Właścicielka
- A, tak najprościej cholery podsumować. - westchnął Deus. - Hmm... Chyba już niedaleko. - rozejrzał się wśród padającego śniegu. - Tak, widzę zabudowy.
Dolina Hiai niknęła w śniegu.
Po jakimś czasie Lawrence widział wyraźnie ciemne kamienice w Colder. Po drodze była nawet stara tablica, jednak dopisek pod nią, głoszący "odmieńcom wstęp wzbroniony", nie brzmiał zbyt zachęcająco. Deus zatrzymał wóz pod hotelem.
Tymczasem Sully i Shin przebudzili się i otrzepywali się ze śniegu. Ten pierwszy spochmurniał i nie reagował na jakiekolwiek z pytań szatyna.
- Naprawdę chcesz mi wmówić że turystyka w tym miejscu kwitnie?
Powiedział do Deusa schodząc z wozu i przeciągając się,
Właścicielka
- Ale tylko po tej stronie miasta, którą wywalczyły elfy. - wskazał budynek hotelu, dosyć spory.
Wokół niego kręciło się sporo dzieciaków, ze śmiechem budujących bałwany.
- Bo reszta... to zamknięta dziura. Szczycą się najlepiej wychowanymi dziećmi i innymi pierdołami. Cholery jedne. Idziemy się zameldować? - dodał, zeskakując z wozu.
- Przecież nie będziemy stać na tym śniegu. - Odpowiedział towarzyszowi i udał się z resztą kompanii do hotelu.
Właścicielka
W hotelu się kręciło trochę elfów, głównie noszących walizki. Deus od razu zajął się rozmową z recepcjonistką.
- A nie mówiłem, że tu ruch jest? Został tylko pokój czteroosobowy, z piętrowymi łóżkami. Tamtym pewno obojętnie, tobie pasuje Lawrence?
- A mam wybór? - Zapytał sarkastycznie Deusa. - Pewnie, nie ma problemu.
Właścicielka
Deus powoli kierował się w stronę pokoju, jednak zatrzymał go hałas w holu.
- Ej, co to było? Słonia tu nie widziałem...
- To tylko ja kichnąłem. - mruknął Sully, po czym znów kichnął.
- Ech, jakbym znów czterolatkiem się zajmował... - westchnął Deus, po czym jak gdyby nigdy nic wziął Sullyego na ręce. - Mniejsza, jak zawsze z niego chucherko.
- Moglibyście ze sobą tak nie wojować? - poprosił Shin.
- No, niech będzie. Teraz mu zazdroszczę, że je dwa razy tyle co ja, a nadal waży z pięćdziesiąt kilo. - odparł Deus. - A ty młody spać pójdziesz. Zella, macie coś mocnego na gorączkę?
- Z-znajdzie się... - odparła. - Zaraz tam zaniosę.
Deus poszedł razem z Shinem w stronę pokoju, rozmawiając o chucherku.
Udał się za nimi, aż do swojego pokoju,
Właścicielka
Gdy dotarł do pokoju, Sully spał już w jednym z łóżek. Pomieszczenie było w przyjemnym żółtawym kolorze. Deus właśnie rozmawiał z Shinem.
- Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie go zostawić, Shin. Sully od zawsze był chorowity, ale sądziłem, że mu przejdzie. Jeszcze złapie jakieś świństwo...
- Ale... ja nie chcę go zostawiać...
- Elfie zioła niewiele tu pomogą, musiałbym pójść po lekarza z prawdziwego zdarzenia, a sam się nie będę pałętał. Sprawdzi co mu jest i czy ma siłę.
- J-ja mogę pójść z tobą...
- Aleś się uparł, Shin. Ktoś przecież musi zostać z Sullym, a Lawrence pewnie nie ma ochoty z bachorem zostawać, bo z własnymi się namęczył.
- To ja mogę z nim zostać... - odezwał się z drzwi cichy głos.
- Jak masz ochotę, Zella. Ja idę na miasto z Shinem, idziesz z nami Lawrence?
- Czemu nie. Tęsknie za depresyjnymi widokami. - Zażartował czekając na reakcje towarzyszy.
Właścicielka
- Ja raczej niezbyt. - westchnął Shin, spuszczając wzrok.
Deus szturchnął go ze śmiechem, po czym we trójkę skierowalo się ku wyjściu. Shin już wyglądał nieco lepiej, ale wciąż był lekko ponury.
Na dworze przestało padać, a hotel otaczały śniegowe pobojowiska po bitwach na śnieżki i grupki bałwanów. Było dosyć zimno, ale nie wiało. Wśród budynków było cicho, mało którzy mieszkańcy ze sobą rozmawiali.
Rozgladając się po okolicy postanowił ją skomentować.
- Wiecie, byłem kiedyś w Finlandii i co ciekawe było tam bardzo podobnie. Tylko z tą różnicą że nie było tak upiornie.
Właścicielka
- A do niedawna myślałem, że Finlandia to tylko do picia jest... - zamyślił się Deus.
Shin mimowolnie się zaśmiał.
- Dobra, śmiej się śmiej, sle alkoholikiem to ja nie jestem. Jestem degustatorem. - odparł, jakby mówił, że jest hrabią.
