Ponownie zwilżył w gardło i chwilę czasu spędził na wyszukiwaniu w pamięci poszczególnych skrawków opowieści, aby złączyć je do kupy i ruszyć z koksem:
- To było dobre dwa lata temu jak zapędziliśmy się na daleką północ, gdzie jest tak zimno, że psa szkoda z chaty wypuszczać, a co dopiero Krasnoluda, i jaja klekoczą z mrozu... No, ale zlecenie to zlecenie: Jakiś ważniak mieszkający sporo dalej na południu wynajął nas, żebyśmy załatwili jakiegoś tam Czarta, który grasował po jego ziemiach. Niby coś tam brzęczał, że dwudziestu przed nami próbowało, jak nie lepiej, a o samym potworku nie wspomniał, to jednak pół tysiąca jest pół tysiąca, nie? No, w końcu dotarlim na miejsce, znaleźlim karczmę, wypilim trochę i pogadaliśmy z mieszkańcami pobliskiej wioski, którzy opowiedzieli nam historię o Cztanie Łamignacie, zajebistym siłaczu, co jednym ciosem piąchy powalał drzew, kruszył skały i właśnie te całe gnaty łamał. Przy okazji był strasznie pewny siebie i arogancki, co się na nim zemściło, gdy próbował po pijanemu napi**dolić jakiemuś facetowi, który go wku*wił... No, nie pykło, bo gość był Magiem, do tego sku*wysyńsko dobrym. Ogłuszył mięśniaka i robił na nim dziwne eksperymenty w swojej wieży, ale ten ostatecznie mu uciekł, wcześniej łamiąc kręgosłup jak zapałkie. Później ze zgrozą odkrył, że Mag rzucił na niego klątwę czy cuś, przez co zmienił się w wielkiego futrzaka, niedźwiedzia. Odtąd ludzie go Czartem, a nie Cztanem, zwali. Ostatecznie zdziczał i spie**olił do lasu, gdzie dziś dzień straszy. Ile w tym prawdy? Ku*wa, żaden nie dociekał, ale fakt jest fakt, że jakieś wielkie bydle zżera krowy, owce i konie, a nawet wpi***ala się do chat, przerabia je na drzazgi i dorywa wieśniaków, którzy nie zdążyli przed nim uciec. Nooo... Następnego dnia poszlim za śladami i radami mieszkańców, z przynętą, przewodnikiem i litrze miejscowego bimberku dla ciepła i odwagi. Zastawilim pułapkie i czekalim, dopóki coś tam nie wpadnie, rżąc w karty. W końcu jakiś biały misiek wlazł w pułapkę, łapę mu upie**oliło, a ja je**ąłem raz a dobrze pierunem i po sprawie. No, prawie po sprawie, bo zaraz potem przewodnik nam spie**olił, tchórz jeden, a z lasu wylazło bydlę tak wielkie, że go do dziś nie zapomnę: Jak stanął na tylnych łapach to miał ponad trzy metry, długi był na prawie że cztery, czarny, z żółtymi ślepiami, brudnymi kłami i pazurami... Sku*wiel miał jeszcze jakieś szmaty i resztki chłopa w pysku, jak do nas lazł. Dostał raz z kuszy, drugi, trzeci i nadal lazł... Ku*wa, dostał z topora w łeb i wciąż lazł! Przypie**oliłem mu piorunem to padł, a potem z chłopakami zatachalim go do wioski. Wszyscy się cieszyli, zrobili huczne przyjęcie, a ten nagle sobie odżył, jak gdyby nigdy nic. Najwidoczniej go nie zabiłem, a tylko ogłuszyłem czy coś. No, sporo wiochy rozpie**olił i osób zabił, ale go z chłopakami trudem ubiliśmy. Chłopi kazali nam wypi***alać, ten szlachcic w sumie też, dopiero jak mu powiedziałem, że krasnoludzkich, wku*wionych i uzbrojonych po zęby najemniorów się nie okłamuje, to dał nam stawkę i kazał wypi***alać, twierdząc, że następnym razem nas powiesi, jak mu na włości wleziem. - skończył i zaśmiał się, w końcu uważał całą historię za zajebiście zabawną, aby po raz kolejny sobie chlapnąć i odsapnąć przed kolejnymi pytaniami i historyjką.