Właściciel
//Przewijańsko, nie miałaś robić tej postaci dla mordobicia w karczmach.//
Tych kilka dni minęło Wam tak spokojnie, że aż dziwnie, zwłaszcza że Ghadugh opustoszało, kto mógł, ciągnął na Cesarstwo, byleby zdobyć jak najwięcej łupów, nim wpadnie Książę ze swoją świtą. I na Was również pora, gdyż wszyscy są trzeźwi, uzbrojeni, wyposażeni, gotowi do drogi, to samo tyczy się tez Waszych wierzchowców, zapasów i Sharn, która rzeczywiście zdecydowała się z Wami wyruszyć.
- Torg się cieszy, że Sharn zdecydowała się z nami ruszyć - stwierdził, klepiąc kobitę po ramieniu. Następnie wyciągnął dłoń w kierunku bramy wyjściowej i ryknął. - Na Cesarzyków!
Właściciel
Twoi wojowie podchwycili okrzyk, a masywna brama Ghadugh stała otworem, więc szybko wyjechaliście na okoliczne stepy, a później na granicę z Cesarstwem.
//Zmiana tematu, najpewniej powstanie specjalnie jakiś nowy, ewentualnie zagrażasz w Dootsal, jeśli Ether mnie wku*wi i/lub skończy tam grać i rozpirzysz mu te jego włości. Niemniej, zacznę, gdy będziesz na miejscu.//
// Dawej mnie od razu do Dootsal. //
Właściciel
//Chyba niechcący stworzyłem potwora.//
Vader:
Trzeba przyznać, że nawet bandy bezrozumnych Orków i Goblinów nie usiłowały Cię zaczepić, mimo iż byłeś samotnym podróżnym na ich terenach, Twoja broń, zbroja i wierzchowiec wzbudzały w nich na tyle instynktu samozachowawczego, że spokojnie dotarłeś pod miejską bramę, pilnowaną przez dwóch orkolodzkich osiłków i ich dowódcę, Orka, który dał Ci znak, że masz się zatrzymać.
- A Ty ku*wa kto? I czego tu ku*wa szukasz?
Powaleniec
-Lord marchewek, król ogórków, mistsz kanapek i arcymag dżemu. A tak ogólnie to jestem Rycerzem Śmierci, którego zadanie zaprowadziło aż tutaj.
Właściciel
Kazute:
//Zawsze byłaś takim pokojowym graczem, a teraz dałem Ci fuchę dla fabuły i jedziesz zabić postać innego gracza oraz zrujnować mu cały majątek...//
Vader:
- Nie słyszałem. - odparł hardo Ork, gdyż zapewne była to prawda, acz towarzystwo dwóch osiłków i ich przewaga liczebna nad Tobą pewnie też miały w tym swój udział.
//Widać, że robię postępy i mój charakter się zmienia. :) //
-No to powtórzę. Misja dy-plo-ma-ty-czna. I nie wiem, jak tam twój szefo, ale ja nie byłbym zadowolony z tego, że strażnik zaatakował Rycerza Śmierci, przez co spowodował wojnę z Rycerzami i Zbrojnymi Śmierci, czyli z jakimś tysiącem magów, którzy dodatkowo większość życia ćwiczą walkę.
Parsknął.
-Jednakże zawsze możemy się zmierzyć, jeżeli znajdę na to czas. Lecz misja jest ważniejsza i skierowana do wyższych sfer tutaj.
Właściciel
//Ether i tak wycofał się ze wszystkiego poza Asmian, także mnie to rybka czy spalisz mu to do gołego gruntu, czy nie... Tak, tak, później zacznę.//
- Aaa, że Ty poseł do Księciunia, tak? - zapytał, chcąc się upewnić, a na jego szpetnej, zielonej gębie zawitało wreszcie zrozumienie.
///Daj mi tylko taką opcję *_*
Odpowiedział powolnymi oklaskami gratulacyjnymi tego światłego odkrycia.
//Nie wtryniaj mi się, to ja mam zrobić rozpie*dol. :C
Właściciel
Ork nie załapał, na całe szczęście, ale po chwili brama stała przed Tobą otworem.
Właściciel
Udało Ci się, trafiłeś do miasta, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie wiedziałeś: Surowe, wykonane z kamienia... Ba, sprawiało wrażenie, jakby całe byłoby wyłupane z jednej wielkiej bryły kamienia. Lwią część bywalców miasta stanowili oczywiście Zielonoskórzy: Orkowie, Gobliny, Hobgobliny, Orkologi, a gdzieś w tle również i Trolle, Ogry czy Cyklopy, nie mogło zabraknąć też Wargów i wilków. Przedstawiciele innych ras byli raczej nieliczni, a jeśli już, to większość stłoczona była na targu niewolników, przodowali tam ludzie, ale były też Elfy i Krasnoludy.
