Właścicielka
- Możemy jechać. - odrzekli prawie równocześnie.
- Pytanir tylko brzmi dokąd. - dorzucił Lewis.
Konto usunięte
Wzruszył ramionami. -A gdzie najbardziej się opłaca?-
Właścicielka
- Do Kreeou, bo w każdej chwili mogliby odciąć je od zwiedzania. - rzucił Serafin. - W końcu to stolica i dom dla najstarszych elfów i w ogóle.
- W sumie racja... - odrzekł Lewis.
Konto usunięte
-A więc jedziemy do Kreeou.- Uśmiechnął się, kiwajac głową.
Właścicielka
- Czy wszyscy się nażarli?
- Najedli. Tak, raczej tak. - poprawiła go pani doktor, biorąc kotkę. - Zbierajmy się.
Konto usunięte
Daniel lekko się uśmiechnął. -Jasne, możemy jechać.-
Właścicielka
Cała czwórka szybko zebrała się do wozu i wedle drogowskazów pojechali na północ, jeszcze bardziej w głąb lasu.
Na tropie miłości? Zmiana tematu
Właścicielka
W końcu dojrzał gęstą puszczę, w stronę której płynęli.
- Wiesz co, dobry z ciebie koleś. Masz, żebyś nie musiał cyrkować z elfami. - kapitan wyjął z kieszeni jakiś dokument.
Puszcza była gęsta. Tu i tam chodziły elfy. Jakieś dziecko z uwagą obserwowało Lawrenca.
- Dzięki kapitanie. - Chwycił dokument. - Co to właściwie jest?
Właścicielka
- Pozwolenie na wstęp do Lasu. Skubańce, znaczy elfy, uważają to za rezerwat czy coś i trzeba pozwolenia, żeby sobie po nim łazić. - westchnął kapitan, gdy barka przybiła do brzegu. - Miłego.
- Dzięki. Pomyślnych wiatrów czy co tam marynarze mówią. - Zszedł z barki i udał się wgłąb lasu.
Właścicielka
Nie musiał daleko iść, bo szybko dotarł do miasteczka. Był tam jarmark, zgodnie ze słowami. Gdzieś w niewielkiej odległości mógł dostrzec większy czerwony namiot, za go gdzieś blisko siebie słyszał głośne syki.
Rozejrzał się za źródłem syków zanim udał się do wielkiego namiotu.
Właścicielka
Doprowadziło go to pod dom, przed którym pewien blady chłopak wieszał tabliczkę "Dobre węże ze słabymi nerwami".
- O co chodzi z tymi wężami? - Zapytał chłopaczka.
Właścicielka
- Serafin twierdzi, że skoro ludzie nas odwiedzają, to musi być taka tabliczka, jak o psach. I tak to lepsza wersja, niż żeby mnie wyrzucił z moją rodzinką.
- Czyli trzymacie w domu węże dla ochrony? - Zapytał zaskoczony.
Właścicielka
- To nie jest główny cel. Te węże to moja rodzina. No ale ludzie i elfy się boją więc musi wisieć tabliczka. Takie prawo.
- Całkiem mądre. Wiesz gdzie tu mogę znaleźć jakąś kartę? - Zapytał.
Właścicielka
- Ja mam, Serafin i ten wróżbita Roscoe. - odparł spokojnie.
- Mógłbym dostać twoją? - Zapytał.
Właścicielka
- Mam w domu. Chcesz wejść na kawę?
Właścicielka
Chłopak zaprowadził Lawrenca do mieszkania, łapiąc uciekającego węża i wieszając go sobie na szyi. Podrapał go pod brodą jak kota.
- Snake, wróciłeś sam? - odezwał się głos z pięterka
- Nie, jest ze mną znajomy. Znaczy w sumie nieznajomy, ale Joker. Choćby zrobić kawusię.
- Mi wystarczy tylko karta. Nie musicie się śpieszyć z tą kawą.
Właścicielka
Po schodach zszedł elf wertując książkę o wężach. Zręcznie wyminął pięć owych stworzeń rozwalonych na schodach i podszedł do Lawrenca.
- Nie musimy. Snake tak namawia każdego obcego na kawę, bo sam nagle polubił ją pić. Proszę. - wręczył Lawrecowi dwie karty.
- Dzięki wielkie. - Odpowiedział chowając obie karty za pazuchę.
