- No cóż... Możemy kogoś poszukać. - stwierdził Shin. Yukki tylko wzruszył ramionami.
Właścicielka
- Ross'ain! Ross'ain! - dało się gdzieś słyszeć wołanie.
- Jak ja w ogóle nie lubię mojego imienia. - mruknął wołany.
Sully rozglądał się wokół.
- Wychodzenie w połowie imprezy na którą było się zaproszonym to przejaw chamstwa. Przynajmniej w Świecie, bo wciąż do końca nie znam waszych zwyczajów. - Odpowiedział idąc za nim. - Zostaję do końca przyjęcia i może dzień po, by się pożegnać ze wszystkimi. -
Właścicielka
- Cóż, znam cię od pięciu minut, więc mogę jedynie przeprosić, bo z Jokerami to nigdy nic nie wiadomo. - wzruszył ramionami. - Podobno bywali i tacy, co zrywali się po nachalniu na początku imprezy. No, nieważne.
Z miejsca do którego zmierzali, słychać było śmiech trzech mężczyzn oraz wkurzony pisk jakiejś dziewczyny. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że tą dziewczną była żadna inna, jak sama Trefl, tulona w tym momencie przez rozbawioną Kizukę. Wśród trzech otaczających ich facetów Lawrence poznał Lewisa, który teraz miał kota na ramieniu i wiewiórkę na kapeluszu. Poza tym był tam koleś z dynią zamiast głowy i taki jeden wyglądający na maga.
- Puść mnie ty głupi psie!
- Nie ma tak łatwo! I bliżej mi do kota!
- A tak mało brakowało by już nic mnie nie ździwiło... - Powiedział pod nosem, wzdychając lekkom
Właścicielka
Trefl w końcu wyrwała się z objęć Kizuki i obrzuciła Lawrenca krytycznym spojrzeniem. Kizuka odskoczyła w bok i wzięła na ręce kota, którego wcześniej miał na ramieniu Lewis.
- A co cię niby tak zaskakuje, zboczeńcu? - spojrzała na niego z dołu. - Kogo ty mi w ogóle przeprowadziłeś, La Qualette? - skierowała chłofne spojrzenie na Mattiasa.
- Całokształt. - Odpowiedział z lekkim uśmieszkiem. - Nazywam si Lawrence Norrys. Joker. -
Właścicielka
- Krwawe elfki przez jakiś czas o tobie fantazjowały, więc jesteś zboczeńcem. Ale mam szansę się ciebie pozbyć z mojego życia, więc z chęcią ją wykorzystam. - pstryknęła, a podeszli bliżej ów niby mag i ten z dynią zamiast głowy. - Jeźdźcu, Kainie, dać mu karty.
Trefl z własnej sukni wyjęła kartę, gdy tylko ci dwaj dali Lawrencowi karty.
- Cieszy mnie też, że prawdopodobnie zabierzesz ze sobą tą zboczoną wampirzycę, bo ta cała rodzina zamierza mi w najbliższym czasie uciec z dworu, więc niech już uciekają daleko. - obrzuciła oskarżycielskim spojrzeniem Mattiasa. - Do nie-zobaczenia, zboczeńcu. - rzuciła, wciskając mu w dłoń kartę i odchodząc w towrzystwie Jeźdźca i Kaina.
- Kart nie trzeba wykorzystać by uciec. - Odpowiedział wkładając ostatnie brakujące karty do kieszeni. - Do zobaczenia. - Powiedział, pochylił lekko głowę, w ramach ukłonu i wyszedł z sali.
Właścicielka
- Aleś ty się niecierpliwy zrobił. Dokąd tak pędzisz? - zawołała za nim Kizuka. - Zresztą, róbta co chceta, mam do pogadana z Lewisiem, dlaczego przejmuje się tym, że Shizuo nazywa mnie puszczalską.
- To widzimy się później. - Pomachał jej i poszedł dalej.
