Mógł iść pod górę, z góry lub prostopadle do zbocza. Przez mgłę nie wiele mógł zobaczyć.
Postanowił zejść z góry, oczywiście mając broń w pogotowiu. Taką decyzję podyktowało nim przede wszystkim to, że anioły przyleciały z góry.
Po jakimś czasie nachylenie powierzchni zmalało, za to zaczęły pojawiać się pojedyncze drzewa. Było to całkiem odświeżające po latach tułaczki przez pustynię, jednak wciąż dalekie od ideału ze wzgląd na brak jakiejkolwiek cywilizacji czy pożywienia.
Mimo to szedł dalej, by znaleźć się na zupełnie płaskim gruncie.
Po jakimś czasie, z bolącymi stopami, dotarł na bardziej płaski i jednocześnie bardziej porośnięty teren. Mógł usłyszeć szum liści na wietrze i chyba odgłosy jakiś ptaków.
W takim razie przysiadł pod jakimś drzewem by nieco odpocząć.
Siedziało się nawet całkiem wygodnie. Jakaś wiewiórka zeszła z pobliskiego drzewa i zaczęła się na niego gapić z widocznym zainteresowaniem.
Miał ochotę strzelić do niej, lecz nie potrzeba mu hałasu i marnowania amunicji, więc przyklęknął i wyciągnął w jej kierunku dłoń.
Wiewiórka podeszła na jakiś metr, ale najwyraźniej spostrzegła, że człowiek nie ma przy sobie nic ciekawego, więc szybko się oddaliła.
Uznał, że i tak by się nią nie najadł, więc wziął się za zbieranie chrustu i podpałki na jakieś ognisko.
Chrustu nie brakowało. Choć wciąż pozostawała kwestia wzniecenia tej pierwszej iskry.
Kamieni w górach także nie brakowało, choć Niemiec nie miał pojęcia, które - o ile jakiekolwiek - nadawałyby się do zamierzonego zadania.
Wyszedł z założenia, że każdymi może zrobić iskrę poprzez uderzenia, więc wziął kilka ze sobą, później chwycił też chrust i podpałkę, aby udać się dalej od góry, w kierunku jakiegoś schronienia.
W najbliższej okolicy nie widać było żadnego sztucznego schronienia, chyba że by liczyć dziuple i nory zwierząt. Tymczasem słońce zaczęło zachodzić.
//A te nory to na wielkość jakie?//
//Mógłbyś się zapewne zmieścić do paru, aczkolwiek z trudem i musiałbyś uważać na mieszkańców
//Dziuple to pewnie jeszcze mniejsze?//
Poszukał jakiejś skały, o którą mógłby się choćby oprzeć plecami i skryła by go z jednej strony przed wiatrem i wrogami.
Udało mu się znaleźć całkiem wygodne miejsce do położenia się przy jednym z walających się tu i ówdzie głazów.
W takim razie rozłożył drewno, później podpałkę i zaczął uderzać o siebie kamieniami, by rozpalić ogień.
Nie była to łatwa robota, ale chyba ślepym fartem udało mu się dobrać odpowiednie kamienie i wykrzesać iskrę, która spadła na stos i zrodziła niewielki płomień.
Teraz pora osłonić go przed ewentualnym wiatrem i dmuchać, by podsycić płomień.
To już było znacznie łatwiejsze. Po paru minutach udało mu się rozpalić całkiem porządne ognisko.
Świetnie. A więc ogrzewał się przy nim, zapewne ubrania do końca mu nie wyschły.
W zasadzie ubrania były już całkiem suche, ale ogień nieco pomógł. Po tym całym męczącym dniu oczy same się Wernerowi zamykały.
Położył broń w zasięgu broni i przysnął.
//Broń w zasięgu broni... ok//
Zasnął dosyć szybko. Gdy otworzył oczy ponownie ognisko już zgasło, jednak zamiast niego w oczy świeciło mu wschodzące słońce.
//Miało być, że w zasięgu ręki :V//
Rozejrzał się, czy nic mu aby nie zginęło.
Z tego co widział nic mu nie zginęło. Co więcej coś się pojawiło, mianowicie leżąca na trawie parę metrów od ogniska papierowa koperta.
Najpierw rozejrzał się wokół, a później sięgnął po kopertę.
Nikogo w pobliżu nie było. Koperta wyglądała nadzwyczaj zwyczajnie, nie miała na sobie żadnego adresu czy pieczęci i wydawała się być w całkiem dobrym stanie, pomimo okrywającej trawę rosy.
Wziął nóż, rozciął ją delikatnie i wyciągnął zawartość, zapewne w postaci listu.
