o czymś takim, jak się nie rozmawiało z nikim od dłuższego czasu. Tak w ogóle, to skąd o tym wiecie?
Właściciel
Zohan:
- Od żołnierzy Z-Com, których spotkaliśmy przejazdem tydzień temu.
Reich:
Pokiwał głową, też miał taką nadzieję, zapewne jak wszyscy. Tymczasem wokół Was zaczęli gromadzić się sztywni, jak na razie sami Szwendacze, obecnie doliczyłeś się ośmiu sztuk.
- Jest może jeszcze jedno wolne miejsce w waszej grupie? - Wypowiadając te słowa opuścił broń.
Podszedł do najbliższego i pchnął go na ziemie
Właściciel
Zohan:
- Gdybyśmy brali kogo popadnie to długo byśmy nie pożyli, ale raczej tak, znajdzie się.
Reich:
Udało się i był on właściwie jedynym, który przetrwał pierwsze sekundy starcia, gdyż Twoi kompani się nie patyczkowali i zastrzelili pozostałe Zombie.
Podszedł bliżej.
- Joshua jestem.
Uderzył nogą od stołu w głowę leżącego zombie.
- Czy nie mówiłem wam kretyni, żebyście nie strzelali bez mojego pozwolenia?! Jeśli umarlaki nas dogonią, bez skrupułów rzucę im któregoś z was aby spowolnić pościg! A teraz biegiem przed siebie! - Zaczął biec tak szybko, na ile pozwalała mu sztuczna noga
Właściciel
Zohan:
- Nie powiedziałem, że Cię ze sobą weźmiemy, tylko że możemy to zrobić. Przekonaj nas.
Reich:
Pozostali również biegli, choć po kilku minutach zdałeś sobie sprawę, że to chyba daremne, skoro pościgu sztywnych ani widu, ani słychu.
- Dodatkowa para rąk, siła w łapie i takie tam. Ah, no i nie wiadomo czy ktoś z waszej grupy nie będzie potrzebować mojej pomocy.
Uspokoję się wtedy kiedy znajdziemy się w bazie - pomyślał i nie przerywał szybkiego tempa.
Właściciel
Zohan:
- Jakiej znowu pomocy? Znasz się na medycynie czy co?
Reich:
Zastrzeliliście po drodze jeszcze kilka Szwendaczy, ale ostatecznie udało Wam się wrócić do bazy, gdzie natychmiast zaczęto znosić łupy do odpowiednich magazynów, zajęto się też rannymi, kilkoma słabiej i tym najpoważniej. Tobie pozostaje chyba tylko złożyć raport w dowództwie.
- Na medycynie? Nic z tych rzeczy. Chodzi mi raczej o to, że w większej grupie łatwiej przetrwać i nawet ta jedna osoba może o wszystkim przesądzić.
Najpierw sam poszedł do medyka, aby wyjął mu kulę z ramienia
Właściciel
Zohan:
- A jaką mamy niby gwarancję, że nas nie okradniesz, napuścisz na nas Zombie albo Bandytów, albo zwyczajnie poderżniesz gardła, gdy będziemy spać?
Reich:
Najwięcej uwagi poświęcono Twojemu rannemu kompanowi, ale Wasza izba medyczna nie narzekała na brak personelu, medykamentów już trochę tak, a sprzętu nie mieliście za wiele... Niemniej, znalazł się jeden kompetentny lekarz, który zajął się Twoją raną.
- Nie nadwyrężaj się przez jakiś czas. - polecił, kończąc zakładać opatrunek. - Chcesz na pamiątkę? - dodał, wskazując na zakrwawioną kulę leżącą obok szczypiec i bandaży na metalowej tacce.
- Zarówna ja nie mam gwarancji, że przy pierwszej lepszej okazji mnie nie nie okradniecie lub nie zabijecie. W końcu to wy macie przewagę, a nie ja.
-Dzięki. Tak wezmę tę kulę i wiesz co? Właśnie podsunąłeś mi ciekawy pomysł. No ale muszę już iść - Wyszedł do dowódcy złożyć raport
Właściciel
Zohan:
- Niech będzie. Ale i tak musisz wiedzieć, że mamy Cię na oku.
Reich:
Wzruszył ramionami, a po zabraniu pocisku znalazłeś się u swego przełożonego, który mimo grobowej twarzy, najpewniej w środku wprost nie mógł doczekać się Twojego sprawozdania.
- Już się raz przedstawiłem i drugi raz nie wypada. Teraz wasza kolej.
Właściciel
Jedynie czarnoskóra góra mięśni milczała, pozostali już nie, dzięki czemu wiesz, że rewolwerowiec to Richard, choć wszyscy mówią na niego Rick, drugi zwał się Malcolm. Kobiety to Alisson i Jenny, pierwsza dzierżyła pistolet, a druga łuk.
Wsunął pistolet za pasek od spodni i podniósł strzałe, którą uprzednio rzucił.
- No to ruszajmy.
Odchrząknął.
- Mistrzu, przykro mi to mówić ale nie wykonaliśmy zadania w całości. Wraz z oddziałem bez problemu dostaliśmy się do budynku, co dało nam przeczucie, że równie łatwo go splądrujemy. Kiedy jednak zaczęliśmy sprawdzać mieszkania na pierwszym piętrze, usłyszeliśmy w jednym z nich hałas. Był to jeden z tych niewiernych szczurów, jakich wielu gnieździ się w mieście. Sam zarzekał się, że jest wierzący ale mimo to odmówił przystania do nas i kazał nam się wynosić. Nie pozostało nam nic innego jak zbić go. Jednak przez słabość moich ludzi udało mu się uciec, raniąc ciężko lub lekko trzech naszych i mnie - Wskazał na ramię - Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - weszliśmy w posiadanie wszystkich fantów jakie wróg zbierał, jedzenie, broń i leki. Jednak stan Rogera, jednego ze szturmowców był tak zły, że postanowiłem wracać, sprawdziliśmy jeszcze drugie piętro po czym powiadomiłem bazę o powrocie. Tu kończy się historia, chcę jeszcze tylko nadmienić, że podczas drogi powrotnej moi ludzie po raz kolejny zachowali się jak żółtodzioby i otworzyli ogień mimo, że na to nie zezwalałem, przez co aby uniknąć okrążenie przez zwabione zombie musieliśmy gnać na złamanie karku.
Jeśli takie jest twoje życzenie, z chęcią wrócę do tego budynku i przeszukam go do końca - powiedział, choć rzecz jasna tak naprawdę nie miał na to ochoty.
Właściciel
Zohan:
Ruszyli, Ty na samym przedzie, mając obok siebie kupę mięcha i rewolwerowca.
Reich:
Mężczyzna złożył dłonie w piramidkę i dłuższą chwilę trawił to, co właśnie mu powiedziałeś.
- Interesujące... Bardzo. Przeszukanie budynku zlecę innym, dla Ciebie i Twoich ludzi mam inne zadanie. Być może wiem o jakiego niewiernego chodzi...
Po kilku minutach zaczepił rewolwerowca:
- Długo tak razem podróżujecie?
Właściciel
Reich:
- Owszem, ale rano. Stawisz się w moim biurze od razu po porannej modlitwie, do tego czasu zbiorę wszystko, co potrzebne. Coś jeszcze?
Zohan:
- Od zawsze, jesteśmy dobrymi znajomymi jeszcze sprzed apokalipsy. - odparł tamten. - A Ty co? Wiecznie sam?
- Przed tym syfem trzymałem się z pewną grupą. Kilka dni po wybuchu tego burdelu nic nie słyszałem o ziomkach i tak się pałętam sam od początku.