Właścicielka
- A pieprzcie się wszytskie z tym recydywistą, dopiero skończył karty zbierać! - zawołał Ivan wychodząc z kółeczka zakrwawionych elfek.
Te go zignorowały. Sam Lawrence trafem dostał się spowrotem do głównej sali, gdzie zauważył, że na ramieniu siedzi mu wiewiórka. Czyżby déjà vu?
- Cześć koleżanko. - Powiedział do wiewiórki. - Czy my się nie znamy? -
Właścicielka
Wiewiórka całkiem pojętnie przytaknęła. Kelnerka za to spojrzała się na Lawrenca nieco dziwnie.
Nie przejął się kelnerką, tylko znów zwrócił się do wiewiórki. - No to pokaż gdzie są twoi przyjaciele. -
Właścicielka
Wzruszyła łapkami. Czyżby znowu się im zapodziała?
//jak się Creepy pojawi, to się znajdą
- Później ich podszukamy, teraz znajdźmy Kamę. - Powiedział i zaczął się za nią rozglądać. -
Właścicielka
//o, znalazlam pomysł jak cie na trochę zająć
Cóż, w głównej sali było ciemnawo, kręciło się tu całkiem sporo osób, a niedaleko Lawrenca pojawiły się drzwi. Ciekawe, dokąd prowadziły. Wiewiórka, która chyba miała na imię Psotka, w geście poddania wskoczyła mu do kieszeni płaszcza.
//wiem że nieważne, który wątek ci podsunę, to go odrzucasz, ale weź spróbuj ten jeden, ok?
Spojrzał i westchnął. - Co mam do stracenia. Po za pełną talią. - Pomyślał i wolnym krokiem przeszedł przez drzwi. -
- Czemu nie lubisz swojego imienia Rosie? - okularnik lekko przechylił głowę, patrząc na niego pytającym wzrokiem.
Właścicielka
- Bo naprawdę nikt takiego nie ma? Bo nie wiadomo, jak to się powinno wymawiać? Rozajn czy Rosai? Nikt nie wie, ja sam nie mam pojęcia. Poza tym przez apostrof w środku niektórzy biorą mnie za jakiegoś demona. - burczał sobie Rosie.
- Przesadzasz. Ja mam za to takie, że biorą mnie za dziewczynę i żyję. - odrzekł Sully.
Trafił do kolejnej sali, która nieco różniła się wystrojem. Pachniało w niej wanilią, a Lawrence miał wrażenie, że jest tu... obcy. Przez dłuższą chwilę nie poznawał nikogo, nawet kelnerek, których przecież już trochę widział. Ale przecież podobno była jedna impreza w Esce, prawda? Więc pewnie poszedł w inny kąt którejś z sal, w której już był. W sumie drzwi za nim zniknęły, więc mógł jedynie iść dalej.
Czuł lekki niepokój, ale nie okazywał tego. Po prostu szedł dalej, cały czas prosto.
Właścicielka
Dostrzegł gdzieś tam Deusa, otoczonego wianuszkiem dziewczyn i popijającego sobie piwo. Był już chyba lekko wstawiony, bo momentami się chwiał. Na scenie dwie blondynki śpiewały One Woman Army.
- Nie przepadam za portalami. - Powiedział. - Powiedział dosiadając się do Deusa. - Widzę że dobrze się bawisz. -
Właścicielka
Deus początkowo go nie usłyszał, później spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, po czym machnął ręką i przytaknął.
- Nie kojrzę cię, ale nie chcę mieć kłopotów. - mruknął nieco spitym głosem, po czym wrócił do gadania z innymi.
Całkiem niedaleko dostrzegł Jeffa, głośno dyskutującego z Rafaelem. W sumie to się kłócili. Całkiem głośno, a bibliotekarz miał chyba w planach przyrąbać Jeffowi butelką.
