Właściciel
Ray:
- Taaa... Nie wiem, możesz mi przywozić żelazo, studzić i porządkować wyroby i tak dalej, ale do kowadła Cię wolę nie dopuszczać. Będę płacić Ci pięć złota na dzień. Stoi?
Mozimo:
- Wszędzie. - odparł tamten. - Najlepiej na tablicy ogłoszeń, pełno tu takich. A okolica to niebezpieczna, potworów i zwierząt to może i niewiele, ale pełno bandytów i rabusiów, którzy czają się na podróżnych, a tych jest nie dość, że pełno, to jeszcze każdy zwozi tu różne bogactwa, żeby je sprzedać, albo wraca ze złotem.
- niech będzie. Od czego zacząć?
- Dziękuję - odpar Martis. Po czym wyszedł z karczmy na poszukiwanie tablicy ogłoszeń, zostawiając pełen kufel piwa. Po dłuższej chwili znalazł tablicę ogłoszeń.
Właściciel
Ray:
//Tak trochę Cię opie**olił, skoro piwo w karczmie kosztuje zwykle dwa złota za kufel. Dlatego proponuję się jednak wykłócać i targować, znaleźć innego pracodawcę czy coś. No, chyba że nie chcesz, wtedy zwyczajnie mogę przewinąć kilkanaście dni, aż uzbierasz przyzwoitą sumę. Albo postanowisz wykorzystać wątek, jaki dla Ciebie przygotowałem, czyli służbę w miejskiej straży. Wybór należy do Ciebie.//
Mozimo:
//Ty piszesz działanie, ja efekt. Teraz się nie przyczepię, bo to nic wielkiego, ale na przyszłość pamiętaj o tym.//
Ano, znalazłeś. Niestety, byłeś w porcie, więc znalazłeś tu głównie zlecenia dotyczące zaciągnięcia się na jakiś statek czy okręt, do straży portowej, jako magazynier czy inny robotnik... Była też mowa o jakichś zawodach sztuk walk organizowanych w jednej z lokalnych mordowni.
- za tyle to nawet dupy ruszyć mi się nie opłaca - odparł po czym wyszedł z kuźni. Postanowił zgłosić się do miejskiej straży.
Właściciel
Wartownika, tego samego, co wczoraj, gdy pytałeś o zlecenia za głowy bandytów, znalazłeś bez trudu, wciąż stał przed wejściem do koszar.
- Jak rozumiem, wypad się nie udał? - zapytał, rechocząc przy tym cicho. - Czego znowu?
- ork uwalił mi facjatę - odparł. - chciałem zgłosić się do straży, coś zarobić. W końcu nie będę się z nim bił na gołe pięści
//dzięki za informacje//
Mozimo postanowił udać się do lokalnej mordowni w celu podszkolenia się w walce.
Właściciel
Ray:
- Ale masz świadomość, że musisz mieć jakieś umiejętności i że to nie jest jakaś tam robota, ale służba na minimum kilka miesięcy, tak?
Mozimo:
Znalazłeś takową na obrzeżach miasta, pomalowany na czarno lokal, z którego już z daleka czuć było smród odchodów, krwi, tanich alkoholi, wymiocin i dymu tytoniowego. Przed wejściem siedział jakiś mięśniak, zapewne lokalny wykidajło, ale obrzucił Cię tylko krótkim spojrzeniem i wpuścił do środka bez słowa, najwidoczniej chciał mieć Cię z głowy jak najszybciej, ponieważ dostrzegłeś idącą w jego stronę Elfkę, zapewne jedną z licznych w tym mieście kobiet lekkich obyczajów.
- Tak, jestem na to gotowy
I cała nagroda niedługo poleci do jego sakiewki, ale to po grze.
- Nie taka skomplikowana ta gra, prawda? - coś
cwaniackiego jest w tym przyjacielskim głosie, coś jest chociaż ciężko to wyczuć.
- Następna tura, towarzysze? Podwyższamy stawkę czy jeszcze nie?
Po wejściu do środka zaczyna się rozglądać.
Właściciel
Ray:
- No to idź do dowódcy, drogę chyba jeszcze pamiętasz?