Właścicielka
- Wnioskuję, że wyruszasz dalej, prawda? - odezwał się Serafin. - Snake, idź nakarmić... panią Goethe. Na mnie znowu jako tako syczy. - westchnął elf, a blady chłopak pobiegł na górę. - To ten... powodzenia.
- Jeszcze raz dzięki. - Odpowiedział. - Wam też życzè powodzenia...w karmieniu. - Po tych słowach, wyszedł i udał się do wielkiego czerwonego namiotu.
Właścicielka
Akurat gdy dotarł pod namiot, skończyła się kolejka. Z namiotu czuć było mdlący zapach kadzidełek.
Zakasłał parę razy i poszukał kogoś z kartą by nie musieć tu siedzieć ani chwili dłużej.
Właścicielka
- Lenistwo się szerzy, panie Norrys. - westchnął czerwonowłosy facet w kapeluszu. - Ludziom nawet się gadać nie chce. Ba, Joker się z kuponem z Lotto przypałętał i chciał wyniki następnego losowania. Trochę mu smutno było, jak mu świstek spaliłem.
- Mi też byłoby smutno. Choć pewnie po powrociw byłby i tak przeterminowany. - Podszedł do rudego. - A większościni tak do szczęścia jest potrzebna tylko karta.
Właścicielka
- Dokładnie. Tobie także, pewnie dlatego, że nie chce ci się uwierzyć, że drobna i urocza elfka poradzi sobie w Świecie. Ach, te problemy Jokerów...
- Wszyscy mają te same problemy, tylko interpretacja inna. - Odpowiedział krótko.
Właścicielka
- Tego to jeszcze nie słyszałem, nieźle. - uśmiechnął się. - Czuję, że z tym bujasz, ale pewnie masz dosyć uganiania się za kartami. - wyciągnął z kieszeni dwie karty i podał je Lawrecowi. -Jeszcze trzy są do zdobycia w Kreeou, jakbyś się zastanawiał.
- Tylko trzy? Przecież talia składa się z piędziesięciu dwóch. - Odpowiedział chowając karty do kieszeni.
Właścicielka
- Nie chwytaj mnie za słówka. - rzucił wróżbita. - Teraz to już mało takich Jokerów jak kiedyś, niestety... - westchnął. - Ale powodzenia, może ci się przyda.
- A jacy byli kiedyś? - Zapytał zainteresowany.
Właścicielka
- Nie pędzili jak wariaci. Wiedzieli, że mają czas. Cieszyli się dniem. Znajdywali czego szukali. Byli... no choćby jak ten Shin. On jest właśnie taki.
- Nie należę do cierpliwych. - Odpowiedział. - Może Joker który mnie zastąpi będzie lepszy w te klocki.
Właścicielka
- Jokerów się nie zastępuje. Raczej. Panie Norrys, powiem panu krótko, choć i tak w wróżby pewno nie wierzysz. Ktoś ci patrzy przez ramię. - wróżbita wrócił do namiotu i od razu do środka wbiegło jakieś roześmiane dziecko, pytając o przyszłość.
Więc wyszedł. Przypomniał sobie o tym dziwnym świstku który dostał od kapitana i postanowił go wykorzystać. Udał się w kierunku lasu.
Właścicielka
Przy wyjeździe w las stał elf oraz postać w ciemnym płaszczu z kapturem, mocująca się z wierzgającym koniem.
- Ty zapewne sprawdzasz przepustki. - Powiedział do niego cicho i podał mu upoważniający go świstek.
Właścicielka
- Yhm... wszytsko pasuje. Idzie pan piechotą? To może być utrudnione w tej... hm, porze roku. Na tych drogach wozy mają mniejszą śliskość od ludzi, czy jak to się tam nazywa.
- Śliskość? A mniejsza, jedzie tam jakiś wóz, czy coś? - Zapytał.
Właścicielka
- Ja jadę. Mogę Cię zabrać, wsiadaj zanim się rozmyślę. - rzucił nieco szorstki kobiecy głos postaci w płaszczu.
- Z chęcią. - Wsiadł na koń. - Przy okazji, jestem Lawrence.
Właścicielka
- Ka... rmilla. Karmilla przez dwa l. Moim rodzicom coś odwaliło. - cicho się zaśmiała, minimalnie znajomo brzmiąc dla Lawrenca.
Następnie popędziła konia i pojechali w las.
Zmiana tematu