Już miał coś powiedzieć, ale szybko połączył fakty. Trafił do jakiegoś świata czy wymiaru w którym po prostu nigdy nie istniał. Wstał od stołu i zaczął się zastanawiać jak stąd wyjść.
Właścicielka
- Pieprznij się w łeb ze swoją poprawnością, Rafi. Czas ci znaleźć kobietę, bo ty chyba naprawdę wierzysz, że któregoś razu przygrucha się do ciebie jakaś jedna i będziesz mieć z nią wesele w Esce.
- A czemu by nie? Ty też mógłbyś sobie znaleźć jedną, a nie pięćset.
- To sprobuję poderwać Kamę, o ile jeszcze nie jest już z kimś. - wzruszył ramionami. - Całkiem obrotna z niej babka.
- Obstawiam, że prędzej Deus się z nią prześpi.
- Przeleciałem jej kuzynkę, ona to dla mnie żaden wyczyn. Ale okej, zostawię ją mu. - machnął ręką. - Jedenaście lat w tym zadupiu siedzi i mu tęskno do jakiejś niegłupiej dziewczyny.
- Ej panowie, po co te kłótnie. - Wszedł między nich. - Co wy, o baby się tłuc chcecie? Czy może o ich brak? - Jak narazie wtrącenie się w ich spór był jedynym pomysłem jaki miał.
Właścicielka
- Jakbyś ty cokolwiek o tym wiedział. Dawno nie widziałem kogoś w takiej old-schoolowej stylówie. - zaśmiał się Jeff. - Baby, kij wie czemu, lubią teraz ćpunów, więc dla naszej bibliotekarzyny nastały ciężkie czasy. Jak myślisz, ma on w ogóle jakąś szansę na znalezienie kobiety?
- Pieprz się. - mruknął Rafael.
- To ktoś jeszcze mówi "old-school"? A myślałem że to ja jestem stary... - Pokręcił głową. - I niby czemu ktoś taki jak on nie ma szansy kogoś znaleźć? Może po prostu potrzebuje impulsu. Choć kto wie czy nie spotyka się z kimś w tajemnicy na strychu biblioteki. -
Właścicielka
Rafael oblał się rumieńcem.
- Może jeszcze powiesz, że czytuje kamasutre, to ja pęknę ze śmiechu, a on padnie ze wstydu.
- Z-zamknijcie się, obaj. - warknął Rafael, odwracając się ostentacyjnie.
- Uuu, chyba właśnie trafiłeś mu w ego, panie-urwałem-się-z-filmu-o-strażniku-teksasu. - zarechotał Jeff, po czym podebrał kelnerce kufel piwa.
- Powiem ci, że dziwna jest ta wasza kraina. - Wszedł na miejsce Rafaela. - Jeszcze chwilę temu zbierałem karty na jednym weselu, przechodzę przez drzwi i jestem zupełnie na innym. -
Właścicielka
- A to się podobno w kawałach mówiło, że z wesela to się nawet na księżyc trafi. Tylko nie mów mi, na czyim byłeś weselu, bo jeszcze kurde zaspoilerujesz mi to, jak teraz z tymi wypadami Rafaela na stryszek. - Jeff wzdrygnął się i skrzyżował ramiona. - Nie bądź wróżbitą Maciejem, ok?
- O co chodzi z tym wróżbitą? - podszedł do nich blondwłosy wampir w płaszczu nawet podobnym do tego Lawrenca.
- O tego tutaj, Oleander. Urwał się z czyjegoś wesela.
- To się nie ma co martwić. Moim braciom się to ciągle zdarza, szczególnie Mattiasowi. - wzruszył ramionami. - Zawsze znajdą drogę powrotną.
- Mam nadzieje. - Powiedział. - A tak właściwie to na czyje wesele się przeniosłem? Bo już spotkałem tutaj pana młodego który panem młodym nie był. -
Właścicielka
- Czej czej czej... chyba Shizuo i tej jego Mirai. - mruknął Jeff.
