- Wszystko gra, opuść tego gnata.
Właściciel
- Może Ty im ufasz, ale ja nie za bardzo. - odparł tamten, nie stosując się do polecenia.
- Jeżeli nie schowasz tej broni to zdechniemy tutaj razem. - powiedział to z gniewnym tonem i zaciśniętymi zębami.
Właściciel
Taki argument w końcu do niego trafił, więc opuścił gnata, co po chwili uczyniła również reszta.
- My jedziemy na końcu. Nie w środku, nie na początku. Pasi?
Właściciel
- Nie. W środku, żebyście nie zrobili nas przypadkiem w jajo.
- Pff... trudno. No to w środku.
Właściciel
- Idźcie na zewnątrz i czekajcie. Poza tym nie myślcie, że któryś z naszych nie będzie mieć na Was oka.
Kiwnął głową i wyszedł na zewnątrz, a następnie poszedł w kierunku swojego auta, aby zobaczyć czy żaden zjeb go nie rozje**ł.
Właściciel
Niby czemu? Nawet gdybyście się z nikim nie dogadali i mieli zginąć, to samochód, zwłaszcza sprawny i zatankowany niemalże do pełna, byłby zbyt wartościowym łupem, aby go niszczyć, chyba co najwyżej po to, aby utrudnić Wam ewentualny pościg, ale to mało prawdopodobny scenariusz, ich było więcej i byli lepiej wyposażeni.
Zawsze może się trafić jakiś przygłup. No nic, wsiadł na miejsce kierowcy i czekał na ,,rozkazy".
Właściciel
Minęło kilkanaście minut, dopiero wtedy załadowali wszystkie łupy, niemalże wszystko, co nie było zbyt mocno przykręcone do podłogi, ścian bądź sufitu, do swoich samochodów i ruszyli w drogę powrotną, posyłając przodem motocykle, tak jak wcześniej.
Jechał i jechał. Co mu innego pozostało oprócz tego?
Właściciel
Ano, westchnąć z ulgą, ponieważ konwój najwidoczniej nie zdążał do jakiejś bandyckiej jaskini, ale do tej samej farmy co wcześniej, zresztą jak zresztą przypuszczałeś.
- Postaraj się nie wymachiwać bronią bez powodu. - Powiedział bardzo poważnym tonem, a po chwili się roześmiał.
Właściciel
//Te słowa skierowałeś sam do siebie, do Jixa czy do kogo?//
Właściciel
- Spodziewałbyś się, że znowu tu wrócimy? - zagadnął Twój kompan, gdy samochody zwolniły i pojedynczo zaczęły wjeżdżać do środka, przez solidną bramę z drewna, metalu i drutu kolczastego.
- Kiedy wspomniał o jakimś ranczo, to przed oczyma miałem właśnie to przed nami. Miej wszystko i wszystkich na oku, tak na wszelki wypadek.
Właściciel
- Sądzisz, że będą chcieli nas utrupić teraz? Przecież mogliby to zrobić nie raz, nie dwa wcześniej, a do tego prościej.
- Teraz, później, może nawet i za miesiąc mogą to zrobić. Nie znamy ich i nie wiemy jacy są.
Właściciel
- Czyli co? Spróbujemy ich wykorzystać i spie**olić, zanim się zorientują?
- Zobaczymy, zobaczymy... Ten bus dalej nie daje mi spokoju i myślę o nim cały czas. Ciekawe co to za typ był i czemu taki zdenerwowany był.
Właściciel
- Może dowiemy się tego od tamtego narwanego kowboja? - zapytał, a Wy w tym czasie przekroczyliście bramy rancza. Najemnicy, bo chyba tak trzeba ich nazywać, zaparkowali swoje pojazdy w charakterystycznej, czerwonej stodole, a później rozeszli się, rzecz jasna mając Was na oku i celowniku.
- Może. - Zaparkował samochód gdzieś na uboczu i wyszedł z niego. - Pójdźmy razem do niego.
Właściciel
- Albo on do nas. - mruknął Jax, a Ty zdałeś sobie sprawę, że mówi tak nie bez powodu: Ku Wam szedł ten sam mężczyzna, z którym rozmawialiście wcześniej i który odprawił Was wtedy z kwitkiem.