- Gdybyś w Świecie kojarzył Finlandie tylko jako wódkę to miałbyś poważny problem. - Zaśmiał się krótko.
Właścicielka
- Nie no, żartuję. Czytałem sporo o Finlandii jak mi się nudziło. Z tamtąd był zaczepisty snajper, bodajże Biała Śmierć go nazywali. - odrzekł.
- Ta, jasne. - zaśmiał się Shin.
- O, tu jest chyba ten lekarz. A naprzeciw bar. Dokąd pójdziemy najpierw?
- Do lekarza musi iść jedno z nas, a do baru chcemy iść chyba wszyscy. - Skomentował krótko.
Właścicielka
Shin patrzył na swoje buty bez słowa.
- Taaa... Zróbmy tak, ja pójdę z Shinem po lekarza, a ty pójdziesz i zamówisz coś mi i sobie. Potem ja do ciebie dołączę, a Shin z lekarzem pójdzie do Sullyego.
Shin uniósł twarz.
- Mi pasuje... ja w sumie nie piję.
- Może być.
Wszedł do lokalu i usiadł przy barze.
Właścicielka
Barmanka od razu podeszła do niego.
- Co podać? - zapytała miło.
Tymczasem Shin i Deus weszli do przychodni. Właśnie na lorytarzu popijała sobie kawę jakaś lekarka. Shin już chciał do niej podejść, ale Deus od razu go odciągnął.
- Co? Masz do mnie jakieś uprzedzenie? - zapytała, lustrując niebieskowłosego.
- Mam. Do jasnej... mam.
- A ja cię nie znam i dobrze.
- A ja nie mam ochoty cię znać. - warknął Deus i poszedł dalej.
Shin wahał się spytać Deusa, w końcu dość mocno się wkurzył.
- Nie dziś, Shin. - odparł krótko, po czym zagadał lekarza, który przechodził obok.
Szybko dogadał się z doktorem, tak też mógł skierować się w stronę baru, ostatni raz patrząc na oddalającego się Shina.
- Butelkę burbona i dwa kieliszki. - Zamówił i zaczekał na swoje zmówienie.
Właścicielka
- Co się dokładnie wydarzyło? - zapytał lekarz.
- Cóż, najpierw obaj się przeziębiliśmy przez pobyt w Riv, bo mocno padało. Mi szybko przeszło, a jemu tylko chwilowo. Jak tylko minęliśmy tę... Ziąbnicę, zaczął psikać i cały się trząsł. Niby wypił jakiś napar z ziół...
- Tamto jest tylko na rozgrzanie, wiesz? Pomogło, ale pewnie na chwilę.
Szli dalej, szybko docierając do hotelu.
Tymczasem Deus wszedł do baru i z radością rozpiął kurtkę, po czym podszedł i usiadł obok Lawrenca.
- No... to jestem. Polejesz?
- Oczywiście. - Po tych słowach nalał alkoholu do obydwu szklanek.
Właścicielka
Lekarz wraz z Shinem weszli do pokoju, gdzie Zella robiła okłady śpiącemu Sullyemu.
- Dobry wieczór, Zello. Teraz ja się nim zajmę, wracaj do pracy.
Dziewczyna wyszła, a doktor zsunął okład z twarzy Sullyego i nieco go odkrył.
- Hmm... Sully Hopkins, choć nie, teraz tylko Sully. Teraz widać, czemu wasz kolega nie chciał pomocy doktor Debry.
Czarnowłosy uchylił ślepia i zadrżał.
- Edmund... - jęknął.
- Że też mnie jeszcze pamiętasz. To raczej dobry znak.
- Ale o co tu chodzi? - zapytał dosyć zdezorientowany Shin.
- Bo mówiłem... parę lat byłem w Colder...
- Chyba trzy. Odpoczywaj i lepiej nic nie mów, jak ci mierzę temperaturę. Uhu, gorączka. Niedobrze. Koledzy zapewne chcieli się wybrać w góry, co?
- Najwyraźniej... - mruknął Shin.
- Będzie dobrze, byleby do jutra nie wstawał. Podnieś głowę, Sully.
Deus uniósł kieliszek i poczekał, aż Lawrence zrobi to samo.
- No, twoje zdrowie, Lawrence. - stuknął po czym wypił haustem trunek.
//Gdybyś miał do wyboru, to wolałbyś, żeby obaj się upili czy tylko Deus?
Równierz wychylił całą szkalnkę alkoholu po czym cicho odchrząknął.
//A co mi tam, niech obaj się nawalą!
Właścicielka
//Wcale nie googluję, ile na to potrzeba bourbona
- Hmm... dobre, tego dawno nie piłem. - mruknął Deus z uśmiechem. - I ja na serio żadnego problemu z tym nie mam...
Tym razem to Deus nalał, po czym od razu wypił swoje.
Właścicielka
Że też zapomniałem, że Sully był w Colder... zdążyłem zapomnieć, jak rzucili w niego pomidorem... Tak mi go żal... Lekarz wyszedł zostawiając Shina samego z półorzytomnym Sullym.
