Właściciel
- Proszę cie bardzo. Choć to nie moja sprawa, jakbyś chodziła bez spodni po mieście. - Skomentowała sarkastycznie.
//Ty z tą pielęgniarką to specjalnie, prawda?
Wybełkotała coś niezrozumiałego pod nosem i z powrotem odwróciła się w stronę babci. Nie chciała wychodzić w takim momencie, bo wyglądałoby to jakby się obraziła, ale obiecała coś komuś i nie mogła tu zostać.
-Wiesz, ja, ten...będę się już zbierać. Ściemnia się już, a ja obiecałam Nicole, że zrobię jej kolację przed jej powrotem.
Właściciel
- Oczywiście skarbie, pozdrów ją ode mnie. - Powiedziała z ciepłym uśmiechem.
//Już nieważne, pisz dalej.
Konto usunięte
Tak więc Samantha ubrała się i bez słowa opuściła salę oraz klinikę
-Pa! Jeszcze niedługo tu pewnie wpadnę. -Odwzajemniła uśmiech.
I wyszła z kliniki.
Właściciel
No to żegnam. Zmiana Tematu!
Właściciel
Klinika jak zawsze całodobowa, jak zawsze pusta. Jedynym żyjącym obiektem był jakiś staruszek, który spał na krześle w poczekalni. Przynajmniej mam nadzieje że spał.
Sprawdził go swoją wizją.
Właściciel
Na szczęście, tylko spał. I nie był istotą która cię zainteresowała.
Poszedł dalej między pomieszczenia, nie dając się nikomu zauważyć, i szukał potencjalnego źródła jego ciekawości.
Właściciel
Szukał i szukał, ale to jego cel odnalazł jego.
- Dobry wieczór panie Hackett. Czyżby znowu się pan postrzelił? - Zapytała sarkastycznie właścicielka tej kliniki, sama Isabelle Morning
Mruknął coś pod nosem, do siebie, i zlustrował ją. Puścił zniewagę mimo uszu i rzucił tylko.
- Od dawna?
Właściciel
- Tak panie Hackett, łatam pana rany i pana przypadkowych ofiar od dawna. A teraz wytłumaczy mi pan co robi w części przeznaczonej dla personelu? -
- A co robi stwór między ludźmi? - Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brew.
Właściciel
- To jakaś zagadka, czy może wstęp do kiepskiego dowcipu? - Również skrzyżowała ręce. Trafił swój na swego.
Spróbował wypatrzeć jej "aurę" lub cokolwiek innego, co mogłoby świadczyć o jej indywidualności w świecie Pradawnych.
- Czy moja gębą wygląda tak, jakbym lubił opowiadać żarty? - Wskazał palcem na swoje blizny.
Właściciel
- Nie, ani nie opowiada żartów, ani nie wyraża się w prost na temat tego co chce. - Zdecydowanie zaczynałeś ją irytować. Całe skupienie mistycyzmu było głęboko wewnątrz jej. Jak widać wystarczająco głęboko by nie zostawiało śladu na ciele.
- Dotknij, przekonasz się - Podał jej dłoń - I przestań mi się mówić "pan", znamy się dostatecznie długo. I od dostatecznie nieprzyjemnej strony.
Właściciel
- Imiona wolę zostawić dla osób za którymi bardziej przepadam. - Powiedziała zgryźliwie. - Ale nich ci będzie, Joker. I uścisnęła ci rękę.
Spróbował zadziałać jakkolwiek, w jakiś sposób przekazać znak, że posiada umiejętność daną im przez Pradawnych.
Właściciel
Jedynym sposobem by to udowodnić, było wbicie kolca głęboko w dłoń, tak jak zrobiła to Kirea. Tylko czy na pewno chciałeś to zrobić.
Postarał się go delikatnie wysunąć, aby jedynie zadrasnąć skórę lekarki, zamiast ją przebijać.
Właściciel
Wysunął się o wiele bardziej niż chciałeś. Kolec wbił się w rękę lekarki, a ta gwałtownie ją zabrała. Ryknęła ze wściekłości, a jej ciało zaczęło się zmieniać. Włosy zaszły bielą, a oczy poczerwieniały. Urosły jej kły, a palce wydłużyły się, eksponując ostre szpony na końcu. Spojrzała na to z niedowierzaniem i krzyknęła.
- Sku*wysynie! - Uciekła w głąb kliniki.
Oparł się o ścianę, wyciągnął papierosa z pudełka i zaczął go miętosić w palcach. Potem odpalił, przesunął peta w kącik ust i skrzyżował ręce na piersi.
Właściciel
Usłyszałeś dźwięki frustracji i nieposkromionej złości. Udało ci się doprowadzić Isabellę do jeszcze większego szału niż zazwyczaj.
Spokojnie wyczekiwał, aż się uspokoi, kończąc palenie. Strzelił karkiem i kaszlnął jak typowy palacz.
Właściciel
Wyszła z pokoju lekarskiego ze strzykawką wbitą w ramię. Jej wygląd powoli przybierał zwykły ludzki wygląd.
- No panie Hackett, kogo jak kogo, ale nie podejrzewałabym pana o bratanie się z tymi cholernymi demonami! -
- Przecież mówiłem. Teraz mi odpowiesz? - Zagasił końcówkę papierosa na rękojeści pistoletu i ponownie przykleił sobie peta do wargi.
