- Mieli mnie złapać zanim stanę się zagrożeniem dla Księżyca. Nie udało im się. A teraz proszę skontaktować się z Egzekutorami z Ziemi. Z Mistrzem Egzekutorem. Osobiście. Teraz pie**ole twoje dowództwo, przykro mi ale mam takie prawo. Ogłaszam Stan Zagrożenia.
Mówił to spokojnie, schował pistolet (zabezpieczony) po czym powoli wyjął miecz i zaczął odcinać kończyny trupów. Był przy tym spokojny, nie zdradzał żadnych emocji, był niczym zawodowy rzeźnik wiedzący gdzie ciąć. Po skończonej robocie zapalił papierosa.
- Teraz, teraz to Księżyc przekona się co znaczy Sprawiedliwość Egzekutorów.
Schował miecz i wypuścił dym z nosa.
Właściciel
Dowódca przez chwilę stał jak zamurowany. Po chwili jednak wyciągnął broń, a reszta oddziału poszła w jego ślady.
- Przyznam się szczerze, nie wiem o czym mówisz. Ale w tej chwili mnie to nie obchodzi. Jesteśmy tu aby ochraniać tutejszą ludność, a ty właśnie zabiłeś trzech ludzi. Nie możemy pozwolić ci odejść. Poddaj się, a będziesz miał szansę wytłumaczyć się przed trybunałem.
- Zapomniałeś o jednym synu, nie znasz prawa tak samo jak Egzekutorzy. Oddam broń, ale najpierw zawiadom Egzekutorów.
Wyciągnął pistolet i przyłożył sobie do głowy.
- Bo jeśli zginę to Egzekutorzy się dowiedzą. A oni nie są mili. Tak samo jak ja. Mi nie zależy na własnym życiu synku.
Odbezpieczył pistolet.
- Zginiecie wszyscy i wasze rodziny też. Jak i Księżyc spłynie krwią.
Właściciel
- Dobra... - powiedział ostrożnie - Jak mam się z tymi Egzekutorami skontaktować?
- Połącz się z ziemią numerem 666 po czym daj mi ich do rozmowy.
Pistolet nawet nie zadrżał chociaż trzymał palec na spuście. Patrzył na nich spokojnie, obserwując każdy ich ruch.
Właściciel
Mrucząc coś pod nosem, dowódca wygrzebał z kieszeni munduru telefon i wklepał trzy szóstki. Urządzenie zaczęło próbę połączenia się z wybranym numerem.
Czekał spokojnie, ten numer był prawdziwy. Tak można się było z nimi skontaktować.
//Plis, niech to działa. Xd//
Właściciel
//Normalnie napisałbym, że nic się nie dzieje a Egzekutorzy nie istnieją. Ale nawet podobają mi się twoje wymysły//
W końcu ktoś odebrał
- Halo? - z telefonu wydobył się zdziwiony głos.
- Podaj mi telefon. Już.
Gdy odebrał telefon powiedział.
- Stan Zagrożenia Życia Egzekutora. Księżyc. Jack Wolf znany jako Wilk. Połączyć z Mistrzem Egzekutorów.
Pistolet cały czas był przy jego głowie.
Właściciel
- Co? Znaczy się... tak, już się robi.
W tle rozległy się jakieś szumy, po czym odezwał się znacznie głębszy głos
- O co chodzi?
Streścił mu cały pobyt na Księżycu i przedstawił się.
Właściciel
- Więc... potrzebujesz jakiegoś wsparcia?
- Tak, najlepiej jakiś oddział doświadczonych Egzekutorów. Księżycowi nie są zbyt przyjaźnie nastawieni. Śmiecie... Szkoda, że większość nie głosowała aby przejąć Księżyc. A i Bracie mój, skontaktuj się jeśli możesz z przełożonym tego kapitana, który myśli, że może mnie postawić przed trybunałem wojskowym.
Zapalił papierosa.
- To wszystko Bracie.
Właściciel
- E, dobrze. Uważaj na siebie - rozmówca zerwał połączenie
Oddał telefon.
- Mój Brat skontaktuje się z twoim przełożonym, dodatkowo niedługo będzie tu oddział Egzekutorów. Nadal chcesz mnie postawić przed trybunałem?
Pistolet nadal był przy jego głowie.
Właściciel
Dowódca przez chwilę stał milcząc, po czym także milcząc opuścił broń.
- Księżyc niedługo zrozumie, że to co zrobili było najgorszym błędem. Ty nie popełnij błędu i nie atakuj swoich.
Wyminął go chowając pistolet i siadając na swoim łóżku.
Właściciel
Gdy tylko schował pistolet, koledzy z oddziału zaatakowali go z pięściami. Jack oberwał w "polik" i dwa razy w brzuch zanim zdołał zareagować.
Wyciągnął granat dymny i wyciągnął zawleczkę po czym rzucił im pod nogi i uskoczył. Wybiegł na bezpieczną odległość z pistoletem w ręce celując w nich.
Właściciel
Wyszło połowicznie, gdyż o ile jakoś udało mu się odbezpieczyć i rzucić granat, to nie zdołał w porę uciec z pola rażenia i teraz dym skutecznie zasłaniał pole widzenia także jemu.
Zaczął skuppiać się na dźwiękach i jeśli jakiś wysłyszał to zaczął atakować po cichu.
Właściciel
Taki rodzaj walki szedł mu całkiem nieźle. Gdy jednak dym zaczął opadać, wciąż był otoczony, a w dodatku paru żołnierzy wyciągnęło broń.
