Wyszedł na zewnątrz budynku i pomachał grupie.
Poprowadził ich około 200 metrów na wschód od poprzedniego domu, po czym zatrzymał się i znów rozkazał Garemu:
- Jeszcze raz, wejdź na dach i obejrzyj teren wokół. Wypatruj domów, które wyglądają na zamieszkałe.
Właściciel
Zohan:
Wkroczyli do środka dość nieufnie, sami musieli przetrząsnąć dom w każdym calu, aby mieć pewność, że rzeczywiście jest bezpiecznie. Cóż, musi jednak trochę minąć, aż zaufają Ci tak jak sobie nawzajem.
Reich:
- Wszystkie wyglądają na tak samo opuszczone, możemy za to spróbować zbadać te, które nie są zrujnowane. - powiedział mężczyzna po kilku minutach obserwacji.
- Zostajemy tu na noc? - Zapytał Richarda.
Właściciel
- Możliwe, że tak, jeśli nic się nie zmieni.
Kiwnął głową i wyjął z plecaka pięć konserw oraz to co zostało z chleba.
- Częstujcie się. - Zaczął zajadać się konserwą.
- Sprawdźmy kilka na chybił, trafił. Spędzimy tu cały dzień jeśli będziemy sprawdzać wszystkie. Potem ruszymy się w inne miejsce. Chodźcie - poszedł do najbliższego, najlepiej wyglądającego domu.
Właściciel
Zohan:
Nie omieszkali, ale dopiero, gdy poczekali, aż sam zjesz. Do tego sprawdzili, czy aby nie były wcześniej otwierane. Niemniej, sami też wyjęli swój prowiant, bardzo podobny do Twojego, bo też składający się z chleba, sucharów, konserw, puszkowanego żarcia i tym podobnych.
Reich:
Udało Ci się, acz najpewniej Twojego celu nie było w środku, świadczą o tym otwarte drzwi. Komandos taki jak on nie pozwoliłby sobie na takie niedopatrzenie.
Zjadł jeszcze jedną konserwę, ale tym razem jedną z tych, którą oni wyjęli, bo czemu nie?
- Może to nie mój interes, ale czemu Duży nic nie mówi? - Spojrzał na czarnoskórego mężczyznę.
-Rozdzielić się, idziemy wzdłuż ulicy i sprawdzamy przyległe domy. Pozostawać w zasięgu wzroku reszty. Jeśli drzwi będą otwarte, idźcie dalej, jeśli zamknięte przekażcie to reszcie. - Sam ruszył do kolejnego domu.
Właściciel
Zohan:
- Nie odezwał się ani razu odkąd się do nas przyłączył... Ale że sam rozbił łby tuzinowi Zombie, które mogły odciąć nam drogę ucieczki i rzucić się nam na plecy, to nie opieraliśmy się, gdy ruszył dalej z nami. - wyjaśnił Rick w imieniu kompana.
Reich:
Po kilkunastu minutach bezowocnego szukania Charles chyba coś znalazł. Za pomocą swojego ekwipunku zaczął otwierać drzwi, pozostali szturmowcy byli w pobliżu. Już niemalże skończył, kiedy przez drewno przeszła seria z jakiejś broni palnej, najpewniej karabinu szturmowego, która podziurawiła mu brzuch. Fanatyk padł trupem na miejscu, Jeremy zaczął również strzelać ze swojego pistoletu maszynowego, a Wariat zniszczył kilkoma strzałami to, co zostało z zawiasów, a drzwi wpadły do środka, otwierając Wam drogę.
- Zawsze się przydaje ktoś taki. Ma ktoś może zegarek? - Zwrócił się do całej grupy.
// Wydawało mi się, że ustaliliśmy, że Roger został w szpitalu? Jeśli nie to niech wszystko leci dalej, jeśli nie uznajmy że Tom rozwalił drzwi//
Nie miał co krzyczeć rozkazów, bo jego ludzie i tak pewnie wiedzą co robić dalej, więc po prostu zaczął szybko kierować się pod wejście do domu.