W sumie, to się nie dziwił, że miasto zielonych będzie surowe, więc ruszył w kierunku swojego celu. W drodze powrotnej kupi sobie Elfa, by go zrzucić z mostu prowadzącego do Zamku Qull.
Właściciel
W sumie dobry plan, a i pałac Księcia odnalazłeś bez problemu, był w końcu najbardziej okazałą budowlą w całym mieście. Problemy zaczynają się dopiero teraz, kręcą się tu liczni strażnicy: Ogry, Orki, Orkologi, a nawet Trolle i Cyklopy, które raczej nie będą tak ugodowe jak strażnicy przy bramie.
Urok osobisty raczej tu nie wystarczy, ale i tak ruszył pewnym krokiem.
Właściciel
//Czyli zlazłeś z wierzchowca czy co?//
W Twoją stronę ruszyło dwóch orczych wartowników, zagradzając Ci drogę swoimi halabardami.
- czego ku*wa u Księciunia szukasz? - warknął jeden, drugi wydał tylko nieartykułowany ryk, który na pewno nie wyrażał radości ani żadnej podobnej emocji.
-Mam swoją misję, którą zamierzam wypełnić, orku. I nie, nie polega ona na pokonaniu was w warcaby.
Właściciel
- A zaje**ł Ci ktoś ku*wa kiedyś, rycerzyku? - zapytał gniewnie ten sam Ork, wzbudzając zainteresowanie reszty. - Odpowiadaj, ku*wa, albo wypi***alaj, jasne?
-Mam zadanie. Związane z Księciem. Będzie to rozmowa, ale nie walka. Po rozmowie udam się w drogę powrotną, gdyż nie zamierzam sprawiać tutaj problemów. Jasne? - Specjalnie przeciągał te zdania, jednakże nie po to, by wkurzyć Orka, ale żeby ochłonąć. Gdyby mógł, to dopilnowałby, żeby miasto stało w ogniu. Jednakże nie mógł, więc musiał udawać bardziej pokojowego, niż był.
Właściciel
Ciężko byłoby spalić kamienne miasto, ale sens jest jasny.
- Rozmowa? - prychnął Ork, najwidoczniej tracąc nadzieję na zabicie Ci i zabranie ekwipunku. - A o czym Ty chcesz z Księciuniem rozmawiać?
-O sprawach polityczno-wojskowych.
Właściciel
Zamrugał kilkukrotnie, to były dla niego nieco za trudne słowa.
- W sensie, że Twój szefo, chce komuś z naszym szefo napi**dolić czy co?
Właściciel
- Gadaj ku*wa normalnie albo wypi***alasz stąd na kopa. - warknął Ork, wskazując na jednego z Cyklopów, jaki również pełnił tu wartę, a ten tylko uśmiechnął się paskudnie.
-Mam mówić prościej? Sugerujesz, że twój szefo nie zrozumie słów? Czy ty właśnie oskarżyłeś swojego szefo o głupotę?
Narhbub obudził się skacowany po dość ciężkiej nocy. Wstał, usiadł ma łóżku i wydarł się na cały dom:
- Narhbub! - Chwila namysłu. - A nie ku*wa, ja żem Narhbub... Drobrrah! Przynieś wody albo ten no... piwa!
Właściciel
Vader:
Trzeba przyznać, że wygrałeś tę rundę, a do tego znosi się na pyszne widowisko: Starcie między strażnikami orczego Księcia! Ale czy to na pewno po to tu przybyłeś?
Zohan:
Ten, który to leżał w dziwacznej pozie na swoim łóżku, zakryty futrami i skórami wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, machnął dłonią i nie ruszył się z miejsca. Najwidoczniej był w niewiele lepszym stanie niż Twój, jeśli nie jeszcze gorszym.
- Zawhdrug jest pewnie w jeszcze gorszym stanie. - Pomyślał.
Wstał z łóżka i postarał nie wywalić się na swój zielony ryj. Gdy już się ogarnął to zaczął szukać dzbanka wody lub beczki piwa. Jak znalazł to zaczął pić jakby nie pił od kilku dni.
-Zanim zaczniecie wyciągać konsekwencje za swoje słowa, to mogę ruszyć do Księcia?
Właściciel
Zohan:
Piwo nie było zbyt rozsądną opcją, ale nie było również żadnej innej alternatywy, toteż opróżniłeś jedną trzecią beczki. Po tym czułeś, jakby Ci ulżyło, ale z czasem to się zmieniło, lecz gdy zwymiotowałeś obficie na podłogę nieopodal beczki poczułeś, że teraz naprawdę jest Ci lepiej.
Vader:
- Po kiego? - zapytał inny Ork, przejmując pałeczkę od tego, z którym rozmawiałeś wcześniej. - O czym dokładnie chcesz z Księciuniem rozmawiać?
