Morzywał ziewnął, zmęczony całonocnym brakiem snu. Nieco otępiałym wzrokiem spojrzał w kierunku, gdzie w nocy domniemanie zabił bestię.
Właściciel
Vader:
//Coś za coś.//
Radio:
Widziałeś tam jakieś cielsko porośnięte ciemnym futrem, do którego dobrała się zgraja padlinożernych jaszczurek wielkości domowych kotów.
Skoro to on miał wrócić, to jeszcze postarał się pozbierać rośliny.
///Następna postać - warzywo///
- Ku*wa, ja zabiłem, to moje! - Krzyknął, rozwścieczony wizją stracenia kawału mięsa, upolowanego w okropnych warunkach. Zeskoczył, albo spróbował zeskoczyć z drzewa.
Właściciel
Vader:
Uporałeś się z tym dość szybko, a wręcz dziwnie szybko. Dopiero na plaży poczułeś najpierw, że ktoś Cię obserwuje, później te przypuszczenia potwierdziły się, gdy wściekli tubylcy zaczęli strzelać do Ciebie z łuków i obrzucać oszczepami.
Radio:
Na widok czegoś większego od siebie, choć niekoniecznie groźniejszego, a do tego najpewniej w ogóle im nieznanego cherlawe gady pierzchły, zwłaszcza że zeskakując na dół spadłeś na jedną z nich, miażdżąc jej kręgosłup.
Co było niesamowicie głupie, ze względu na jego pancerz. Ale mniejsza z tym. Utworzył pod sobą kamienną platformę i ruszył na okręt sojuszniczy.
No, z głodu raczej dzisiaj nie padną, chyba, że nie powiedzie im się przy rozpalaniu ogniska. Niemniej, może przez brak snu, może przez słońce, Morzywał miał nadzwyczajnie dobry humor, dodatkowo podsycany nadzieją na szybkie opuszczenie wyspy. Podniósł martwą jaszczurkę i rzucił nią w śpiącego na drzewie Drogomira:
- Wstajemy, Złotko! -
Właściciel
Vader:
Każdy argument, żeby pozbyć się intruza, jest dobry, a przynajmniej według Nagów. Niemniej, dotarłeś na pokład, a gdy tylko się tam znalazłeś, okręt popłynął jak najszybciej i jak najdalej od tego miejsca.
Radio:
Omal nie odniosłeś efektu lepszego niż zamierzony, ponieważ mężczyzna był tak zaskoczony, że prawie spadł z drzewa, w ostatniej chwili złapał się gałęzi, na której spędził noc. Gdy doszedł do siebie, z pełnym zirytowaniem zszedł na dół, mrucząc pod nosem.
Wręczył rośliny jakiemuś załogantowi.
-Kapitan prosił o to.
Morzywał skomentował sytuację Drogomira prosto, bo serdecznym śmiechem i machnięciem dłoni. Po tym, podszedł do cielska zabitego zwierza i spróbował wyrwać harpun z swojej zdobyczy.
Właściciel
Vader:
Skinął głową i odszedł, najpewniej do kapitańskiej kajuty, a okręt pruł dziobem wodę, kierując się na pełnych żaglach w drogę powrotną wprost do Gilgasz.
//Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu.//
Radio:
Udało się. Może i wyglądał na twardziela, ale mięso miał całkiem miękkie.
- No dobra...- Morzywał podparł dłonie o swoje boki i wziął głęboki oddech. Trzeba rozpalić ognisko, a do tego przyda się pomoc. Machnął dłonią na Drogomira:
- Choć, jak chcesz mieć śniadanie. Trzeba poszukać chrustu na ogień, -
Właściciel
Mrucząc coś pod nosem, co było absolutnie w jego stylu, odszedł w głąb dżungli, szukając patyków i gałęzi. Po kilku minutach wrócił z całym naręczem drwa na opał.
- Dobra robota, weź to połóż gdzieś, a ja poszukam miejsca w którym można by z tym ogniem się w sumie rozbić. - Jak powiedział, tak też zrobił. Zabrał się za poszukiwanie miejsca osłoniętego od wiatru przez drzewa czy inne osłony naturalne, a także zapewniającego nieco wolnej przestrzeni. Miejsce to nie mogło też być w zbytniej odległości od morza.
Właściciel
Odnalazłeś spory nawias skalny niedaleko plaży, nada się, a także ukryje dym. Niby źle, ale z drugiej strony to lepiej nie kusić losu, tamci, którzy próbowali Cię zabić, strzelając do Ciebie z okrętowej balisty, mogliby się tym zainteresować...