Właściciel
Zohan:
Ktoś wskazał CI pozycję Słońca na niebie, niezawodny zegar w tych trudnych czasach, acz rzeczywiście, Twój niedawny rozmówca podwinął rękaw i odczytał godzinę z tarczy zegarka. Była obecnie osiemnasta czterdzieści siedem.
Reich:
Gdy tam dotarłeś, było po imprezie, pozostali, poza trupem, weszli do środka i zaczęli przeszukiwać każdy kąt na parterze, aby wywlec tę kanalię za fraki żywą lub martwą.
Przyklęknął przy Charliem i sprawdził puls.
- No to chyba zostajemy, bo nie zamierzam szukać kolejnej miejscówki przed zmrokiem. - Przerwał i beknął. - Prawda?
Właściciel
Reich:
Brak, jak na zwłoki przystało. Pozostali sprawni i żywi, przynajmniej na razie.
Zohan:
- Wałęsanie się po nocy gdziekolwiek to proszenie się o śmierć, niekoniecznie szybką czy bezbolesną.
Ktoś dzisiaj zginie - pomyślał. Wyciągnął pistolet i z tikiem nerwowym w lewym oku, wszedł do domu.
- Ja mogę pierwszy stanąć na warcie... - Przypomniało mu się co widział poprzedniego dnia. - Bo i tak pewnie nie uda mi się zasnąć tej nocy.
Właściciel
Reich:
Parter sprawdzony i zabezpieczony, tu go nie ma, więc siłą rzeczy musiał ukryć się na piętrze.
Zohan:
- Jedna osoba na warcie to słaby pomysł, zwłaszcza jeśli zaśnie albo da się zaskoczyć. Też zostanę. - powiedział Twój dotychczasowy rozmówca, którego argumenty Cię przekonały, acz poza tym nie mogłeś pozbyć się wrażenia, że chce po prostu mieć na Ciebie oko i nie dopuścić do tego, żebyś ich okradł lub poderżnął im gardła, gdy będą spać.
Wyobraził sobie jak, przyczajony wróg po raz kolejny zastrzeli, któregoś z jego przyjaciół , gdy ci będą wchodzić po schodach, więc postanowił nie ryzykować.
- Wszyscy na zewnątrz i obstawić wszelkie drzwi i okna, gdy tylko coś zobaczyć od razu strzelać! - zatrzymał Lawrenca - Ty podpal schody.
//Ile ten budynek ma pięter?
- Przydałoby się pozasłaniać czymś okna oraz zabarykadować drzwi, żeby żadne chore sku*wysyny nas nie zobaczyły. Macie jakieś pomysły, co pomogłoby nam się lepiej zabezpieczyć?
Właściciel
Reich:
Uśmiechnął się tak, jak uśmiechać mógłby się tylko prawdziwy Fanatyk i z rozkoszą zaczął wypełniać Twój rozkaz, podczas gdy pozostali ewakuowali się na zewnątrz, nim zrobi się tu gorąco, dosłownie i w przenośni.
Zohan:
//Parter, na którym się obecnie znajdujecie, i pierwsze piętro.//
- Niewiele tu mebli, ale niech inni się tu rozejrzą. Ty idziesz ze mną na piętro, młody. Broń w łapę, oczy szeroko otwarte, uszy też. Ja idę na szpicy. - powiedział, wyciągając pistolet z kabury i idąc na górę.
Dobył Glocka w prawą dłoń, siekierę w lewą i ruszył za nim.
- O tak! Niech zajmą się ściany i podłoga. Niech nie będzie stąd ucieczki! ... Dobra, wystarczy, wynośmy się stąd. - skierował się do wyjścia.
Właściciel
Zohan:
Przeszukaliście całe piętro i nie znaleźliście nic. Niby dobrze, bo oznacza to brak Zombie i innych niespodzianek, ale też źle, bo nie macie nic przydatnego, może poza meblami, które mogą posłużyć do zabarykadowania drzwi i okien na parterze.