Wyciągnął więc własną i oddał w ich stronę strzały przy okazji cały czas robiąc uniki.
Właściciel
Udało mu się w ten sposób zdjąć dwóch przeciwników, jednak reszta zdołała wyciągnąć swoje gnaty i znaleźć sobie osłony.
Schował się za najbliższą osłoną.
- Za zaatakowanie Egzekutora karą jest śmierć. Chyba, że się poddacie. Inaczej wasze rodziny zdechną.
Spokojnie wyciągnął karabin i schował pistolet.
Właściciel
Najwyraźniej groźby zniechęciły przeciwników od wychylania się, jednak raczej jeszcze nie odpuścili.
- Dodatkowo obiecuję wam ku*wa, że wasze rodzinki trafią najpierw do Egzekutorskich Katów. Potrafią utrzymać osobę palącą się przez trzy godziny po czym znów torturować. Chcecie tego? Waszych przyjaciół też zabijemy, ich także. Każde miejsce, które odwiedziliście spalimy. Zniszczymy wszystko. I to wszystko przez was. Przez waszą zdradę stanu i głupotę. Księżyc spłynie krwią, wasze domy także. Zdechniecie wszyscy. Zniszczymy wszystko na czym zależało wam i waszej rodzinie. I każdy Egzekutor tego dopilnuje.
Wyciągnął granat odłamkowy.
Właściciel
Tym razem jego groźby chyba podziałały, gdyż wszyscy którzy jeszcze stali na nogach rzucili się do ucieczki.
Zaczął strzelać im w plecy spokojnie. Po czym zamknął bazę i zaczął szukać jakiegoś telefonu.
Właściciel
Jeden z konających miał przy sobie telefon, poza tym był terminal ekstranetowy w korytarzu.
Dobił go spokojnie mieczem po czym zadzwonił do siedziby Egzekutorów.
Właściciel
Z jakiegoś powodu nikt nie odebrał. Może akurat byli czymś zajęci?
Schował telefon do pancerza po czym spróbował się zastanowić co zrobić.
Właściciel
Żadne światłe pomysły nie przychodziły mu do głowy. Pozostanie na miejscu nie wydawało się zbyt rozsądne, jednak ucieczka także byłaby raczej problematyczna.
- Hangar... Nie, na razie nie.
Zaczął szukać w pamięci slumsów w Księżycu.
Właściciel
Jako, że Księżyc miał powierzchnię Afryki i porównywalną populację, szansa, że akurat znał pobliski teren była dość znikoma. Aczkolwiek znając życie zdołałby się ukryć w jakiejś opuszczonej dzielnicy... o ile zdołałby opuścić bazę.
Zaczął szukać ukrytych wyjść.
- Muszą tu ku*wa jakieś być. W końcu to ku*wa baza...
Szukał dalej spokojnie.
Właściciel
Takie proste to nie było. Mógł co najwyżej spróbować swoich sił przeciskając się przez rury kanalizacyjne bądź przewody wentylacyjne. No i zawsze pozostawała ryzykowna, ale niekoniecznie bezsensowna opcja skradania się korytarzami.
Zabiera najpotrzebniejsze przedmioty po czym próbuje przekraść się korytarzami. Idzie powoli, spokojnie.
Właściciel
Nie przykuł jeszcze niczyjej uwagi, lecz z głębi korytarza dochodziły go czyjeś rozmowy. Najwyraźniej niedawne wydarzenia postawiły księżycowych żołnierzy na nogi.
Przeładowuje broń spokojnie idąc dalej po czym zabezpiecza karabin na pancerzu. Kładzie dłoń na pistolecie.
Właściciel
Przy wyjściu Jack napotkał grupkę lunarnych żołnierzy. Część z nich na jego widok sięgnęła odruchowo po broń, ale nikt nie odważył się strzelić, ani nawet wycelować, zapewne ze wzgląd na jego własną giwerę. Gapili się tylko na niego ze zdziwieniem i przynajmniej cieniem strachu.
- Panowie, rodzi się nowy porządek. Baczność.
Uśmiechnął się szkaradnie.
- Większość moich zginęła, chcieli mnie zabić. Zaatakowano mnie kilkukrotnie jednego cholernego dnia. nie podoba mi się to.
Odbezpieczył pistolet.
- A wy, zaatakujecie mnie?
Właściciel
Żołnierze nie wiedzieli zapewne, o czym on gadał. Jednak słowa wyraźnie wywarły jakiś skutek, gdyż niemal wszyscy cofnęli się o krok. Nikt nie podniósł broni.
- Jestem Egzekutorem, niedługo przybędzie tu cały oddział. Chcecie żyć?
Właściciel
Nie wytrzymali i rzucili się do ucieczki w stronę jednej z kwater.
Ruszył dalej śmiejąc się i chowając pistolet. Wyciągnął ponownie karabin.
Właściciel
Wkrótce znalazł się przy wyjściu z koszar. Jeśli udałoby mu się wyjść, reszta poszłaby raczej gładko. Jednak logika podpowiadała mu, że jeśli ktoś chciałby się na niego zasadzić, to właśnie tutaj.
Odbezpieczył karabin i ruszył biegiem po czym wślizgiem wleciał za jakąś osłonę.
Właściciel
Na razie nikt mu nie przeszkadzał. Jednak aby opuścić budynek musiał jeszcze przejść przez nieprzeźroczyste drzwi.