Właściciel
Radio:
Słodka i lepka, tak jak i wcześniej kropelka, którą się uraczyłeś.
Vader:
Tym okrzykiem jeszcze bardziej zmotywowałeś ich do oddania kolejnych strzałów z łuków i kusz oraz przyspieszenia w kierunku stojącego na kotwicy nieopodal okrętu.
Postarał się więc wyłowić spod wody kamienie w takiej ilości, żeby podnieść całą szalupę i przetransportować ją na suchy ląd, tuż obok niego.
No dobra, to może być. O ile nie wywróci Morzywałowi żołądka. Z patyków, które nazbierał, zaczął robić szałas w jakimś fajnym miejscu, osłoniętym od wiatru i puszczy.
Właściciel
Vader:
Udało się, ale co Ci po szalupie, skoro reszta uciekała w ląd, wzdłuż plaży, lub popłynęła do okrętu wpław?
Radio:
Niestety, musisz się stąd ruszyć razem z całymi materiałami budowlanymi, bowiem nigdzie w zasięgu wzroku nie ma odpowiedniego miejsca.
-Nie możecie mi po prostu powiedzieć?
Znów zarzucił więc patyki na plecy, i zaczął obchodzić wyspę, szukając dogodnego miejsca.
Właściciel
Radio:
Po jakimś czasie wałęsania się po dżungli znalazłeś załom skalny, idealny na Twoją, mniej lub bardziej, tymczasową kryjówkę.
Vader:
Najwidoczniej nie wyglądałeś na aż tak miłego i charyzmatycznego gościa, aby chcieli spróbować.
Oh, przynajmniej tak się do niego szczęście uśmiechnęło. Zaczął wbijać patyki w ziemię i opierać o siebie, starając się zrobić mały szałas, w którym mógłby się wygodnie położyć. Jak na razie jego ciało nie wyprawiało żadnych ekscesów po zjedzonej jagodzie?
Właściciel
Nie, ani teraz, ani później, ani w chwili, gdy skończyłeś budowę swego prowizorycznego lokum.
-Jestem dyplomatą do cholery!
Jeżeli to nie dało rezultatu, to ruszył dalej.
Właściciel
O dziwo, dało, a przynajmniej w wypadku jednego pirata, który poprawił swój strój i odwrócił się w Twoim kierunku.
- Oho, dyplomatą? Jakim znowu dyplomatą?
Czyli są raczej bezpieczne...To dobrze. Zaczął zbierać twarde liście i obkładać nimi szałas, by zrobić dach.
-Niosę wiadomość do Nagów. Gdyby nie była ważna, to bym im nie przeszkadzał. Jednakże muszę wręczyć im to osobiście i natychmiastowo otrzymać wiadomość. Spieszy mi się, dlatego wam przeszkadzam. Jeszcze Zbrojni i Rycerze Śmierci czekają, a po nich jeszcze inni...
Właściciel
Radio:
Miałeś to szczęście znaleźć kilka, które opadły stosunkowo niedawno, a każde miało przynajmniej metr długości, więc z ich pomocą dość szybko zmajstrowałeś kawał porządnego dachu.
Vader:
Milczał, trawiąc podane informacje i czekając na ich dalszą część, próbując pewnie też zapamiętać jak najwięcej istotnych faktów.
Dobra, tu może pobyć do czasu, gdy nie zmontuje łodzi i wróci do rodziny. Poszedł do miejsca z jagodami, po czym zaczął je zbierać do mieszka, w którym wcześniej miał suchary.
-Muszę się spotkać z przywódcą Nagów.
Właściciel
Radio:
Napełniłeś go do połowy, dalsze zbieranie przerwał Ci w równym stopniu brak jagód jak i donośne przekleństwa ze strony brzegu morza, jakby znajome... Ale może to od tej samotności powoli zacząłeś już tracić zmysły?
Vader:
- Może i tylko prosty ze mnie pirat, ale zdaję sobie doskonale sprawę, że on nie lubi gości, zwłaszcza tych nieproszonych, a Ty chyba się do takich zaliczasz...