- A żeby Was cholera. - mruknął na Wasz widok, kręcąc głową, aby splunąć na bok. - Jesteście uparci jak sam skurczybyk, wiecie?
Właściciel
- Bo jednak muszę Was tu gościć, chociaż kazałem Wam już spieprzać.
- Dziwne, prawda? - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - No ale nie przychodzisz tutaj, żeby tylko to nam powiedzieć?
Właściciel
- Nie. Jeśli chcecie tu zostać, to musicie wiedzieć, że nie będę Was żywił i chronił z dobroci serca albo w trosce o dobro gatunku, co to to nie. Każdy pracuje, jeśli chce mieć co jeść i gdzie spać. Nie będę trzymać Was tu też na siłę, także poszli won, jeśli się Wam to nie podoba.
- Rozumiem. Zastanowimy się i jak się nam tutaj spodoba to zostaniemy tutaj na dłużej.
Właściciel
- Chyba się nie zrozumieliśmy, synku: To nie jest żaden pie**olony hotel, a Wy nie jesteście na je**nych wczasach w Kalifornii albo na Florydzie, jasne? Decydujecie się teraz i najlepiej od razu znajdźcie sobie zajęcie, albo wypad za bramę i żebym Was już tu więcej nie widział, bo będę strzelał.
- No to zostajemy. - Zadecydował. - Jak już wspomniałeś o jakimś zajęciu, to do kogo po nie iść?
Właściciel
- Poszukajcie kwatermistrza, a jeśli on Wam nic nie znajdzie, to wrócicie do mnie.
Zaczął szukać kwatermistrza i jeżeli była taka potrzeba, to popytał ludzi o niego.
Właściciel
Znalazłeś go w pobliżu jednego z budynków, najpewniej magazynu, sądząc po profesji mężczyzny. Był kimś, kto na pewno nie przymierał głodem, sądząc po sporym brzuszysku. Poza tym miał charakterystyczne bokobrody i sumiastego wąsa. Obecnie był zajęty paleniem fajki i wpatrywaniem się w horyzont.
- Jest może jakaś robota dla dwóch? - Zapytał go.
Właściciel
Wzruszył ramionami, przyglądając się Wam pobieżnie.
- Nie kojarzę Was, pewnie nowi jesteście. Na czym się znacie, panowie? - zapytał, jedną dłoń wsadzając do kieszeni, a drugą kręcąc swoje bujne wąsisko.
- Ano, nowi. Kiedyś graliśmy w drużynie baseballowej, więc umiemy biegać i bić baseballem po łbie.
Właściciel
- Interesuje Was grupa wypadowa?
- A co to takiego? - zagadnął Twój kompan kwatermistrza.
- Zbieracie się w grupkę z kilkoma innymi dryblasami i jeździcie po okolicy, rozwalacie Zombie, Mutanty i Bandytów, zdobywacie zapasy i tak dalej.
- Brzmi nieźle. Kiedy będzie jakiś wypad?
Właściciel
- Nie ma żadnych regularnych terminów, byleby jeden na dwa dni. Pytajcie się dowódców, chociaż na Waszym miejscu zacząłbym od znalezienia sobie pośród nich takiego, który dołączyłby Was do swojej bandy.
- No to teraz powiedz gdzie ich znaleźć i jak wyglądają.
Właściciel
- Poszukajcie u tych, którzy Was zgarnęli, reszta powinna się gdzieś kręcić, może oni będą wiedzieć coś więcej. Zwykle gdy jedna grupa działa, pozostałe odpoczywają lub zajmują się czymś innym, nie znam rozkładu dnia każdego na tym ranczu.
Podziękował i poszedł szukać typka, którego spotkali w motelu.
Właściciel
Znalazłeś go, gdy rozmawiał z kilkoma ze swoich podkomendnych, ale gdy Ci odeszli, został sam i zapalił papierosa.
Podszedł i zapytał:
- Kiedy wyruszasz na następny wypad?
Właściciel
- A Ciebie to co obchodzi? - odburknął, wydmuchując dym w Twoją twarz.
- Kwatermistrz kazał nam poszukać kogoś z kim moglibyśmy wyruszyć na wypad.
Właściciel
Pokiwał głową kilka razy.
- I co? Wyglądam Ci na takiego?