Właścicielka
- No... Niezbyt. Spróbowaliśmy raz ukraść parę rzeczy z lombardu ale skończyło się tak, że jeden z nas trafił do pierdla a zysk mieliśmy taki gówniany, że już do tego nie wróciliśmy.
- Mhm...- Pokiwała głową: - A nad czym ty myślałeś? Zakładam, że nie jesteś głupi i też rozważałeś jakieś opcje. -
Właścicielka
- Znam taki fajny bar w slumsach. Dobra miejscówka, dwa wyjścia, jedno frontowe i drugie z tyłu prowadzące na uliczkę. Jest taki jeden w miarę duży pokój, który fajnie byłoby przerobić na szulernię. Ot, parę stolików do pokera. Poza tym zgarnialibyśmy też kasę z baru. No i trzeba byłoby ogarnąć ludzi do tego hazardu. Wszystko pięknie, problem jest taki, że miejsce należy do Żmii.
- Tia... A znasz człowieka, który zajmuje się tym barem? -
Właścicielka
- Zatrudnili jakiegoś barmana, on zarządza wszystkim. Właściwie to ich bandziory mało się interesuje się tym lokalem, nie jest jakoś bardzo przychodowy. Mają tam jednego człowieka co służy za wykidajłę, a co tydzień jak przypuszczam, ktoś przychodzi zgarniać kasę z przychodów.
- Hmm... Ten barman. Co wiesz o nim? Ma dzieci? - Zapytała.
Właścicielka
- Nie mam pojęcia. Ale jest w takim wieku, że raczej powinien mieć... Mam czegoś się o nim dowiedzieć?
- Tak. Potrzebujemy wiedzieć, czy ma dzieci. Jezeli tak, to w jakim wieku. Jeżeli to nastolatki, to czy są w strukturach Żmijii. -
Właścicielka
- Popytam, powęszę. Daj mi godzinę i będę, w porządku?
Spojrzała na niego z uznaniem: - Wyrobisz się w takim czasie? -
Właścicielka
- Postaram się. A co, nie wierzysz we mnie?
- To się jeszcze okaże. - Odpowiedziała, tym samym dając mu znać, że może zabrać się do roboty.
Właścicielka
- W takim razie idę. Nie zrób mi tu bałaganu, proszę. - Pożegnał cię i opuścił domostwo.
Czyli Carmelita miała godzinę dla siebie. Nieźle. Usiadła w salonie i włączyła telewizję. Po drodze zachaczyła o lodówkę, by wziąć jakieś piwo albo inny napój.
Właścicielka
Znalazłaś sobie przednie piwo w puszce i usiadłaś na kanapie. Natrafiłaś na Miami News, gdzie były aktualne wiadomości z wczorajszego dnia. Salvatore Taroni, ojciec nowo wybranego burmistrza został zamordowany przez snajpera. Mario, syn ofiary jest w żałobie jak i cała jego rodzina.
Ku*wa, co za cholerstwo. Jedna rzecz zabić kogoś, ale druga rzecz zabić komuś ojca zaraz po udanych wyborach. Mogli chociaż moment poczekać.
Właścicielka
Takie już jest niestety życie. Nie zapowiadało się jednak na to żeby zaczęli mówić o czymś innym więc powinnaś przełączyć kanał.
Tak też zrobiła, zaczęła skakać po kanałach.
Właścicielka
Trafiłaś na jakąś nową komedię.
Oglądała ją, nie mając nadziei na nic specjalnego.
Właścicielka
Tak więc spędziłaś godzinę czasu wolnego, oglądając film. Uśmiechnęłaś się może raz czy dwa podczas seansu, nie było to nic specjalnego. Gdy już czas zaczął ci się dłużyć, do środka mieszkania wszedł Clinton. Zamknął drzwi za sobą i usiadł obok Ciebie.
- Załatwione. Barman najpewniej nie jest członkiem gangu, po prostu dla nich pracuje w barze. Ma szesnastoletniego syna.
- Zajebiście, dobra robota. Wiesz co teraz trzeba zrobić? - Zapytała, wiedząc, że jej rozmówca raczej nie udzieli jej odpowiedzi. Spojrzała na Clintona.
Właścicielka
- No... Niezbyt. Zaszantażować go? - Spytał, nieco niepewnie.
- Nie. Trzeba zwerbować do nas dzieciaka. Zakochać go w samym obrazie pracowania dla nas. Gdy już będzie wierny jak pies, kropniemy ojca, a on odda nam spelunę albo nawet zajmie posadę za trupa. -
Właścicielka
- To dosyć okrutne... Ale w sumie, to genialny plan. Jak zamierzasz go tak perfekcyjnie przekonać do pracy dla nas?