Nie, zmysły nie mogą go kłamać. Zaczął się powoli skradać w stronę odgłosów, nasłuchując ich i obserwując otoczenie. Nie zbliżał się, cały czas pozostając w ukryciu. Chciał tylko potwierdzenia rzetelności swego umysłu. Harpun trzymał w gotowości.
-To teraz pomyśl, ile razy dostaje on oficjalne zaproszenie stawiające go na równi z innymi przywódcami państw i organizacji.
Właściciel
Radio:
Rzeczywiście widziałeś człowieka nad brzegiem, który klął siarczyście stojąc na nadbrzeżnych skałach i uderzając w mnie z furią czymś, co kiedyś mogło być jakimś narzędziem, na przykład wędką czy harpunem, lub bronią drzewcową, taką jak włócznia.
Vader:
- Pewnie niewiele.
//Stawiam moje wąsy, że nawala skałę mieczem//
Nikogo, oprócz tego faceta nie było w pobliżu?
Właściciel
Radio:
//Aaa, flashbacki! Chociaż nie, to dobre flashbacki.//
Nikogo widocznego lub w zasięgu wrogu.
Vader:
- No to co? Wygadałeś się, już Ci lepiej i zostawisz nas teraz w spokoju?
Zaczął się powoli do niego zbliżać, uważając na swoje kroki, starając się skradać jak najciszej. Harpun miał przed sobą, gotowy do obrony. Jeśli udało by mu się zakraść aż pod same plecy furiata, przyłożyłby harpun do jego skóry i krzyknął:
- Puść to co trzymasz! -
Właściciel
Vader:
Niemalże od razu wskazał na najwyższą, bo jedyną górę na wyspie, a że wcześniej wykazywał sporo instynktu samozachowawczego i rozsądku, to teraz pewnie mu się nie odwidziało i nie miał zamiaru Cię zdradzić.
Radio:
- Ku*wa, ja pie**olę, jeszcze mi tu tego ku*wa brakowało, jasny ch*j by to ku*wa strzelił! - wydarł się mężczyzna, ale wzniósł dłonie w górę.
Po chwili zdałeś sobie sprawę, że ta tyrada przypominała nieco przekleństwa Drogomira. Tak jak i głos, Drogomir miał podobny. Czyżby to rzeczywiście on?
- Ku*wa, Drogomir?! - Zapytał.nieco podniesionym głosem. Cały czas jednak przykładał mu harpun do pleców.
-Tja, dzięki.
Ruszył dalej, tym razem w poszukiwaniu jakiejś ścieżki.
Właściciel
- Ku*wa, ja. - odparł pewnie, w końcu chyba tylko co do tego miał tak niewzruszoną pewność. - Ku*wa, szefie?
Vader:
Najrozsądniej byłoby spróbować obejść wyspę wzdłuż plaży i wypatrywać takowej, niż wejść w dżunglę byle gdzie i liczyć na sukces dzięki metodzie na chybił-trafił.
Czyli ruszył dalej plażą.
- Ku*wa, ja. - Cofnął harpun od pleców Drogomira, i gdy ten obrócił się do niego:
- Ku*wa, nigdy nie myślałem, że będę tak się cieszył na widok twojej mordy. - Rzucił pół żartobliwie, pół serio.
Właściciel
Vader:
Podczas swego marszu, po jakieś godzinie, dostrzegłeś coś, co było ostatnim, czego się tu spodziewałeś: Miasto. Prawdziwe, murowane gwarne miasto z własnym portem i nadbrzeżem...
Radio:
- Myślałem, że tylko ja ocalałem, wyrzuciło mnie gdzieś na plaży... Co to w ogóle za wyspa? Jesteśmy tu sami czy co?
Na ile procent halucynacja, to miał to w głębokim poważaniu. Ruszył tam.
