Właściciel
Annie
- wypatruj ciemnych plam na morzu - uśmiechnął się. - inaczej pójdziemy spać z rybkami
- Dobrze! - uśmiechnęła się promiennie, spojrzała za burtę i wypatrywała plam.
Właściciel
Annie
Na razie niczego nie było.
- nie przeszkadza ci ten sztorm? - zapytał Doktor. - burza szaleje, fale próbują cię zmieść, a ty z radością poszukujesz plamy w wodzie u boku jakiegoś wariata z bombą?
- Nie. Czemu miałoby mi to przeszkadzać? Jeśli okazałby się pan wariatem i wysadził statek... Przecież i tak zginęłabym razem z innymi. Jestem tylko dzieciakiem. Więc nic bym na to nie poradziła przecież. Nie jestem bohaterką ani nikim w tym stylu - spojrzała na niego i znowu się uśmiechnęła - Więc co za różnica? Sytuacja może wyglądać na dwa sposoby, niezależnie od mojego podejścia. Albo jest pan dobry albo nie. A ja mam dwa wyjścia, albo panu wierzyć albo nie. Gdyby pan był dobry i bym panu wierzyła, to byłoby dobrze. Gdyby pan był dobry, a ja bym panu nie wierzyła, byłoby źle. Gdyby pan był zły, a ja bym panu wierzyła, zginęłabym nieświadoma i szczęśliwa, wierząc w pańskie dobro. Gdyby był pan zły, a ja bym panu nie wierzyła, i tak bym pana nie powstrzymała i tylko zginęłabym przestraszona. Więc wierzenie panu jest najlepsze, bo jeśli pan jest dobry to dobrze, że panu wierzę, a jeśli jest pan zły to i tak nic nie tracę, bo i tak bym zginęła, z tą różnicą, że zginęłabym szczęśliwa. To jak zakład Pascala o istnieniu Boga. Pan Monroe mnie kiedyś o tym uczył - powiedziała z promiennym uśmiechem, po czym wróciła do szukania wzrokiem tej plamy na morzu. Jak gdyby nigdy nic.
Właściciel
Annie
- jesteś bardzo mądra - skomentował. - nie chcesz może być moją córką? - zażartował. - zresztą, nieważne to było nieśmieszne. Ale przynajmniej próbowałem - westchnął rozglądając się za plamą. - chociaż nasuwa mi się jedno pytanie. Kto jest twoimi rodzicami?
- Nie wiem - kolejna rzecz powiedziana z beztroską wesołością - Dotąd myślałam, że moimi rodzicami są ludzie, z którymi mieszkam, ale Rayquaza mi powiedział, że to na pewno nie oni. I że jeden z moich rodziców prawdopodobnie był pokemonem.
Właściciel
Annie
- ciekawa teoria - uśmiechnął się. - jeżeli jesteś w stanie zrozumieć pokemona, to pewnie przez posiadanie pewnego specyficznego genu w organizmie. Posiadają go tylko pokemony, ale jest on także przekazywany ludzkiemu potomstwu. Oczywiście kończy się to też dziwnymi fuzjami, albo czymś w rodzaju wilkołaka. Zrozumieć język pokemona bez tego genu jest bardzo trudne. Ja sam częściowo rozumiem niewielką garstkę tych stworzeń
- To nawet całkiem możliwe, że ludzie u których mieszkam nie są moimi rodzicami. Mam jasne włosy, a oni ciemne, więc albo oboje są heterozygotami, a ja znalazłam się w tych 25% prawdopodobieństwa wystąpienia homozygoty recesywnej albo nie mogą być moimi rodzicami. Liczyłam to sobie kiedyś z krzyżówek genetycznych, kiedy uczył mnie tego mój nauczyciel, ale raczej po prostu zakładałam, że to te 25% szans, a oni są heterozygotami... Czy coś w tym stylu - wzruszyła ramionami - Nigdy nie czułam się do nich szczególnie przywiązana, bo zawsze pracowali i nigdy nie mieli dla mnie czasu. Praktycznie wychowali mnie nauczyciele, opiekunki i panie które u nas sprzątały i gotowały. No i moi przyjaciele pokemony. Ninetales zawsze była dla mnie trochę jak mama, bo opiekowała się mną, mimo iż jestem chyba człowiekiem. Ale w każdym razie mamą nigdy nie była dla mnie matka, a ojciec nigdy nawet nie próbował być tatą. Dlatego pomijając kwestię krzyżówek genetycznych nie zdziwiłam się wcale, gdy Rayquaza powiedział, że to nie są moi rodzice. Zawsze będę ich szanowała i będę im wdzięczna, że zapewniali mi dobrobyt i edukację, ale... No rozumie pan chyba.