Właściciel
- Co tu dużo mówić, od urodzenia - Wyciągnęła ci fajkę z ust i wrzuciła do śmietnika obok ciebie. - Ojciec był w dość, ekhem, bliskich stosunkach z rodzinką prowadzącą naszą radiostacje. Chyba nie muszę ci tłumaczyć czym takie relacje się kończą. -
- Nie musisz - Wyciągnął następnego papierosa i włożył go sobie w usta, tym razem bez odpalania - Możesz mi powiedzieć, co się tutaj wyrabia? Przed wyjazdem było normalnie, potem nagle wracam z frontu, i dzieją się strasznie porąbane rzeczy.
Właściciel
Prychnęła wyśmiewając twoją naiwność. - W którym momencie tu było normalnie, bo chyba przespałam tą chwilę. - Pokręciła głową i skrzyżowała ręce na piersi. - Choć muszę przyznać, że od czasu wybudowania tu tego laboratorium, sprawy nieco się rozkręciły...-
- Czyli to kwestia tego laboratorium? A jakbym sobie tak złożył u nich wizytę... - W zamyśleniu podrapał się po brodzie - Co nie wyjaśnia kwestii, co tu się dzieje.
Właściciel
- Matt, to miejsce zawsze było tajemnicze, od samego początku istnienia. Były tu siły których nie zrozumieliśmy, nie rozumiemy i nie zrozumiemy. W ogóle jak to się stało że dałeś się wkręcić Neverhillom? -
- "Matt"... - Uśmiechnął się pod nosem, otworzył zapalniczkę dwoma palcami i odpalił papierosa - Miałem do wyboru to, albo palnąć sobie w łeb. Uznałem, że póki mamy jeszcze jakieś wspólne cele, to zagram w ich grę.
Właściciel
Wyciągnęła ci i papierosa z ust, zgasiła palcami i wrzuciła do śmietnika.
- Równie dobrze mogłeś zagrać w rosyjską ruletkę pistoletem automatycznym. Zabawianie się z tą rodzinką nie jest szczególnie dobrym pomysłem.
- Dobra, to jest najgorsza zabawa świata - Pokazał palcem w ślad za papierosem - Jestem tu kilkanaście sekund i już straciłem drugiego w taki sposób. A jakbym do nich nie poszedł, to bym pewnie skończył jeszcze gorzej. To co jest z nimi?
Właściciel
Podrapała się w tył głowy.
- Chodźmy do gabinetu, co będziemy stać na korytarzu. - I nie czekając na ciebie ruszyła w głąb przychodni.
Popatrzył tęsknym wzrokiem na dwa niedopałki w koszu na śmieci i, z ciężkim westchnieniem, ruszył za nią.
Właściciel
Gabinet był niewielki, od drewniane biurko, fotel, kilka krzeseł i dużo półek na książki, dokumenty i pamiątki. Kobieta usiadła na fotelu i wyciągnęła spod lady dwie szklanki i butelkę burbona.
- Widzę, że to będzie dłuższa rozmowa - Usiadł przy biurku - Od czego zaczynamy?
Właściciel
- A co chciałbyś wiedzieć? - Zapytała, napełniając kieliszki miedzianym alkoholem.
- Wszystko. Wychodzi na to, że przez ostatnie pięć lat sporo mnie ominęło - Wziął szklankę do dłoni i zaciągnął się zapachem alkoholu.
Właściciel
To był całkiem dobry burbon, taki ze średniej półki.
- A co mam ci powiedzieć. Z tego co wiem Rodzina była tu od zawsze. "Uaktywnili" się dopiero kiedy trzy lata temu zaczęła powstawać ta przeklęta placówka. -
- I co ta cała "Rodzina" robi? I co do tego ma laboratorium?
Właściciel
- Bo widzisz Rodzina, to tacy jakby władcy wszelkiej maści pradawnych, no przynajmniej w Ameryce Północnej. Ich władza jest raczej luźna niż absolutna, ale zawsze. A SorLab, chce te władzę zaburzyć. Żadnych konkretów, ale mowa o mutantach i innych tego typu paskudztwach. -
- Skoro tak, to poza rojalistami, musi istnieć opozycja. Co oni mają do powiedzenia? I czego ta Rodzina chce? Władzy dla samej władzy? Bogactw? Czystości rasy?
Właściciel
Prychnęła tłumiąc śmiech. - Czystości rasy? Teraz żeś dowalił. - Wciąż z uśmiechem napiła się alkoholu. - Nikt nie wie czego oni chcą, musiałbyś porozmawiać z samym Rikae. -
- Jeden już próbował dbać o czystość... - Wzruszył ramionami i sam upił - Skoro nikt nie wie, czego chcą, to czemu mówisz, że są niebezpieczni? I co z tą opozycją?
Właściciel
- Oni nie mają przeciwko sobie opozycji. Jeśli komuś nie podobała się ich władza, to albo znikał, albo stawał się jej częścią. Oczywiście są pewne wyjątki jak Pani Jeziora, czy Kapłan, ale nie są siłą zdolną pozbyć się Rodziny. A niebezpieczna, jest tylko dla swoich wrogów. -