Vapen pisze:
Możesz opisać Dauther of Blue, bo jakoś nie widzę Lorlena jako seme...
Zdziwiłabyś się, jak dobrze wypada w tej roli. Prawdę powiedziawszy sama się zdziwiłam, że to mi tak świetnie wyszło... Błękitna Luna ma mnóstwo pikanterii, za to Daughter of Blue jest bardziej... Słodkie? Romantyczne? Przepełnione dramatyzmem? Ogółem oba te opowiadania napisałam też w wersji dla homofobów, ale o to akurat mniejsza. W Błękitnej Lunie stety, bądź niestety, również ma miejsce romans Sonei z Akkarinem. Jest to swego rodzaju iskra zapalająca ląt, ponieważ Lorlen od zawsze podkochiwał się w Akkarinie - przystojnym i inteligentnym mężczyźnie, honorowym (w trzeciej części nawet król stwierdził, że pomimo swej buntowniczej natury Akkarin był zawsze odważny, bohaterski i honorowy) i z wyrazistym charakterem - jego niemalże ideale, jednakże, ku jego rosnącemu rozgoryczeniu - bez wzajemności. Przyśpieszyłam rozwój relacji Sonea-Akkarin do tego stopnia, żeby coś się pomiędzy nimi działo jeszcze zanim dojdzie do tej całej akcji z Ichanimi i wygnaniem do Sachaki i żeby Lorlen miał szansę to zauważyć. Zawód i poczucie frustracji rosną, a on wkrótce odkrywa w sobie nowe uczucie, którego dotąd nie znał - palącą zazdrość. Dopiero wówczas orientuje się, że mimo, iż tyle lat był blisko Akkarina, nigdy nie zbliżył się do niego bardziej, niż jako przyjaciel. Postanawia więc to zmienić, nim będzie za późno, a dziewczyna ze Slumsów na zawsze odbierze mu to, co najdroższe jego sercu. A jeśli idzie o Daughter of Blue - więcej tam jest wspomnień, niż czasu obecnego. Wspomnienia z pierwszego spotkania, z nowicjatu, a później także z dorosłości i powortu Akkarina z Sachaki. Miejsce teraźniejszości jest właśnie w momencie, w którym Lorlen umiera (nie
umarł tylko
umiera, nie zrozum mnie źle). Akkarin tak jak w książce przychodzi, żeby uratować Lorlena, ale ten odmawia pomocy i rozmawia z nim do ostatniego tchnienia. Lorlen wspomina całe swoje życie, a przede wszystkim tę część związaną z Akkarinem i uświadamia sobie, że kocha tego czarnego maga, że jego serce zawsze biło przy nim szybciej i tylko na nim mu zależał, choć nigdy nie zdążył mu tego powiedzieć. W ostatniej chwili przed iercią, po wielu rozdziałach przeszłości, unosi wilgotne od łez oczy na Akkarina i mówi mu, że go kocha i zawsze kochał. Następuje scena przełomowa - Akkarin sam tym zaskoczony, a spowodowany nagłym wyznaniem umierającego przyjaciela, odkrywa w sobie, że na dnie serca zawsze również czuł coś do Lorlena, ale... To był takie niewłaściwe, więc tłamsił to w sobie. Prosi Osena i Dannyla (w książce towarzyszących im przy śmierci administratora), żeby wyszli, po czym podchodzi do Lorlena i (tutaj to brzmi banalnie, ale tam ta scena była naprawdę przełomowa i wzruszająca) mówi mu o swoim uczuciu. Następnie pochyla się nad nim i składa na jego ustach pierwszy, a zarazem mający być ostatnim, pocałunek, podczas którego jednak oddaje Lorlenowi część swojej magii i tym samym ocala jego życie. Scena kończy się tym, jak wtulony w niego Lorlen szepcze mu, że przyszło mu prawie umrzeć, nim wreszcie otworzyli przed sobą swoje serca, na końcu dodając
przyjaciele na zawsze przy czym wcześniej, chyba w pierwszym rozdziale, wyznawał (ogólnie opowiadanie jest pisane z jego punktu widzenia), że od momentu poznania Akkarina, nigdy nie użył w stosunku do nikogo innego słowa przyjaciel, od wtedy utożsamiając to słowo ze słowem
ukochany. Akkarin powtarza jego słowa, a z pobliskiego drzewa w powietrze zrywa się para mullooków (czy jak się te ptaszyska nazywały), rozrywając ciszę panującą wokół swoim krakaniem. Później jest też epilog, rozgrywający się wiele lat po tamtych zdarzeniach, kiedy już są razem, ale to akurat... Inna historia. Innymi słowy - Luna jest opowiadaniem typowo yaoi, z udziałem stosunków i tak dalej, Daughter to moje nieudane, przepełnione melpdramatyzmem pseudo-popisy pisarskie i nieudolna próba grania czytelnikowi na emocjach. Będę musiała oba opowiadania jeszcze poprawić i dopracować...