- To chyba będzie najtrudniejsze... Musielibyśmy "przypadkowo" go spotkać, zaproponować mu, by pomógł nam przy czymś. Wciśniemy mu pistolet w dłoń, dostarczymy mu trochę adrealiny i później pójdzie już z górki. -
Właścicielka
Podrapał się po głowie.
- Szczere, nie nadaję się do takich manipulacyjnych gierek. Dasz rade zająć się tym sama?
Zastanowiła się na moment: - Tak. Musisz mi tylko powiedzieć, jak nazywa się ten chłopak, jak wygląda i gdzie mogę go znaleźć. -
Właścicielka
- Po szkole pewnie idzie do domu, matka z nimi nie mieszka bądź nie żyje. Ojciec pracuje do późna, na twoje szczęście. - John podał ci adres domu, był w slumsach. - Nie mam pojęcia jak wygląda, ale jak już znajdziesz się w ich mieszkaniu to raczej nie będziesz miała problemu z ogarnięciem kto to jest.
- Raczej tak. - Mruknęła, po czym wstała: - Dobrze się spisałeś. -
Właścicielka
- Taa... Dzięki. - Do środka weszło dwóch mężczyzn, znałaś ich. Harry i Jeffrey, twoje osiłki i ludzie od zbierania haraczy. Poza nimi, dla przypomnienia, miałaś jeszcze 3 nieznajomych ci od tego ludzi. - Mamy nieco szmalu. - Odparł Jeffrey.
- Ile dokładnie? - Dopytała.
Właścicielka
- Łącznie...? - Sięgnął po portfel i zaczął liczyć, kolega obok też. - U mnie trzy tysiące.
- Dwa i pół. - Wycedził Harry.
//Czyli wszyscy mają łącznie 5,5k?
- Nieźle... - Zastanowiła się, po czym dopowiedziała: - Dla waszej szóstki będzie po 600 na głowę. -
Właścicielka
- W porządku. - Stwierdził Jeffrey. - Powinniśmy urządzić sobie jakąś bazę wypadową, może wprowadzimy tu resztę chłopaków? Nie chce mi się zapi***alać dwie ulice żeby im zanieść ich kasę.
- Mi tam pasuje... Jeśli nie rozpie**olą mi domu. - Odparł Clinton.
- No i gra. Przejściowo możemy tu rezydować. Później poszukamy innej siedziby. - Odparła, po czym zwróciła się do Clintona: - Pomieścisz ich tu? -
Właścicielka
- Taa... Ale nie na stałe, poza tym łóżek nie wystarczy. Jeśli chcą tu spać to muszą sobie przynieść jakieś śpiwory. - Przytaknął John.
- To ja dzwonię po resztę. - Zbliżył się do telefonu stacjonarnego i zaczął wykręcać.
//Ludzie wiedzą, że Taroni był głową mafii? //
- Nie martw się, znajdziemy inną miejscówę. - Uspokoiła go: - Swoją drogą, słyszeliście, że Włoch poszedł do piachu? -
Właścicielka
- Trudno o tym nie słyszeć, zwłaszcza na ulicy. Czarni i makaroniarze zaraz chyba skoczą sobie do gardeł. Ci drudzy obwiniają ich o ten zamach. - Odpowiedział Jeffrey. Reszta przytaknęła.
- Jeżeli makaroniarze i padalce rzucą się na siebie, zupełnie stracą oko na slumsy...- Zaczęła się głośno zastanawiać: - Tylko jak długo mogą się prać po pyskach? Będziemy musieli dobrze wykorzystać ten czas. -
Właścicielka
- Jeśli zaczną, to na dłużej. Te dwie organizacje to jedne z największych w tym mieście... Szybko to się nie skończy. Brzmi jak świetna okazja na zaistnienie. - Stwierdził Clinton.
- Dokładnie. Będziemy mogli podkradać Żmijom cokolwiek w slumsach mienią swoje. Co do Włochów, wolałabym na razie im się nie narażać...-
Właścicielka
- Mhm, ja też nie. To co teraz mamy za plan prócz tego chłopaka?
- Jakiego chłopaka? - Spytał Harry, Jeffrey też spojrzał pytająco.
//Ło ciulik, nie zauważyłem odpisu. Odpiszę jutro. //
Carmelita westchnęła, niezbyt zachwycona ideą wyjaśniania planu po raz drugi: - Jest taki bar, pieniądze z niego koszą Żmije. Pracuje tam facet, który ma syna, nastolatka. Plan jest taki, żeby tego chłopaka "zachęcić" do roboty u nas, zakochać go w wizji niezbyt legalnego, ale dużego i emocjonującego zarobku i po jakimś czasie kropnąć mu ojca i wsadzić na miejsce młodego albo kogoś z nas. -
Właścicielka
- Brzmi fajnie. - Odparł Jeffrey. - Problem będzie jak Żmije zorientują się co zrobiliśmy i przyjdą nam nakopać. Masz na to jakiś plan B?