Właściciel
Tyle wystarczyło, aby wypadł z nich wielki dryblas, może i bez broni, choć jego pięści, masa i siła mogły spokojnie pełnić tę funkcję: Boleśnie wbił Ci się w Ciebie, aby później chwycić Cię jedną dłonią za gardło, drugą za dłoń trzymającą maczetę i dusząc kierować się do okna, oczywiście z celem wiadomym.
Rękę z granatem wciąż miał wolną. Odpalił granat, po czym zebrał się w sobie i mocna przywarł do przeciwnika, zamierzając wysadzić siebie i jego.
//Stworzyłem postać na wpół oszalałego fanatyka, który gdyby był przygwożdżony i miał zginąć, zrobiłby wszystko by zabrać ze sobą jeszcze jednego wroga, więc muszę grać swoja rolę. Ostateczna decyzja.//
Właściciel
//Jak tam chcesz.//
Twój wróg chyba tego nie zauważył, toteż wciąż Cię dusił, a Ty powoli traciłeś świadomość. Jednakże jej ostatkiem usłyszałeś ogromny huk i poczułeś wielki ból, ale wszystko trwało tylko chwilę, o wiele krócej niż eksplozja granatu.
//Zaraz wrzucam go na Cmentarz.//
-To co? Chyba już stąd idziemy?
- Raczej nie.- powiedział po czym ruszył w stronę drzwi.
Właściciel
Dotarłeś do nich bez problemu, Twój kompan trzymał się tuż za Tobą.
Otworzył je, po czym się rozejrzał .
Właściciel
Klatka schodowa pusta i śmierdząca jak zawsze, dalej może być już tylko gorzej lub tylko lepiej, zależnie od wyroków losu i preferencji.
Jeśli nie był to parter, zszedł na dół i wyszedł na zewnątrz.
Właściciel
Szło sprawnie, aż nie zauważyłeś czatującego pod wejściem Zombie. Szczęśliwie był odwrócony do Ciebie tyłem, zapewne czaił się na ofiary próbujące do budynku wejść, a nie wyjść.
Dał Mattowi znak, aby zdzielił go w łeb kijem baseballowym.
Właściciel
Wykonał polecenie, a chwilę później ocierał swoją prowizoryczną broń w ubrania Szwendacza, chcąc pozbyć się resztek mózgu, czaszki i krwi, która nagromadziła się tam w wyniku uderzenia.
Problem z głowy- powiedział i wyszedł na zewnątrz.
Właściciel
//Wypowiedzi bez myślnika będę traktował jako myśli. A jeśli już o myślach mowa, to najlepiej zapisywać je kursywą.//
Typowe zrujnowane i postapokaliptyczne miasto, ale szczęśliwie nic się na Ciebie jeszcze nie rzuciło, na Twojego kompana, który zaraz wyszedł, również nie.
Rozejrzał się za miejscem w którym możnaby coś znaleźć (sklepy, budynki w dobrym stanie itp.)
Ray pewnym krokiem wszedł do miasta, wesoło pogwizdując.
- ach, i to jest życie! Ciekawe czy znajdę gdzieś jakiegoś zombiaczka, dawno nie miałem okazji się z nimi zabawić -
Arthur udał się w stronę komisariatu, który służył jako baza. Chciał sprawdzić, czy baza wciąż funkcjonuje, czy powinien szukać drużyny Charlie gdzie indziej.
Właściciel
Ray:
Zapewne niedługo będziesz mieć okazję, pierwsze Zombie zobaczyłeś jeszcze na przedmieściach, ale to tylko kilka Szwendaczy, które od razu ruszyły w Twoją stronę, typowym dla siebie, powolnym i apatycznym krokiem.
Antek:
Barykady ze złomu, gruzu i wraków pojazdów, okopy, stanowiska strzelnicze, prymitywne fosy, obite metalem lub drewnem okna - wszystko wskazywałoby na to, że baza jest nienaruszona, więc pewnie ktoś jest w środku.
Wyciągnął swoje zaufane G17 i wszedł do środka, oczekując zasadzki bandytów.
Chwyciłem swój łom, nabrałem rozpędu i z impetem roztrzaskałem łeb pierwszemu umarlakowi.
Właściciel
Antek:
Zasadzki nie było, ale wychylając się za róg niemalże oberwałeś serię z broni maszynowej prosto na twarz, szczęśliwie strzelec chybił, a Ty mogłeś się skryć z powrotem za rogiem.