- Shizuo jest w tym samym kolorze Talii co ty, a nie pamiętasz, że ma wesele? - zdzwił się wampir. - A no tak, wy się nie lubicie. Ja baluję, bo to moja ostatnia impreza w Krainie. Potem wybieram się do Świata razem z moją ukochaną. Jeszcze o nas będzie się tam słyszeć! - zawołał wesoło i popił swoją alkohol.
- O tej waszej rodzinie i tak sporo słychać.
- Ty też Joker, czy twoja ukochana? - Zapytał wampira.
Właścicielka
- Ona jest ze Świata przecież, więc ona. - wzruszył ramionami Jeff. - Jak jej było na imię?
- Rozalia. - uśmiechnął się na samo wspomnienie wampir. - Ale tak coś przeczuwam, że ty też jesteś Jokerem.
- Dobrze zgadłeś. - Odpowiedział. - Powiem więcej, zebrałem całą talię i jutro wracam do domu. -
Właścicielka
- No to piona! - zarechotał wampir.
- Oleandrze? Gdzie ty znowu jesteś?
- Panowie, muszę was opuścić. Dziewczę mnie wzywa. Do zobaczenia!
- Może jeszcze walniesz, że wracasz tam z wampirzycą, co? - rzucił po chwili Jeff.
- Ano z wampirzycą. Zdradzić ci jej imię, Jeff? - Zapytał.
Właścicielka
- Lepiej mi nie spoileruj. - machnął ręką.
Wtem niedaleko przebiegł Sully, jednak jeszcze mniejszy niż wtedy, gdy Lawrence go widział ostatnio. Psotka wyleciała z płaszcza Lawrenca i potruchtała mu na spotkanie, jednak on spojrzał na nią ze zdziwieniem, po czym poszedł dalej. Wiewiórka szybko wróciła do kieszeni Lawrenca.
- Czemu masz ze sobą futrzaka?
- To znajomego, przechowuje ją dla niego. - Zastanowił się przez chwilę, łącząc fakty. Aż go olśniło. - Hej, czy te drzwi mogą przenosić w czasie? -
Właścicielka
- No ba, przecie nie przenoszą do równoległego wymiaru. Dlatego mówię, żebyś nikogo nie wymieniał z imienia. A jak będziesz już wracał do siebie, to poproś o pomoc Usagi, ona zna się na tych wszystkich drzwiach.
- "Jak wrócisz do siebie", to dobre stwierdzenie. - Odpowiedział. - Tylko jak wrócić? -
Właścicielka
- No przecież mówię. Znajdziesz Usagi, a ona wskaże ci właściwe drzwi. Kurna, ja nawet nie wiem, jak masz na imię. Ale spoko. Przypierdzielę się do ciebie jeszcze w twojej teraźniejszości i napiję się z tobą, co?
- Brzmi jak bardzo dobry pomysł. - Powiedział. - Wiesz może gdzie znajdę tą całą Usagi? -
Właścicielka
- Czy ktoś mnie wołał? - pojawiła się przy nich drobna króliczyca, jednak ona w przeciwieństwie do Sullyego, wyglądała tak samo jak w normalnym czasie. - Oh, myślę, że się zgubiłeś, złodziejaszku.
- Widzisz, ona to najlepiej pamięta. Usa, powiesz ile to lat różnicy?
- Konkretnie to pięć. - rzuciła krótko. - Idziesz, złodziejaszku?
- Z wielką chęcią. No to widzimy się za pięć lat. - Powiedział do Jeffa na pożegnanie i poszedł za króliczkom.
Właścicielka
Usagi klasnęła w ręce, a przed Lawrencem pojawiły się drzwi.
- Do zobaczenia za chwilę, będę czekać na ciebie tam. - uśmiechnęła się ciepło.
- To było prostrze niż myślałem. - Skomentował. - Do zobaczenia po drugiej stronie. - Po tych słowach przeszedł przez drzwi.