Właściciel
Annie
- doskonale cię rozumiem - uśmiechnął się, przy okazji kodując C4. - ja sam mam dość ponurą historię. Rodziców straciłem bardzo młodo, w wyniku wypadku. Moją jedyną rodziną był wujek który nie miał zielonego pojęcia o wychowaniu dzieci. Nawet nie wiesz ile razy mogłem zginąć w jego laboratorium - roześmiał się. Objął cię ramieniem i wskazał ciemną plamę na morzu. - już jest. Masz silne ramię?
Właściciel
Annie
- graj więcej w baseball - zażartował po czym cisnął paczką w kierunku plamy. Nic się nie stało.
- Nigdy nie grałam w tego typu rzeczy. Trener którego dla mnie wynajęto głównie kazał mi biegać na długie dystanse lub z przeszkodami - powiedziała, równocześnie patrząc na tą ciemną plamę na wodzie.
Właściciel
Annie
Nadal nic się nie stało.
- nie wiem jak ci to powiedzieć - Doktor założył ręce na głowę. - ale nie uzbroiłem ładunku
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego? - zapytała tylko.
Właściciel
Annie
- bo jak widać, jestem fajtłapą - zaśmiał się nerwowo. - no dobrze, mam jeszcze plan B
- Jaki? - zapytała zaciekawiona.
Właściciel
Annie
- uciekać! - odwrócił się i... Nagle się zatrzymał.
- Annie! Miałaś go zatrzymać! - krzyknął twój nauczyciel, zaraz po tym jak obezwładnił Doktora. - co ty jej zrobiłeś!? - przycisnął go do ziemi. Jeszcze nigdy wcześniej nie był tak wściekły jak teraz. Chyba naprawdę się zmartwił.
- Spokojnie, panie Monroe, nic mi nie jest. Nic mi nie zrobił, to naprawdę bardzo miły pan, może pan go puścić - powiedziała, po czym pokazała rączką na plamę na wodzie - Tam podobno jest Kyogre, który chce zatopić statek i to coś wybuchowe co nie chce wybuchnąć było żeby go odstraszyć i żeby tego nie zrobił. Nie wiem czy to serio Kyogre, nie widzę aż tak dokładnie, ale ja temu panu wierzę, a tam serio coś jest!
Właściciel
Annie
- a dlaczego miałabyś mu uwierzyć, co? - nagle na statek wlała się fala wody, która was przewróciła. Zaczęłaś sunąć po śliskiej podłodze w kierunku morza.
Spróbowała się czegoś chwycić.
Właściciel
Annie
Chwyciłaś się ręki jakiegoś chłopaka, którego Noivern trzymał zębami za kaptur od bluzy, który z kolei wbił się pazurami w podłogę.
- trzymam cię!
- Hej, a pozostali? Co z nimi? - rozejrzała się czy nikogo (wliczając w to zarówno ludzi jak i jej przyjaciół pokemony) nie zmyło z pokładu. To byłaby tragedia!
Właściciel
Annie
- ich wlało pod pokład - odparł, kiedy statek zaczął się wyrównywać. - masz bardzo opiekuńczego ojca - roześmiał się.
- Pan Monroe? To mój nauczyciel nie ojciec. Ale tak, bardzo się o mnie martwi.
Właściciel
Annie
- ile ty masz lat? - pomógł ci wstać. - nie jesteś trochę za młoda na takie podróże?
- Nie. Czemu? Mam 15 lat. Poza tym jestem pod opieką pana Monroe, w dodatku ze swoimi przyjaciółmi, nic złego mi się nie stanie! - uśmiechnęła się.
Właściciel
Annie
- a gdzie są teraz? - Roześmiał się, przez co Noivern uderzył go w głowę
- przestań, straszysz ją!
- Spokojnie, nie przestraszył mnie - uśmiechnęła się do Noiverna pogodnie - Ja nie należę do ludzi zbytnio strachliwych.
Właściciel
Annie
Noivern był zaskoczony twoją odpowiedzią.
- rozumiesz mnie!? Jak!?
- Sama nie wiem. Dzisiaj się dowiedziałam, że jeden z moich rodziców mógł być pokemonem, ale nic mi na ten temat nie wiadomo - wzruszyła lekko ramionami.
Właściciel
Annie
- czeka cię bardzo krępująca rozmowa z rodzicami - odparł chłopak. - może wejdziemy do środka zanim morze nas utopi? - zaproponował. Faktycznie, tak się rozgadałaś, że nie zwróciłaś uwagi na szalejący sztorm.