- Ku*wa, zwiał mi z celownika. - skomentował jakiś mężczyzna. - Następnym razem go dorwę.
- Ta, zesrał się, a nie zwiał. Teraz idziemy po niego zanim ściągnie kumpli albo rzuci nam granat. - odparł inny i rzeczywiście usłyszałeś zbliżające się kroki.
Ray:
Padł trupem, tym razem nieodwołalnie. Widząc śmierć kompana, trzy kolejne przyśpieszyły kroku, z czego jeden idzie prosto na Ciebie, a dwa pozostałe Zombie próbują Cię oflankować, idąc blisko siebie z Twojej lewej.
- Sami swoi. - pomyślał, ale ukrył się i wyczekiwał nadchodzącego "przeciwnika", żeby upewnić się, czy rzeczywiście są to żołnierze Z-Comu.
Wygląda na to że te potworki używają podstawowej taktyki. No cóż, zawsze jakaś rozrywka. Biorę zamach i rozwalam łeb zombie z przodu, lekko odsuwam się od pozostałej dwójki, aby nabrać rozpędu
Właściciel
Antek:
Na takich wyglądali i raczej nie byli to inteligentni Bandyci, którzy są obecnie ewenementem, którzy wdziali stroje zabitych kompanów dla niepoznaki.
Ray:
Z łatwością rozbiłeś jego czaszkę, rozchlapując na około nie tylko jej reszki, ale i to, co zostało z toczonego zgnilizną mózgu oraz sporo krwi. Dwa pozostałe Zombie, jakby zmotywowane tym, co zrobiłeś jego kompanowi, przyspieszyły kroku, wyciągając ku Tobie ręce zakończone brudnymi pazurami. Nabrałeś rozpędu, ale atakując jednego, drugiego będziesz mieć wtedy za plecami, niezależnie od tego, którego oponenta najpierw wybierzesz.
Są na ziemi jakieś kamienie? Może dałbym radę rozwalić ich głowy na odległość
- Panowie, ale wiecie, że próbujecie zabić jednego ze swoich, co nie? - powiedział, po czym wyszedł z ukrycia.
- Omikron, oddział Alpha. - dodał.
Właściciel
Ray:
Wielkie miasto przed apokalipsą równa się wielkiej kupie gruzu po apokalipsie, więc tak, odpowiednich gabarytami pocisków, aby zabić Zombie, masz tu mnóstwo.
Antek:
Kolejna seria z broni maszynowej śmignęła Ci obok głowy. Może lepiej i bezpieczniej byłoby dodać resztę swojej wypowiedzi jeszcze w ukryciu? Niemniej, kolejne pudło uratowało Ci życie, a wychodząc z ukrycia dostrzegłeś kilku żołnierzy Z-Com, swoich rzeczywistych kompanów, skrytych za prowizorycznymi barykadami z mebli i nie tylko.
Zbieram kawałki gruzu i rzucam nimi w kierunku umarlaków, może to coś da?
- K**wa mać, spokojnie z tą maszynówką, bo jeszcze amunicję zmarnujecie strzelając do swoich. - powiedział, jednocześnie podnosząc ręce do góry w geście kapitulacji.
- Chciałbym się widzieć z waszym dowódcą. Mam raport z misji do przekazania oraz informacje o nowym zagrożeniu. - dodał.
Właściciel
Ray:
Jednego zabiłeś, dwa kolejne zbliżyły się na tyle, że rzucanie w nich czymkolwiek nie ma już sensu, lepiej walczyć lub brać nogi za pas.
Antek:
- No i zrobiłeś, jełopie? - zapytał swojego kompana żołnierz, który ocknął się ze zdumienia jako pierwszy, uderzając go ręką w tył głowy. - Prawie naszego zabiłeś!
- Spieprzaj. - odmruknął tamten. - Skąd wiesz, że to nie jakiś przebieraniec?
Pierwszy mężczyzna nie odpowiedział, ale po kilku sekundach namysłu ponownie wycelował w Ciebie swoją broń.
- Moja krótkofalówka została uszkodzona podczas walki z bandytami i przez to nie mogłem połączyć się z dowództwem. - odpowiedział, a na poparcie swojej tezy wyciągnął wspomnianą krótkofalówkę.