Właśnie, Morzywał na śmierć o nich zapomniał. Cholera, miejmy nadzieję, że sobie odpuszczą. Przeniósł drewno przyniesione przez Drogomira za nawias i ułożył je. Następnie spróbował rozpalić ognisko metodą "trzemy dwa patyczki".
Właściciel
Nie była to najskuteczniejsza metoda rozniecania ognia znana ludzkości, ale metodą prób i błędów, przy sporej dawce kwiecistych epitetów, zdołałeś rozpalić ogień.
Dołożył drewna do ognia, a także polecił Drogomirowi pilnować go, by ten przypadkiem nie zgasł, albo nie zaprószył okolicy. Następnie udał się do trupa bestii i spróbował harpunem wyciąć z niej mięso.
Właściciel
Nie miał go niestety wiele, ale wystarczy, abyście obaj przez cały dzień nie zawracali sobie głowy widmem śmierci głodowej.
Wziął płat mięsa, po czym zaniósł go do prowizorycznego ogniska. Nabił mięso na długi i solidny kij, po czym zaczął je smażyć nad ogniem.
- Do Ciebie też strzelali? - Zagadnął w międzyczasie Drogomira, chcąc się dowiedzieć czy on też był na celowniku marynarzy.
Właściciel
- Ta, chociaż cholera wie dlaczego. Powinni przecież nam pomóc, zabrać nas stąd, czy coś, prawda?
- Prawda. To nie myśmy im zawinili, że nas tu wyrzuciło. Jakby nas tu nie chcieli, to ja się stąd bardzo chętno wyniosę, ale niech mi na to pozwolą! - Wyrzucił dłońmi w geście irytacji, po czym zaczął głośno myśleć: - Trzeba będzie stąd odpłynąć pod osłoną nocy...-
Właściciel
- Może i odpłynąć, ale czym, skoro "Kurtyzanę" diabli wzięli, hę?
- Zrobimy nową łódź. - Odpowiedział, nie przerywając rozmyślań: - Słyszałem kiedyś, że łatwo można zrobić taką z wypalonego pnia drzewa... My możemy połączyć dwa takie. -
Właściciel
- A jak nam zatopią tę łupinkę?! - żachnął się przerażony Drogomir, niemalże dławiąc się mięsem, mając na myśli zapewne korsarzy patrolujących okoliczne wody. - Jeden bełt z balisty i po nas! A zresztą, po co mieliby do nas strzelać, jak mogą nas zabić z łuków albo zwyczajnie staranować i zatopić?
- Mówię Ci, wypłyniemy nocą. Sam powiedziałeś, to będzie łupinka. Jak myślisz, czy ta banda zauważy malutką łódeczkę w środku nocy? - Zapytał raczej retorycznie.
Właściciel
I tym sposobem zamknąłeś mu usta, bo najwidoczniej nie miał żadnego argumentu, którym mógłby skontrować Twój plan.
- Tyle, że dalej trzeba zbudować tą łódeczkę tak, żeby nie zauważyli ani dymu, ani walenia drzew... Musielibyśmy wypalać bale w osłoniętym skwerku, pod mrokiem nocy... Pal licho tych rzezimieszków i tych, co ich tu wysłali! - Zaklnął wcale nie szeptem na korsarzy, którzy wcześniej próbowali go ustrzelić.
Właściciel
- Ciszej! - wydarł się szeptem, co brzmiało dość komicznie, najpewniej wciąż mając świeżo w pamięci niedawne spotkanie z dziwnym monstrum. - Lepiej nie kusić losu... No, gdybyśmy spróbowali to tak zrobić, to zbudowanie łódki i zebranie zapasów zabrałoby nam ile? Z tydzień? Dziesięć dni?
- Pięć dni. Mówię Ci, że za pięć dni stąd odpłyniemy. - Odpowiedział pewnie. Morzywał nie chciał spędzać na wyspie więcej czasu, niż to konieczne. Musiał wracać do domu, rodzina na niego czekała.
Właściciel
Drogomir westchnął, chyba nie do końca w to wierząc, ale nie miał ochoty się z Tobą wykłócać. Niemniej, po jakimś czasie, skończyliście posiłek, więc możecie ruszać do pracy, pokrzepieni po solidnej porcji mięsa.
— No dobra. — Przeciągnął się Morzywał: — Musimy zacząć od znalezienia sobie czegoś do ścięcia tych drzew. choćby jakiś ostrzejszy kamień na kształt ostrza...— Nie tracąc zbędnie czasu, zaczął rozglądać się w okolicy w poszukiwaniu takiej właśnie skały.