- Okej - uśmiechnęła się i ruszyła do środka. Choć w sumie... Co z tym Kyogre, który podobno był tam w morzu i podobno chciał zatopić statek? Skoro ładunek nie wybuchł to znaczy, że teraz serio ich zatopi? To byłaby dość nieciekawa opcja.
Właściciel
Annie
Kiedy byliście w środku, zauważył was nauczyciel. Spojrzał na ciebie z furią w oczach.
- Annie... Co to za mężczyzna? - wskazała na chłopaka, który właśnie sprzeczał się z Noivernem.
- nie!
- przecież widać!
- absolutnie nie ma mowy!
- Nie wiem, proszę pana. Złapał mnie za rękę jak prawie fala mnie zmyła z pokładu.
Właściciel
Annie
- Annie! - nauczyciel odciągnął cię o niego. - spuściłem cię na chwilę z oka, a ty już trzymasz się z nim za ręce!? - wskazał na chłopaka. - wiesz chociaż jak ma na imię?
- Nie... Ale gdybym go nie złapała za rękę zmyłoby mnie pewnie do morza. Nie rozumiem czemu się pan o to złości.
Właściciel
Annie
- to zmienia postać rzeczy, ale - westchnął. - możesz postarać się nie wpadać w tarapaty? Chodź ze mną, dam ci zapasowe ubrania
- Ale ja naprawdę się staram nie wpadać w tarapaty. Tylko, że one same przychodzą do mnie - powiedziała na swoją obronę, po czym poszła z nauczycielem, tak jak prosił. Jej problem polegał chyba właśnie na tym, że z każdym by poszła, gdyby poprosił.
Właściciel
Annie
Doszliście do jednej z kajut. Gabriel otworzył drzwi po czym lekko popchnął cię do środka.
- więc co ten wariat zrobił z tą bombą?
Weszła do środka - Nie wydawał mi się wariatem, naprawdę! I... Wrzucił ją do morza, tam gdzie była ta taka ciemna plama. Ale powiedział, że zapomniał uzbroić ładunek czy coś w tym stylu.
Właściciel
Annie
Nauczyciel wyciągnął z walizki identyczną parę ubrań, jaką na sobie miałaś.
- szalony, czy nie, jest w posiadaniu ładunków wybuchowych - usiadł na łóżku. - próbowałem dogadać się z kapitanem, ale niestety niezbyt się udało. Będziesz mieszkać w dwuosobowej kajucie z obcym facetem. Jak chcesz to mogę się z tobą zamienić
- A jakby pan się ze mną zamienił to też bym była z kimś czy sama? - zapytała.
Właściciel
Annie
- wtedy będziesz sama - odparł. - ale może jak uda ci się dogadać z sąsiadem to może będziemy razem? - uśmiechnął się.
- To byłoby świetnie! - uśmiechnęła się pogodnie - Może ten pan zgodzi się z panem zamienić... Jest tu gdzieś łazienka? - chyba chciała się opłukać z tej wody morskiej, zanim przebierze się w suche rzeczy. To całkiem zrozumiałe podejście.
Właściciel
Annie
Nauczyciel otworzył ci drzwi, zaraz za łóżkiem, ukazując klaustrofobiczną łazienkę z kiblem i na siłę wciśniętym prysznicem.
- tutaj
Na szczęście nie miała klaustrofobii.
- Okej - uśmiechnęła się - A mamy jakiś ręcznik, mydło, szampon? - no tak, to faktycznie były rzeczy raczej potrzebne do umycia się, wysuszenia i przebrania w suche ubrania. Suszarka też by się przydała, ale aż tak wygórowanych życzeń dziewczynka najwidoczniej nie miała.
Właściciel
Annie
Nauczyciel podał ci wszystkie wymienione rzeczy.
- umyć ci plecy? - zażartował.
- Nie trzeba, poradzę sobie - powiedziała pogodnie, po czym poszła do tej łazieneczki, zamknęła się tam, wzięła prysznic, umyła włosy, spłukała wszystko, wytarła się (włącznie z włosami, ale wiadomo, wilgotne i tak będą), przebrała w suche ubrania i wyszła z tej łazienki.
Właściciel
Annie
Gabriel leżał już na łóżku.
- próbowałem dogadać się z sąsiadem z naprzeciwka... To ten koleś... - westchnął.
- Ten co miał ładunek czy ten co mnie złapał jak prawie wpadłam do morza?