- Słuchaj, debilu, jeżeli tak bardzo lubisz broń maszynową, że chcesz strzelać do swoich, to chętnie ci tą maszynówkę wsadzę w rzyć i będziesz nam służył jako worki z piaskiem. - odparł do żołnierza, który próbował go zastrzelić.
Chyba jednak sobie odpuszczę. Spróbuję znaleźć jakiś obóz, może dostanę jakieś zadanie?
Właściciel
Antek:
Dopiero Twoje ostatnie słowa przekonały żołnierzy, którzy roześmiali się serdecznie, zabezpieczając i odkładając broń.
- No, teraz to na pewno mówisz jak jeden z naszych. Co Ci się, do ciężkiej cholery, tam przytrafiło?
Ray:
Spokojnie uciekłeś dwóm powolnym Zombie, ale tutaj zaczynają się już schody, bo znalezienie jakiegokolwiek obozu czy innej zbiorowości ocalałych nie jest takie trudne, zwłaszcza że większość ludzi zwykle woli najpierw strzelać, a później pytać o intencje, zwłaszcza tutaj.
- Może kiedyś opowiem wam całą historię, ale w skrócie: podczas poszukiwania oddziału Bravo zostaliśmy zaatakowani przez bandytów, a że sk**wysyny zaskoczyły nas, to mieliśmy mało czasu na reakcję i strzelano do nas jak do kaczek. Wobec marnych szans na zwycięstwo postanowiłem uciec, wybijając przy okazji jak najwięcej bandytów ilu mogłem. Zginęło 17 ludzi, ale nie wiem, co się stało z pozostałą 12. Być może gdzieś się włóczą, być może dostali się do niewoli. - odpowiedział, po chwili dodając.
- Macie może jakąś gorzałkę? Chętnie bym się napił.
W takim razie postanowiłem pospacerować po mieście, uważnie wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia.
Właściciel
Antek:
Zachęceni tak opowieścią, jak i chęcią zemsty, zaczęli szykować się do drogi, sprawdzając i kompletując wyposażenie oraz uzbrojenie, jeden w międzyczasie rzucił Ci manierkę, najpewniej pełną alkoholu, jak prosiłeś.
Nerwową krzątaninę przerwało wejście do środka dwóch postaci. Pierwszy był wysoki i chudy, okryty od stóp do głów w czarny strój z naszytymi elementami pancerza i dziwną maskę, jakby przeciwgazową, choć dalece zmodyfikowaną. Dziwnego wyglądu dopełniała równie specyficzna broń, bo poza parą pistoletów w kaburach na pasku miał też pancerne rękawice z kastetami na dłoniach, w których trzymał coś, co przypominało policyjne tonfy, ale zrobione z metalu i zakończone długimi ostrzami od strony dłoni (jeśli wiesz jak wygląda tonfa, to wyobraź sobie taką samą, ale z metalu i dodatkowym końcem z przodu, tyle że w postaci ostrza).
Drugi był mężczyzna typowej dla żołnierza budowy, odziany podobnie jak inni, bez jakiegokolwiek okrycia twarzy, więc widziałeś, że nie ma raczej trzydziestki, na policzku i czole ma okazałe szramy, a podbródek i policzki okala kilkudniowy zarost. Poza tym ma piwne oczy i krzywy, najpewniej złamany nos. Z pewnym ociąganiem wydobył z kabury na pasie rewolwer i wycelował go w sufit, naciskając spust. Huk wystrzału przywrócił spokój w szeregach jego żołnierzy.
- A Wy ku*wa co?! - warknął, mierząc każdego wzrokiem. - Na piknik idziecie! Na pozycje i zapuszczać tam korzenie, ale raz!
Ray:
Spacerowanie pozwoliło obserwować Ci to jakże piękne miasto, które znałeś z telewizji i zdjęć, zmienia się powoli w kupę gruzu pełną Zombie, na które co rusz natykałeś się na swojej drodze, ale zwykle byłeś w stanie ich uniknąć. Ciekawiej zrobiło się w okolicach śródmieścia, gdzie usłyszałeś charakterystyczny jazgot broni maszynowej.
- Piknik dokończymy kiedy indziej, teraz przynajmniej nie będziemy się nudzić. - zażartował, po czym poszedł za swoimi kompanami na pozycje obronne.
Z wielką chęcią ruszyłem w kierunku hałasu. W końcu, tam gdzie strzelanina, tam przygoda!