Reich:
Najpewniej jeszcze by tu trochę zabawił, ale wykonał rozkaz bez szemrania. Ogień szybko zaczął pochłaniać kolejne partie domu, więc teraz pozostaje tylko czekać, aż komandos zginie w płomieniach, udusi się lub wyskoczy z płonącego budynku ku Wam, przeznaczeniu i swojemu marnemu końcowi.
Zaczął znosić meble z innymi, bo pewnie też zaczną to robić, i ustawiać je pod oknami oraz drzwiami.
Wciąż z pistoletem z dłoni, krążył wokół domu i obserwował okna.
Właściciel
Zohan:
A i owszem, a wspólnymi siłami, po jakiejś godzinie, zabezpieczyliście ten dom tak dobrze, jak tylko się dało.
Reich:
Nic się w nich nie pojawiło, nic też nie wyskoczyło, a budynek zajął się ogniem w całości.
Nadal czekał i obserwował, aby mieć pewność, że nikt tam nie przeżył.
Teraz czas na wartę! Wziął sobie jakieś krzesło, ustawił je przy jakimś oknie, aby jak najlepiej słyszeć co się dzieje na zewnątrz, i usiadł na nim.
Właściciel
Reich:
Nikt nie wyskoczył, więc pewnie spłonął w środku. Całkowitą pewność mógłbyś mieć też po przeszukaniu zgliszczy i znalezieniu zwłok lub ich resztek, ale możesz być pewien, że niedługo zlecą się tu wszyscy zwabieni widokiem tłustego dymu kłębiącego się w niebo.
Zohan:
Jak na razie nie dzieje się nic ciekawego, widzisz tylko dym bijący w górę jakieś pół kilometra stąd.
Ten dym to jest od parunastu minut i dopiero teraz go zauważył czy jest zupełnie inaczej?
- No i po co mu to było? Spędził tyle czasu na przetrwaniu w apokalipsie, tylko po to by popełnić głupi błąd, zabić jednego z nas i sam skończyć jako pieczony kurczak. A wystarczyło tylko wpuścić nas i wysłuchać. Ehhh, zabierzcie rzeczy Charliego i wrzućcie jego ciało do ognia. - powiedział do podwładnych.
Właściciel
Zohan:
Wcześniej mógł być to lekki pożar, na który nie zwróciłeś nawet uwagi, bo dymu było niewiele albo wcale, a teraz fajczy się, że aż miło.
Reich:
Po kilkunastu minutach przygotowań i modlitwy ciało Waszego kompana znalazło się w objęciach oczyszczających płomieni, które popieliły jego ciało, wysyłając dym w niebo, prosto do Stwórcy. No i dawały tę gwarancję, że już nigdy nie spotkacie go gdzieś na ulicy.
Ruszył dupę i poszedł na palcach do Ricka, aby go poinformować.
- Chodź, coś ci pokażę.
Dopiero patrząc na płonące zwłoki, dotarła do niego powaga sytuacji - stracił podwładnego, który ufał mu i powierzył mu swoje bezpieczeństwo, stracił przede wszystkim przyjaciela, właściwie brata. Osoby, która to zrobiła nawet nie mógł odpowiednio ukarać. Gdyby teraz miał w swoich rękach tego poszukiwanego komandosa... Zacisnął pięść i spiął się w bezsilnej złości na wszystko - śmierć Charliego, nieuchwytnego Bonaventury, przyczyny tego wszystkiego, a nawet na swoje kalectwo. Chwile krążył powarkując i klnąc. W końcu zatrzymał się i powiedział :
- Zawiodłem, przez moją nieostrożność zginął Charlie i macie prawo dla bezpieczeństwa zostawić mnie i wracać. Ja zamierzam dokończyć to po co tu przyszliśmy - znajdę tego komandosa i sprawie, żeby wycierpiał tyle, ile cierpienia zagwarantował nam. A gdy już skończę to zafunduję mu następne cierpienie, jedynie dla mej przyjemności. Zrobię to nawet jeśli będę musiał poświęcić wszystkie pozostałe kończyny, a nawet życie. I pytam czy pójdziecie ze mną? Nie musicie tego robić, nie jesteście mi nic winni. Pomyślcie tylko, czy godzi się aby śmierć Charliego poszła na marne.