//Kuba, jak myślisz - Czy wielofunkcyjne narzędzie górnicze, jakim jest miecz, nadałoby się także do ścinania drzew? Taka luźna myśl. //
Właściciel
//Skoro można nim skutecznie wykopywać minerały ze skał, to i z drzewem sobie zapewne poradzi.//
Nigdzie nie widziałeś takowego, niestety. Pozostaje Ci najwidoczniej tylko użycie innych kamieni na kolejnym tak, aby uzyskać pożądany kształt i ostrość, co powinno dać zadowalający efekt, ale zajmie wiele sił i czasu.
Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Poszukał więc dwóch kamieni odpowiedniej wielkości, takich, które nadawałyby się na ostrze toporka i zaczął "szlifować" jeden o drugi, by uzyskać właściwy kształt.
Właściciel
Po półtorej godziny pracy i męczenia się, licznych wiązankach, po których nawet Drogomir gwizdał z podziwem, zdołałeś wykonać ostrze do swojej prowizorycznej broni czy też narzędzia.
Świetnie! Trochę trudu się opłaciło. Teraz będzie potrzebował jeszcze dwóch rzeczy: Liany i solidnego, grubego patyka. Dzięki nim będzie mógł zrobić już pełnoprawną siekierę. Rozejrzał się za tymi rzeczami.
Właściciel
Łącznie pół godziny zajęło Ci znalezienie odpowiednich surowców i sklecenie ich w coś, co dość dobrze udawało pełnoprawną siekierę.
-- No i popatrz... Trochę pracy i siekiera cacy. -- Powiedział sam do siebie, chwytając narzędzie.
-- Widzisz? -- Zwrócił się do Drogomira: -- Skleć sobie taką samą i będziemy gotowi w kilka godzin. --
Właściciel
- To ja się za to zabiorę, a Ty bierz się za robotę, żeby czasu nie marnować. - odparł i ruszył na poszukiwanie odpowiednich lian, kamieni i tym podobnych przyjemności.
Taest... Morzywał przystąpił do poszukiwań drzewa idealnego. Nie mogło ono posiadać zbytnio szerokiego i ciężkiego pnia, by można było jej bezproblemowo zatoczyć na miejsce, ale także musiało być na tyle duże, by stanowiło jedną z dwóch podstaw dla pokładu łódki, mieściło w sobie jakieś zapasy, a także miała na tyle dobrą wyporność, by w połączeniu z drugim pniem móc spokojnie unieść dwóch mężczyzn, kładkę, trochę zapasów i maszt.
Właściciel
Zajęło Ci to dobry kwadrans, ale po tym czasie odnalazłeś takie drzewo, które będzie nadawać się znakomicie.
Dobrze. Splunął na dłonie, złapał topór i zaczął ścinać pień u podnóża.
Właściciel
Po jakimś czasie pierwsze drzewo upadło, a sądząc po podobnym odgłosie nieopodal, również Twój kompan wziął się do roboty. Niestety, gdy zacząłeś obrabiać drzewo, obcinając siekierą jego gałęzie, co było tylko początkiem pracy tutaj, musiałeś przerwać, ponieważ usłyszałeś świst i po chwili w pień, niedaleko Twojej głowy, wbiła się strzała z metalowym grotem, z którego ściekała jakaś zielona maź, na pewno nieprzyjemna dla każdego, kto zostanie trafiony, a tak się składa, że tym kimś powinieneś być, w założeniu strzelca, Ty. Tylko kto właściwie strzelał?
— Ku*wa! — Krzyknął, wystraszony strzałą. Umknął za pierwszą, lepszą osłonę, jakiś pień czy zagłębienie. Jeżeli takowe znalazł schronienie znalazł, nie miał zamiaru go opuszczać. Krzyknął jedynie: —Ja nic nie zrobiłem, nie zabijajcie mnie! —
Właściciel
- Nic? - zapytał ktoś dziwnym głosem, a kilka podobnych mu zawtórowało. - Nic?! Zabijaszszszsz naszszsze zwierzęta, karczujeszszsz naszszsze lasssy i twierdziszszszsz, że to jessst nic, paskudna kreaturo?!
— Kiedy ja tylko chciałem się stąd wydostać! — Odkrzyknął łamiącym się głosem, mieszającym wyrzut i zmęczenie tą sytuacją z strachem o własne życie i o to, że jego rodzina już nigdy go nie zobaczy: — Fala mnie wyrzuciła na brzeg! Moja łódź się rozbiła! —
Właściciel
- Więc niepotrzebnie zapuszszszczałeśśś ssssię w te okolice, człowieczku... A teraz wyłaź nim ssstracimy reszszsztki nasssszej cierpliwośśści...
Wyciągnął nad siebie obie dłonie, powoli je podnosząc. Po tym jak je podniósł, wstał i powoli obrócił się, chcąc zobaczyć kogo ofiarą niemalże się stał (bądź bardzo prawdopodobnym jest się stać w najbliższym czasie).