- Bo ja wiem? Też myślałem, że jestem tu sam, póki Ci piraci, od pięcu ku*ew, nie próbowali ze mnie zrobić szaszłyka. - Podrapał się po głowie - Ty, skoro nas dwóch tu wyrzuciło, to może Stary też tu gdzieś jest? -
Właściciel
Vader:
O dziwo, w mieście nie było żadnych strażników, wkroczyłeś niemalże jak do siebie. O wiele większa konsternacja ogarnęła mieszkańców, przede wszystkim Wróżków i nieco Nagów, gdy zobaczyli kogoś, kto nie był przedstawicielem ich ras ani kaprem w ich służbie.
Radio:
- Nie widziałem go, nawet łodzi nie widziałem, obudziłem się na plaży z mordą pełną piasku i tyle tego było.
- Mnie, razem z "Kurtyzaną" wypieprzyło na brzeg. Bidulka, jest cała podziurawiona. Oprócz obudzenia się z mordą w piachu, i napieprzania w skałę, spotkałeś coś, co mogłoby nam pomóc w wydostaniu się stąd? -
Właściciel
- Kraby, całkiem smaczne. Ale poza tym nic.
Wyglądał tu ktoś na jakiegoś ważniaka?
- Ja znalazłem jagody, chyba jadalne. No i znalazłem miejsce, gdzie możemy się tymczasowo zatrzymać, aż nie wymyślimy, jak się stąd zabrać. -
Właściciel
Vader:
Wszyscy byli odziani o wiele bogaciej niż mieszczanie w innych miastach, a przynajmniej Wróżkowie, Nagowie najwidoczniej nie przepadali aż tak za przepychem. Mimo to dostrzegłeś przebijających się przez tłum postawnych Nagów, odzianych w skórzane i metalowe pancerze, zbrojnych w długie włócznie, tarcze zakładane na przedramię i zakrzywione miecze. O dziwo, eskortowali nie swego pobratymca, ale jednego z niskopiennych, który bogactwem swego stroju, biżuterii i dodatków bił na głowę resztę tu obecnych.
Radio:
- No to idziemy, nie będziemy tu stać jak te kretyny, co nie, kapitanie?
- Ta, idziemy. - Machnął na Drogomira dłonią by ten za nim podążył, po czym sam udał się do miejsca, w którym postawił szałas.
Właściciel
Radio:
Trafiliście tam bez problemu, sam szałas niezbyt się zmienił przez ten czas, gdy Cię nie było.
Vader:
Niezbyt daleko, jeśli chodzi o ścisłość, to ledwie kilka kroków, gdyż uzbrojeni Nagowie otoczyli Cię, a mieszczanie rozpierzchli się do swoich domów lub innych części miasta. Tak czy inaczej, strażnicy wyglądali na takich, jacy się nie patyczkują i potrafią zrobić słuszny użytek ze swojego oręża.
- No...To rozgość się, czy coś. W sumie, musielibyśmy go trochę powiększyć, nie? - Podrapał się za głową.
Opuścił topór i się o niego parł.
Właściciel
Radio:
- No ja szefa lubię, ale nie aż tak.
Vader:
- Masz tupet równie wielki jak to toporzysko, że ośmieliłeś się tu przyjść. - powiedział butnie Wróżek, pewien że ochronę zapewnią mu jego Nagowie, ale sam mógł przecież mieć niejednego asa w rękawie...
- To nie gadaj, tylko zbieraj badyle. - Powiedział, po czym sam zaczął szukać patyków odpowiednich do zbudowania dalszej części szałasu.
-Mam jeszcze większy, bo ośmielam się iść do władcy Nagów w celu przekazania wiadomości dyplomatycznej.
Właściciel
Radio:
Nie minęła godzina, a wspólnymi siłami uzbieraliście ich odpowiednią ilość, aby powiększyć szałas.
Vader:
- Nie przyjmujemy tu dyplomatów, nie po to osiedliśmy na tym kawałku pływającej, pokrytej dżunglą skały.
- Ale, kurde, będzie z tego rezydencja...- Zatarł ręce i zaczął, wspólnymi siłami, powiększać szałas.