Zmywać podłogi mu się nie chciało, więc zostawił to na później. Teraz czas na papu! Wziął jakieś uwędzone mięso z wędzarni oraz jakieś warzywa i spróbował zrobić jakiś gulasz na trzech skacowanych orków.
-Mam powiedzieć to samo, co poprzedniemu? Czy prosto z mostu?
Właściciel
Zohan:
Nawet zeżarcie samego suszonego mięsa byłoby dla Ciebie czymś aspirującym do miana wyzwania, więc co dopiero ugotowanie takiej potrawy? No cóż, podołałeś, ale zajęło Ci to kilka godzin, do tego nie raz zrzygałeś się do garnka, szczęśliwie nie tego, w którym gotowałeś gulasz. Chyba. Niemniej, potrwa gotowa, a z racji pory dnia możesz uznać ją za obiad, co pozwoliło zaoszczędzić na śniadaniu.
Vader:
Wzruszył ramionami, chrzęszcząc przy okazji naramiennikami swojej zbroi.
- Ch*j mnie to, byleby było szybko.
Nałożył wszystko do wielkich trzech mich i położył je na stole.
- Te! Żarcie jest, ku*wa! - Wydarł się i przystąpił do posiłku.
-Chodzi o armię Księcia i jej manewry. Krótka rozmowa o co biega i koniec.
Właściciel
Zohan:
Było... Cóż, smaczne. Dla Orka, który nawykł nawet do jedzenia surowego mięsa, każde jedzenie było zwyczajnie dobre. Podobnego zdania byli pozostali, zwłaszcza że otrzeźwieli na tyle, aby nie rzygać po każdym kęsie.
Vader:
- A kim Ty, ku*wa jesteś, żeby z naszym Księciuniem o takich manewrach rozmawiać, hę? - zapytał podejrzliwie. Najwidoczniej i jemu Twój pancerz absolutnie nic nie mówił.
-Oficjalnym posłańcem Mistrza Zakonu Rycerzy Śmierci.
- Zjemy i ruszamy szukać or... orkich... o-orków na wyprawę na jutro.
Właściciel
Vader:
- Mistrza Zakoco? - zapytał zdezorientowany, a próba powtórzenia pełnej nazwy skończyła się krytycznym niepowodzeniem. - Nie znam typa.
Zohan:
- Może być tak, że to my się do innej bandy dołączym. - mruknął jeden z zielonoskórych między jedną porcją gulaszu a drugą. - Sporo innych wyleciało od razu, ale może znajdą się jakieś jełopy, co nie są w żadnej dużej bandzie?
-Jesteś orkiem, lubisz walczyć, prawda? A my w zakonie lubimy zabijać. To tak w gigantycznym skrócie, by nie zgłębiać się w historię naszego Zakonu. Zamierzasz spytać się swojego pracodawcę, czy mam zostać wpuszczony, czy sam podejmujesz takie decyzje?
- Jak się znajdzie jakąś bandę, to się dołąlczy, a jak się nie znajdzie to zbierzemy orków.
Właściciel
Vader:
Wzruszył ramionami i dał jakiś znak innym strażnikom, a Ci weszli do pałacu, po chwili wracając z kolejnym Orkiem, w przedniej jakości zbroi płytowej, uzbrojonym w dwa jednoręczne miecze i halabardę, co było dość nietypowym wyborem jak na typowego zielonoskórego, który na dodatek przerastał resztę zgromadzonych współbraci przynajmniej o głowę.
- Czego chcesz od Księcia? - zapytał, zdradzając Ci tym jednym pytaniem dwie prawdy o sobie: Sam nie jest władcą orczego księstwa, a także zdradza o wiele większy iloraz inteligencji niż pozostali.
Zohan:
Pokiwali głowami, zadowoleni z takiego obrotu spraw oraz tego, że ich szefo zawsze miał plan i łeb na karku, toteż zabrali się znów za posiłek, który to zaraz skończyli.
Dokończył papu i poszedł się ubrać w swoje fatałaszki, które są jego zbroją, a następnie poczekał aż reszta dokończy.
- No! Ubierać się i idziemy najpierw pod bramę miasta.
Właściciel
Orkowie raczej woleliby pozbyć się resztek kaca w domowy zaciszu, ale z szefo się nie dyskutuje, toteż już po kilkunastu minutach, jak na pijanych przystało, byli gotowi do drogi.
Wyszedł z chałupy i poszedł pod główną bramę.
Właściciel
Twoi kompani szli kilka kroków za Tobą, w takiej też odległości zatrzymali się, gdy i stanąłeś w pobliżu głównej bramy. Nic wielkiego, wciąż taki sam wielki i toporny kawał skały, zaopatrzony w żelazną kratę opuszczaną bardzo rzadko, bo tylko w chwili niebezpieczeństwa, a takowego nie było tu od dawna. Wartę pełniło tam obecnie trzech strażników, dziewięciu kolejnych kręciło się po okolicy.