Właściciel
Zohan:
Westchnął i niechętnie opuścił swój posterunek.
- No, niech to będzie dobre, bo Ci łeb ukręcę.
Reich:
Twoi kompani nie musieli nic mówić, po samych wyrazach twarzy wiedziałeś dokładnie, że ani Cię nie porzucą, ani nie obwinią o śmierć Charliego, a prędzej zginą próbując zabić komandosa... O ile żyje, bo przecież nikt nie mógł wyjść z tego cało, chyba że jako skwarka.
Zaprowadził go na miejsce swojej warty.
- Widzisz ten dym? Pali się tam coś jak sku*wysyn.
Nie łudził się, że człowiek który zginął był poszukiwanym celem. Nie wierzył w takie szczęście, ani w to żeby ten komandos dał się tak po prostu spalić. Czuł wewnętrznie, że to nie on. Trzeba kontynuować poszukiwania, ale takie przeczesywanie miasta na chybił trafił do niczego nie prowadzi. Trzeba zmienić taktykę. Sami nie wiedzą gdzie dokładnie się znajduję, więc ktoś musi im to wyjawić. Rozłożył mapę i poszukał miejsc, kontrolowanych przez Z-com i Milicję.
Właściciel
Zohan:
- I na pewno nie zapaliło się samo z siebie. Obstawiam, że jacyś szabrownicy puścili dom z dymem, to nie byłoby nic dziwnego.
Reich:
Najsilniej trzymali się na zachodniej części miasta, którą kontrolowali w całości. Jeśli chcieliście zasięgnąć języka, powinniście spróbować na przedmieściach lub śródmieściach, gdzie najwięcej jest Milicji, a najmniej Armii Światowej i Z-Com oraz fortyfikacji, którym raczej niewiele zrobicie. Trzeba też wziąć pod uwagę, że możecie przy okazji natknąć się na licznych bandytów.
- No to musimy uważać, aby nie wje**li się nam tutaj z buciorami, bo nie zamierzam do nikogo dzisiaj strzelać.
Można zaczaić się na granicy ich terytorium i wyczekiwać, aż zobaczą jakiś patrol. Poszukał miejsca do którego mieli najbliżej.
Właściciel
Zohan:
- Stoimy na warcie. Pamiętaj, że to nasza w tym głowa.
Reich:
Wystarczy nie opuszczać przedmieść i iść prosto na zachód, a po jakiejś godzinie marszu, o ile nie natkniecie się na nic, co Was spowolni, powinniście być na miejscu.
- Ta... - Oparł się rękoma o kolana i powiedział cicho. - Mam złe przeczucie.
Właściciel
- Ja mam takie od chwili, w której ten świat zaczął się pie**olić. Lepiej się przyzwyczaić zanim od tego zwariujesz.
Schował mapę i zaczął prowadzić Fanatyków do tegoż miejsca.
Właściciel
Większość drogi minęła Wam spokojnie, kilka razy musieliście tylko odpędzać się od Zombie, co robiliście raczej dość sprawnie, ale też cicho. Innym razem przyszło Wam schować się w jednym z domów, gdzie spokojnie przeczekaliście, aż przejdzie wyładowany Bandytami pickup. Dopiero wtedy mogliście dotrzeć na miejsce, które pozornie nie różniło się od reszty przedmieść, acz gołym okiem widać, że było tu więcej niezniszczonych i zadbanych domów, w których na pewno mieszkali ludzie, a przynajmniej w części z nich.
- Możesz już iść. - W zasadzie to nie ma on nic do roboty, więc trzyma wartę.
W zasadzie to nie do końca mu chodziło o to, żeby dojść do zamieszkałych okolic. Ale może to wykorzystać w inny sposób.
- Schowajcie się gdzieś, lepiej żeby nikt nie wdział, że jest nas więcej. Sam się rozejrzę. - powiedział. Zaczął rozglądać się za oznakami życia w okolicznych domach