Attero:
Na kolejną partyjkę byli gotowi, ale na podbicie stawki już niekoniecznie, ponownie weszli do gry z małymi sumkami, oscylującymi wokół pięciu złotników. Gdyby nie dyskretna pomoc kapitana, tamten chorąży wyłożyłby tylko dwa.
Mozimo:
Lokal wyglądał tak samo paskudnie w środku jak z zewnątrz: Stara farba odpadająca płatami, wiekowe meble, które były składane do kupy tak wiele razy, że teraz zdawały się rozpadać przy każdym ruchu siedzącego na nich lub przy nich klientów... Klientela też nie była zbyt miła czy pogodna, to głównie twardzi i bezwzględni najemnicy, przemytnicy handlujący nielegalnymi substancjami odurzającymi, takimi jak Niebieski Proszek, zawodowi skrytobójcy, mordercy zabijający dla przyjemności, a nie złota, typowe walimordy i obszczymurki. Wnętrze karczmy wypełniał duszący dym z fajek oraz woń kiepskiej jakości alkoholu, niemytych ciał i stęchlizny. Gdy tylko przekroczyłeś próg, wszyscy, którzy nie byli pijani w trzy dupy lub odurzeni jakimiś przyjemności, wbili w Ciebie swoje spojrzenia. Teraz masz ostatnią okazję, żeby wyjść i nigdy nie wracać, bo jeśli wejdziesz i okażesz słabość lub jakoś ich wku*wisz, to wątpliwe, żebyś dożył następnego dnia.
- oczywiście, że pamiętam - poszedł do dowódcy.
- chciałem zgłosić się do straży - rzucił bezceremonialnie.
Właściciel
- Nie. - odparł równie chłodno, nawet nie zaszczycając Cię spojrzeniem. - Mam braki kadrowe, ale to nie znaczy, że będę brać każdego, zwłaszcza jakichś kmiotów bez dyscypliny i kultury osobistej, którzy nawet nie potrafią zapukać. Jak Ty niby poradzisz sobie z rygorem w koszarach?
Martis wchodzi do środka ze swoimi fałszywym uśmiechem na twarzy. Postanawia pokręcić się po mordowni. Wyciąga jabłko z torby w celu zjedzenia go i siada na krześle obserwując reakcję innych.
Właściciel
Większość od razu spuściła wzrok, ale dalej łypała na Ciebie czujnie przynajmniej jednym okiem lub puszczała ukradkowo krótkie spojrzenia. Jedynie siedzący w samotnym stoliku w kącie karczmy Krasnolud w czarnej zbroi wciąż otwarcie Ci się przyglądał i odniosłeś wrażenie, że gdyby mógł tym wzrokiem zabić, to już dawno leżałbyś martwy na brudnej podłodze karczmy.
Martis postanawia zaryzykować i podejść do krasnoluda. - Witam - przywitał się Martis. - Widzę, że wpadłem panu w oko - powiedział. I czekał na reakcję krasnoluda.
Właściciel
Był to zdecydowanie błąd, bo ten gość najwidoczniej nie wyglądał na takiego, który chciałby z Tobą rozmawiać, a co dopiero w sposób przyjazny.
- Ty chyba ku*wa jesteś nowy w tym mieście, hę? - zapytał, jakby całkowicie ignorując to, co do niego powiedziałeś.
- Tak i domyślam się, że nie rozmawiam z byle kim - odparł z podniesioną głową, nie dając się zastraszyć. - Martis Swan, do usług - pokłonił się.
Właściciel
- Mówią na mnie Ponury Opój. - odparł tylko i pewnie na miejscowym zrobiłoby to wrażenie, ale Ty mogłeś jedynie kontynuować rozmowę albo udawać, że rzeczywiście kojarzysz jego przydomek i zasługi.
- Wybacz mi, ale nigdy o tobie nie słyszałem, pochodzę z daleka- oznajmił. - Mógłbyś powiedzieć mi ciut więcej o sobie? - zapytał lekko zawstydzony swoim brakiem informacji.
Ukłonił się.
- wybacz mi. Zapewniam, że potrafię podporządkować się władzy i nie będę w żaden sposób problemem.
Właściciel
Mozimo:
Zapewne lubił opowiadać o swoich dokonaniach, ale gdy tylko otworzył usta, od razu je zamknął i zastanowił się chwilę.