Faktycznie, w środku znalazł kartkę papieru z tekstem zapisanym jakąś ozdobną, ale możliwą do odczytania czcionką oraz coś wyglądającego na wielokrotnie złożoną mapę. Treść listu brzmiała następująco:
Szanowna Ludzka Istoto
Z naszej skromnej oceny sytuacji wynika, iż miał pan/pani rolę w zabiciu anioła renegata, który szerzył terror w Krewlodzie łamiąc ustanowione przez naszego pana Suwerena prawa. Gdy wraz z rzeczonym aniołem wkroczył pan/pani na tereny naszej sfery wysłaliśmy poselstwo w postaci sześciu cherubów mających za zadanie zbadać i omówić dokładniej sytuację, jednak spotkali się oni ze sporymi ilościami ołowiu zmierzającymi w ich stronę z niepokojącą prędkością. Z dobrej woli jesteśmy w stanie przyjąć, że był to wynik dezorientacji, a nie przemyślanej agresji z waszej strony. Jako zadośćuczynienie za kłopot związany z zaistniałą sytuacją postanowiliśmy zaniechać prowadzenia dochodzenia na temat pana/pani obecności w Wahallach. Ponadto zaopatrzyliśmy pana/panią w urządzenie nawigacyjne, które powinno pomóc panu/pani uniknąć śmierci głodowej w przeciągu najbliższych paru dni i być może znaleźć jakieś miejsce dla siebie.
Życzymy miłego pobytu
MCCXXXIV Komisariat Niebieski
P.S. Odradzamy powrót na miejsce otworzenia się portalu, gdyż powstała tam umiarkowanie niebezpieczna wyrwa międzywymiarowa - obiekt, przy którym obecność ludzkich dusz jest niezalecana przez Komisariat, Regenta Strefy i większość bogów
- Nieźle. - mruknął. - Kto by się spodziewał, że zabiłem złego anioła, a tamci przyszli mi podziękować, a nie się zemścić? - zastanawiał się na głos, jednocześnie szukając tego urządzenia nawigacyjnego.
W kopercie nie było żadnego fikuśnego urządzenia. Chyba autorowi listu chodziło o złożoną w skrawek papieru mapę.
W takim razie rozłożył ową mapę.
Była ona pełna poziomic i miała nieco nietypową legendę, ale dało się ją jakoś odczytać. Najwyraźniej pokazywała ona obszar w promieniu parudziesięciu kilometrów od jego obecnego miejsca pobytu, z zaznaczonymi ważniejszymi obiektami.
A czym były owe ważniejsze obiekty?
Znajdujące się niedaleko jezioro do którego niedawno wpadł, jakaś struktura podpisana jako "strażnica", punkt przy potoku oznaczony jedynie trupią czaszką oraz parę obszarów u zboczy gór, które chyba były jaskiniami.
Rozsądek podpowiadał omijać miejsce oznaczone trupią czaszką, jaskinie też nie były zbytnio ciekawe, więc zebrał ekwipunek i ruszył w kierunku owej strażnicy, posiłkując się oczywiście mapą.
Burczało mu nieco w brzuchu, ale do tego zdołał już dawno przywyknąć. Po paru godzinach dostrzegł w oddali jakąś szeroką, kamienną wieżę.
Padł na ziemię i przyjrzał się jej bliżej, chodziło głównie o to, czy jest ktoś w pobliżu.
Był wciąż dosyć daleko, więc niewiele widział. W każdym razie nikt nie wysyłał sygnałów dymnych ani nie organizował zawodów tanecznych.
No to pozostaje mu się podnieść i tam ruszyć, mając cichą nadzieję, że nie zabiją go przy okazji.
Im bardziej się zbliżał tym lepiej był w stanie przyjrzeć się wieży. Była w dużej mierze zniszczona, lecz zapewne wciąż użyteczna do obrony. Nagle coś, co Werner po chwili zidentyfikował jako strzałę ze świstem przeleciało parę cali od jego głowy i wbiło się w pobliskie drzewo.
Pierwszym jego odruchem było posłanie tam kilku naboi, lecz po chwili namysłu odłożył broń i wzniósł ręce w górę.
Po chwili zza pobliskiego drzewa wyszedł mężczyzna z łukiem i przewieszonym przez ramię kołczanem. Jego ubranie wyglądało, jakby wykonane było w całości z kory, liści i innych elementów drzewa. Gdyby miał nieco ciemniejszą skórę mógłby występować w nazistowskim filmie propagandowym o niższości ras odmiennych aryjskiej.
- Mądra decyzja - powiedział spokojnie - A teraz powiesz może, kim jesteś i co tutaj robisz?
- To będzie dość długa historia, więc opowiedzieć całą czy streścić, bo nie masz czasu?