Właściciel
Antek:
- A Ty to kto? - zapytał, marszcząc podejrzliwie czoło. Był to chyba jakiś odruch warunkowy, bo jego ręka zaczęła też krążyć niebezpiecznie blisko kabury z pistoletem.
Ray:
I okazja do oberwania kulką prosto w łeb! Hurrra! Chociaż, gdyby się zastanowić, to jednak faktycznie taki sposób odejścia z tego świata jest dość przyjemny, a na pewno lepszy niż pożarcie żywcem czy coś w tym guście.
Na pokrytych wrakami samochodów i gruzem ze zrujnowanych budynków ulicach dostrzegłeś regularną bitwę pomiędzy kilkudziesięcioma oponentami, zbitymi z grubsza w trzy grupki. Pierwsza, najmniejsza, licząca może z dziesięć osób, znajdowała się pomiędzy pozostałymi, skryta za barykadami ze wspomnianego już gruzu i wraków. Dwie pozostałe, o wiele liczniejsze, stały pomiędzy nimi. Warto dodać, że wszystkie te frakcje strzelały do siebie nawzajem. Najmniejsza miała stosunkowo najlepsze wyposażenie, bo pistolety maszynowe, karabinki szturmowe, granatniki i tym podobne przyjemności. Poza tym mieli mundury, jednakowego kroju, więc to na pewno Z-Com lub Armia Światowa. Stojąca plecami do Ciebie grupa kilkudziesięciu ludzi dysponowała nieco gorszą bronią, głównie automatami Kałasznikowa, granatnikami z rodziny RPG, bronią krótką i granatami, a wiele trupów z ich bandy miało jedynie prostą lub kombinowaną broń białą. Szarańcza jak nic. Kolejni nie wyróżniali się niczym szczególnym, mieli średnie wyposażenie, żadnego znaku szczególnego, ale to chyba dość oczywiste, kim są, skoro któryś z nich co chwila wykrzykiwał coś o chwale Pana czy Bożej łasce, prawda?
- Porucznik Arthur Patton, jeden z żołnierzy oddziału Alpha, i prawdopodobnie jedyny ocalały zasadzki bandytów podczas poszukiwania oddziału Bravo. Przez dwa dni nie mogłem połączyć się z j***nym dowództwem ze względu na uszkodzoną krótkofalówkę. - odpowiedział.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się dorwać sk**wysynów odpowiedzialnych za wybicie oddziału Alpha.
Chowam się za jakąś osłoną i oglądam przebieg bitwy. Zupełnie jak w telewizji!
Właściciel
Antek:
- W imieniu zaje**nego dowództwa przepraszam, że nam też tu prawie nie odstrzelili łbów. - mruknął, choć najwyraźniej porzucił pomysł zastrzelenia Cię. Po chwili wykonał zachęcający gest ręką w kierunku wejścia, którym tu wszedł.
- Zapraszam, omówimy wszystko na spokojnie, żeby podjąć jakieś konkretne kroki, a nie stać tu jak te ostatnie pawiany.
Ray:
Niby tak, ale nawet najlepsze efekty nie dawały Ci możliwości oberwania zbłąkanym pociskiem albo innym odłamkiem. No i jeśli aktor na ekranie Cię zobaczył, to raczej nie strzelał... Cóż, nic z tego jeszcze się nie wydarzyło, ale lepiej nie kusić losu, chociaż wszyscy są sobą bardzo zajęci.
W sumie to lepiej będzie się oddalić. Zombie na pewno są ciekawą alternatywą.
- Doskonały pomysł. - odpowiedział, po czym wszedł do środka.
Właściciel
Ray:
I bezpieczniejszą. W końcu podczas apokalipsy to nie Zombie czy Mutanty są największym zagrożeniem, ale inni ludzie...
Antek:
Kiedyś był to pewnie gabinet komendanta tej placówki, ostały się nawet meble, na przykład stojące pod ścianą regały, którymi zabarykadowano okno, biurko, dwa krzesła po jednej z jego stron i fotel naprzeciwko oraz jakieś bibeloty. Oficer zajął miejsce na fotelu, jego dziwny i milczący kompan po jego prawicy, stojąc jakiś krok z tyłu, a Tobie wskazano jedno z wolnych krzeseł.
Usiadł na krześle wskazanym przez oficera, po czym zdjął hełm i maskę i powiedział:
- Dobrze, chciałby pan może znać całą historię czy skróconą wersję?