- A czego Cię to tak ciekawi? Kto Cię przysłał, hę? Ile teraz dają za moją głowę, że się skusiłeś, śmieciu?
Ray:
Pokiwał głową i w końcu zaszczycił Cię spojrzeniem.
- I chcesz to zrobić, ponieważ moi ludzie uratowali Ci życie? Czy może chcesz się zemścić? Czy tez oba na raz lub coś jeszcze innego?
- Nikt mnie nie przysłał. Wyglądasz na ważną osobę w tym mieście. Od razu gdy cię ujrzałem pomyślałem, że jesteś kimś ważnym. Więc wypadało by być w dobrych stosunkach. - Powiedział lekko podenerwowany.
Właściciel
- Jak chcesz się na coś przydać, to idź i kup mi piwo, wtedy pogadamy. - odburknął Krasnolud, ale wyglądał na mniej skłonnego do ścięcia Ci głowy toporem niż wcześniej.
- Robię to głównie z palącej chęci zemsty, ale również chciałem odwdzięczyć się za waszą pomoc
Martis skinął głową i podszedł do barku kupić piwo. - Jedno zimne piwo poproszę. - powiedział.
Właściciel
Ray:
- Wcześniej byłeś tylko łowcą nagród czy zajmowałeś się też czymś innym, co mogłoby przydać się w tej robocie?
Mozimo:
Siedzący za ladą Goblin grzebał sobie między zębami miedzianym sztyletem, ale przerwał, aby nalać Ci złocistego, spienionego i zimnego trunku do kufla.
- To będzie ze trzy złota. - powiedział, wyciągając rękę po monety.
- Dzięki. - Powiedział, poczym zapłacił, wziął piwo i podszedł do krasnoluda aby mu je wyręczyć. - Proszę oto twój trunek. Nie martw się niczego tam nie i dosypalem - wręczył alkohol.
Właściciel
W odpowiedzi jedynie prychnął, co równie dobrze mogłoby oznaczać, że dobrze o tym wiedział, jak i to, że jego organizm, zahartowany litrami wlanej weń wódki, Kosy Śmierci i Trollowego Grzmota oraz kilogramami kiszonych ogórków zniósłby każdą truciznę.
Niemniej, przyjął kufel i wychylił go do dna niemalże jednym haustem, ocierając dłonią usta i bujną, ale brudną i tłustą, brodę.
- zajmowałem się głównie ściganiem oprychów, ale też trochę polowaniem
- Możesz mi teraz coś o sobie odpowiedzieć? - Zapytał, dosiadłszy się do stołu.
Właściciel
Ray:
- I głównie działałeś samotnie, tak?
Mozimo:
- Jestem wygnańcem z krasnoludzkiego państwa, tu przybyłem kilka lat temu i od tej pory jestem największych oprychem w całym Gilgasz.
- nie miałem zbytnio z kim. Ludzie nie parają do mnie przyjaźnią
- Coś tak czułem, że mam przed oczami nie byle kogo - oznajmił. - Za co cię wygnali? - zapytał zaciekawiony.
Właściciel
Ray:
- I uważasz, że teraz dasz radę pracować w zespole z innymi strażnikami?
Mozimo:
- Długa historia. - odparł, a Ty domyślałeś się, że pewnie równie barwna i ciekawa, ale wątpliwe, żeby chciał Ci ją wyjawić teraz. I dlatego lepiej będzie nie naciskać, do serdecznych przyjaciół wciąż Wam daleko, więc nic nie stoi mu na przeszkodzie, żeby rozłupać Twoją czaszkę toporem.
- praca w zespole nie wydaje się być trudna
- Jest coś co mógłbym zrobić, aby poprawić nasze relacje? - zapytał, pełen nadziei.
Właściciel
Ray:
- No dobra, powiedzmy, że dam Ci szansę. - westchnął. - Głównie dlatego, że podoba mi się Twoja motywacja i potrzebuję ludzi potrafiących wywijać bronią lepiej, niż poborowy chłop z wioski. Możesz odejść. Poproś jakiegoś strażnika o pomoc, w znalezieniu kwatermistrza, on wyda Ci ekwipunek, a później przyślę po Ciebie któregoś z moich doświadczonych ludzi, żeby miał Cię na oku. Pytania?