Wypił swoją kolejkę i powiedział. - Pijesz jakbyś miał jakieś smutki.
Właścicielka
- Każdy człowiek ma smutki, chyba że jest ćpunem albo klaunem. - mruknął Deus. - Wolę raz na jakiś czas je zapoć, niż dusić wszystko w sobie.
Shin mimo zastrzeżeń lekarza siedział przy Sullym i głaskał go po głowie.
- Cieszę się, Shinuś - mamrotnął.
- Z czego?
- Lubiłem robić kilkanaście wersji tego mojego życzenia. Jedna z nich brzmiała tak: "Chciałbym, by ktoś był przy mnie, gdy boli mnie zbyt mocno, bym za to podziękował".
- Klauni też się smucą tylko nie widać tego przez gruby makijaż.
Właścicielka
- Zależy którzy. Ale co ich bronisz, byłeś kiedyś klaunem? - mruknął Deus, przeciągając się.
- Nie nadawałbym się na klauna. Ciągły uśmiech, kretyńskie peruki i publiczność złożona z upierdliwych bachorów. To nie dla mnie. - Odpowiedział i rozlał alkohol do szklanek.
Właścicielka
- Ja bym pewnie się upijał i zalecał do ich opiekunek, przynajmniej tak twierdzi każdy, kogo o to pytam. - westchnął, przechylając kieliszek.
- Wątpie żeby któraś z nich dałaby się zaliczyć klaunowi. - Powiedzaił wychylając szklankę. - No chyba że byłaby bardzo zdesperowana.
Właścicielka
- Bachory drą się nad głową, to jest depresyjne, przynajmniej jak na mój gust. - odparł Deus, lejąc kolejną kolejkę. - Ale zmieńmy temat, klauni są nudni.
- Wciąż gadamy o klaunach Deus... - Powiedział pijąc swoją kolejkę.
Właścicielka
- Ajajaj... a przecie jest tyle lepszych tematów... Cholera, przydługie masz imię... Nie ma jakiegoś rozdrobnienia, które cię od razu nie wkurzy?
- Nie, bo wszystkie brzmią albo jak imię dla dziewczyny, albo jak dla psa. - Rzekł chwiejną ręką polewając następną kolejkę
Właścicielka
- Też miałem z tym problem. Czułem się jak disneyowska księżniczka, jak zamiast Deus wołali za mną kurna Ame. Jak mówiła to Kizuka, zabrzmiało fajnie, ale potem, szkoooda gadać. - zachwiał się nieco, podnosząc kieliszek, ale bez problemu go opróżnił.
- Ame... Deus, Ame, Deus Ame... - To doznał chwilowgo zaćmienia. - Czekaj moment... ty masz na imię Amedeusz! - Opił swój sukces kolejną szklanką alkoholu.
Właścicielka
- To żeś kurna Amerykę i Porte Isla odkrył. Przesz byłeś ze mną w Riv, jak ten staruch za mną wołał coś w deseń AMADEUSZU, ZAGRAJ COŚ JESZCZE!
- Te, niebieski, morda. - zawołała barmanka.
- Wiesz chyba wtedy zasnąłem czy coś, wiesz... - Wlał resztki alkoholu do szklanek.
Właścicielka
- Taaa... butelka się skończyła, zaraz będziesz spał, hehe. - wypił swoją resztkę i roześmiał się. - A właśnie, miałem ci dziewczyny poszukać, mooje ulubione zajęcie.
- Ej, siedź już cicho, ochlejusie.
- Cichaj Elly, bo rozpowiem, że to nie ja cię rozpracowałem. Nie przeszkadzaj, chyba że masz ochotę na mojego kumpla. Polecam, jak Magda Gessler torcik wedlowski.
- Kto to, ku#wa jest Mahda Gesssler? - Zapytał Deusa. - I nie licz Desu że ja tak szybko padne, bo to nie jest bynajmniej pierwsza obalona przezemnie butelka.
Właścicielka
- A ja tam sam nie wiem, z jakiejś książki mi się przypomniało. Przecie ja też nie odpadam tak łatwo. Zastanawiam się, czy nie zamknąć cię z Zellą, Bellą czy inną Petronellą w igloo. To nawet ciekawa koncepcja... Zresztą, pijemy to samo?
- A może skoro jesteśmy w smutnej Finlandii to wypijemy wesołą finladię, hę?
Właścicielka
- Elly, zaszczycisz mnie i podasz?
Dziewczyna postanowiła nie skomentować i po prostu postawiła butelkę, z której Deus od razu nalał do kieliszków.
- Picie wódki z kielszków do whiski? To chyba już alkoholizm? - Nie przejmując się tym co właśnie powiedział wypił swojego drinka.
Właścicielka
- Kieliszek to kieliszek, Lawrence. Nie mam kasy, żeby mieć kieliszki osobne do wszystkiego. - odparł spokojnie, po czym również wypił.
- Tu nie ma waluty zapomniałeś? Równie dobrze mógłbyś mieć wszystkie kieliszki świata! Albo złożyć wytwórnie kieliszków! - Powiedział nalewając alkoholu do szklanek.