-Bo ty tu jesteś mały ku*wiu?
- Oho, czyżbym jednak ci się podobał? - Bawił się coraz lepiej.
Nie odpowiedział, opuścił to pomieszczenie. Ale wychodząc wbił jeden ze swoich noży w sufit.
Cóż, sprawdził więc swoją formę i spróbował doskoczyć, by nóż zabrać.
Udało się, nóż nie był wcześniej Silva, bo miał jakiegoś znanego lichwiarza. Chyba Guerta von Rodiviniego. Tego, który został zamordowany trzy lata temu...
//chyba zjadłeś "znak" albo coś w ten deseń
Przetarł klingę palcami, uśmiechając się do siebie. Schował ostrze za pas i wrócił do pracy.
No cóż, rejestrowanie rejestrowaniem, nudna troszkę ta praca.
Cóż, nożownikiem raczej nie zostanie, za wiele innych zajęć nie miał.
No niestety tak, a Profesor dzisiaj i tak już nie uczył.
Mógł zrobić sobie drzemkę? Chyba też nie za bardzo.
Mógł się położyć i czekać.
Na śmierć? Czy na cud? Spróbował sobie przypomnieć, czy może wyjść normalnie na pokład.
Mógł, Victor nie zabronił.
A pozwolił? Kurde, jakie to jest skomplikowane. No dobra, może mu wybaczy. Powolutku zmierzał q stronę pokładu.
Warto za sobą zamknąć drzwi. Na znak, że ciebie aktualnie tutaj nie ma.
Jakieś szczególne miejsce?
Cóż, jak na razie chciał po prostu wyjść na świeże powietrze.
Wobec tego rozejrzał się wokół z zaciekawieniem, które nie gasło odkąd tu trafił.
Nic się nie zmieniło, nadal okręt płynął, a załoga zajmowała się swoimi zajęciami.
Podszedł więc do burty. Nie znał morza, a załogę kolokwialnie mówiąc, miał gdzieś. Patrzył z zainteresowaniem w wodę.
Czy ja muszę opisywać wodę? Czy moja poezja, mój geniusz pisarza został obniżony do poziomu opisywania wody?
Nie, bo Kadir i tak nie pojąłby tego opisu. Świat dotychczas obracał mu się wokół zamkniętych domów, a wcześniej do podobnych sobie miast. Słyszał kiedyś o ludziach kochających morze. Jak można kochać wodę, której narratorowi się nawet nie chce opisać? Kadir uśmiechnął się do siebie, czuł wewnętrzny spokój, czego nie potrafił pojąć, bo miał pod sobą wodę w której nie umiał pływać.
// Bezkresna i piękna, choć nie jednolita wodna tafla błyskała w słońcu, nie przejmując się ignorantem nie potrafiącym wznieść się na wyżyny kultury i ją opisać.
////Zabiję.
No cóż, nic nie trwa wiecznie. I tutaj także, gdy jeden marynarz klepnął go w ramię.
-Widok niezły, ale byłeś kiedyś na górze?
Mówiąc to wskazał na bocianie gniazdo.
- Pewnie nie mogę tam wchodzić.
Nie poczuł szczególnej pokusy.
-Każdy może, zakazów nie ma.
- Ja zawze mam jakieś zakazy.
Rozejrzał się, jak tam wejść.
Włażenie po linach jakoś nigdy problem nie było, odkąd nauczył się tego w cyrku. Zaczął wchodzić na górę.
Udało się dostać do gniazda. Marynarz który mu to zaproponował również wszedł, bo chyba tutaj pełnił swoją funkcję.
Rozejrzał się wokół, ciesząc się monotonnym widokiem. Wyglądał czegoś ciekawego.
No cóż, tylko morze, niebo i pokład, który stad wydawał się znacznie mniejszy...
-Chcesz może lunetę?
-Bo przez nią można dostrzeć więcej? Delfiny, rafy kolarowe, dalekie wyspy?
- Aha, nie wiedziałem tego wcześniej. No to... chcę.
Więc popatrzył przez nią, ostrożnie ją trzymając.
No cóż, najpierw horyzont, czy woda?
A jest sens patrzeć w wodę? Zajrzał w nią dla pewności.
Chyba coś zauważył. Czyżby ławica ryb?
Popatrzył. Nie wiedział za bardzo co to ławica.
No cóż. Ta gigantyczna ilość ryb w jednym miejscu wyjaśniła wszystko, co miało znaczyć "ławicę".
A tam, ryby. Popatrzyl na horyzont.
No i tam inaczej. Jakaś wyspa i okręt płynący w ich kierunku.
- Widziałeś, że tam jakiś statek jest? - Odsunął lunetę od oka, myśląc w sumie, że może to ważne.
-Że... co?
Chwycił lunetę i sprawdził to samo miejsce. Chwilę później chwycił linę i po niej zjechał po to, by biegiem ruszyć do kapitana.