Mozimo:
Wzruszył ramionami, a chroniące barki płyty pancerza zachrzęściły.
- A co Ty mógłbyś niby dla mnie zrobić, jak ja już mam wszystko, co mi do szczęścia potrzebne, hę?
- W grę wchodzi wszystko - oznajmił, przeczesując włosy. - Podejmę się wszystkiego. Doskonale wiem, że mi nie ufasz, ciężko jest zdobyć zaufanie kogoś takiego jak ty... Jednak myślę, że ktoś świeży jak ja mógłbym ci się do czegoś przydać. Nikt mnie tu nie zna, a to działa na moją korzyść. - przekonuję do swej osoby. - Jako zapłatę chciałbym informację, ktoś taki jak ty na pewno mógłby mi pomóc z tym... - wskazuje na tarczę. Po czym się uśmiecha.
- nie mam żadnych - odparł, po czym poszedł do wcześniej poznanych strażników.
- którys z was mógłby zaprowadzić mnie do kwatermistrza?
Właściciel
Mozimo;
- No niby znam kilku krasnoludzkich kowali, mogą Ci tę tarczę naprawić czy tam nawet nową wykuć. - odparł, nieco zdziwiony, że zwracasz się do niego z taką prośbą, spodziewał się pewnie czegoś innego, jak udział w łupach, ochrona przed innymi lokalnymi drabami czy coś w tym guście.
Ray:
Znalazłeś tylko jednego, tego który stał na warcie przed koszarami, ale skinął Ci głową i wskazał drogę do jednego z budynków wchodzących w skład siedziby straży miejskiej, dużego i długiego budynku z drewna, o dachu krytym cegłą, który sprawiał wrażenie magazynu i najpewniej nim był, skoro miałeś porozmawiać z kwatermistrzem. Po dotarciu na miejsce, strażnik odszedł, a Ty zobaczyłeś siedzącego na schodach przy magazynie Krasnoluda o siwej brodzie, choć wcale nie sprawiał wrażenia zniedołężniałego starca, który zajadał spory krąg sera wraz z bochnem chleba i popijał go piwem.
- czy mam zaszczyt rozmawiać z kwatermistrzem? - zapytał krasnoluda.
- To nie jest zwykła tarcza... Ale niestety dużo o niej nie wiem. Jest przeklęta, nie mogę nawet jej z siebie ściągnąć. Więc? Czy jest szansa na to żebyś mi pomógł? - powiedział. Marząc o usłyszeniu "tak'. Było wyraźnie widać, że coś go trapiło
Właściciel
Ray:
- Dzieeeee tam, a jaki tam zaszczyt! - odparł tamten, przełykając ostatni kęs posiłku. - Ale ta, jestem tutaj kwatermistrzem. Czego potrzeba?
Mozimo:
- Nie. - odparł brodacz bez ogródek, choć po krótkim zastanowieniu, niwecząc wszelkie Twoje nadzieje. - Ale chyba znam kogoś, kto mógłby. Zna się na artefaktach, sam ma kilka, tak jak niejeden dług u mnie. Dogadacie się.
Jurek:
Nad sobą masz jeszcze przynajmniej dwie lub trzy kondygnacje wieży, a poniżej minimum jedną, więcej jeśli ta budowla ma jakieś piwnice, lochy czy inne podziemne komnaty, a tego nie można wykluczyć. Tutaj już na pewno wszystko udało Ci się wyczyścić, jeśli zaś chodzi o godzinę, to cały spędzony tu czas można zsumować w maksymalnie dwa kwadranse, tak więc nie musisz się raczej martwić o to, że Ci go nagle zabraknie.
- zatrudnili mnie na strażnika. Znajdzie się jakiś sprzęt?
Znów zgrabnie przetasował i rozłożył wszystkim karty. Chwilę pomyślał i przygotował swoją, żeby synchronicznie z wszystkimi ją pokazać.
- W takim razie co mogę dla ciebie zrobić? - odparł wyraźnie ucieszony. Jeśli dowiem się czegoś ważnego będę miał u ciebie dług wdzięczności - dodał, po czym wyciągnął z plecaka jabłko. - mam nadzieję, że nie przeszkodzi ci to, że je zjem, jeśli chcesz to mam jeszcze jedno. - oznajmił.