Większość znajdowała się na drugim okręcie. Wygrywali.
Chyba dobrze. Uśmiechnął się kwaśno i zaczął wkładać rzeczy do beczek, rozdzielając je na kategorie.
Dosyć sporo broni białej, więc może ją też rozdzielać? Topory, miecze, młoty?
No to spoko, tym też się zajął.
Udało się to, zajęło to jakieś 30 minut.
Wobec tego cierpliwie czekał.
W końcu okręt wroga został zatopiony, a załoga wrócił na Żywca, gdzie to sprzątnęła resztę, urządziła pogrzeb poległym i ruszyła dalej w morze.
Wrócił do swych poprzednich zajęć. Czyli chyba siedzenia na dupie w magazynie i pilnowania.
Dobra wiadomość: Victor i Profesor przeżyli.
Zła: Silvo też żyje.
Nie można dostać wszystkiego, co się chce. Pracował dalej.
Dość szybkie przejście z walki do ciągłej pracy.
Nie miał nic innego do zrobienia, nie chciał pokazywać po sobie, że jest bardziej bezużyteczny niż zwykle.
Jaka różnica, skoro w obu przypadkach jest zero?
Chłopak pozwolił sobie na myślenie, że jest inaczej.
No i dobrze, nie potrzebujemy pierwszego okrętowego samobójcy.
E tam, tyle przeżył, nie będzie się rozklejał z powowdu głupot. Co teraz?
Warto się o to kogoś spytać?
Kapitan, Profesor, Silvo, inni...
Silvio? A co ta pierdoła ma wiedzieć? Kapitana nie będzie męczył, a Profesora nie chciał zaczepiać, ale w woli ustępstwa poszedł rozejrzeć się za tym ostatnim.
Za Profesorem. Szukał Profesora.
Znalazł go. Podczas walk został zraniony, lecz już jeden z lekarzy się nim zajął. Bandaż na lewej ręce, od łokcia po całą dłoń. Stał i rozmawiał ze sternikiem.
Obrócił się więc na pięcie i wrócił do swoich zajęć, nie chcąc przeszkadzać. Przyjdzie później.
Pogwizdywał sobie melodię graną niegdyś w cyrku,, udając, że ma jakieś przyjemne wspomnienia.
Byleby pewien pan z nożami nie usłyszał.
Uśmiechnął się na samą myśl. Jakie to wszystko głupie...
Czy aby na pewno? Od niewolnika-wyrzutka, po magazyniera na okręcie. Uczony przez Elfa, wykupiony przez dużą sumę pieniędzy, a następnie spotkanie starego znajomego, który nie zrobi mu krzywdy, bo skończyłby za burtą.
Od chodzącego trupa przez wesołego cyrkowca do magazyniera, na któremu nikomu nie zależy.
Jeżeli nikomu nie zależy na nim, to czemu Profesorowi nie przeszkadzał fakt, że musi go uczyć? Czemu został kupiony za taką ilość pieniędzy? Czemu Kapitan widocznie o niego dba, skoro dał mu jedną z najlżejszych funkcji na okręcie?
Profesor? Załóżmy, że wykonuje rozkazy. Pieniądze? W głębi ducha wierzył, że po prostu złożą go w ofierze pierwszemu napotkanemu dzikiemu plemeniu albo syrenie. A Kapitan jest dobry, po prostu.
Czyli jest jakiś pozytywny pierwiastek, nieprawdaż?
Nie wiedział, co to pierwiastek. Dziwne te myśli. Dużo mogło minąć czasu?
Spróbował więc... podreptać jeszcze raz.
Tym razem nie, odpoczywał.
Więc podszedł do niego z radością, że wreszczie może... O, kurde.
- Zapomniałem po co przyszedłem. - Cóż, powiedział to wystarczająco głośno.
Elf się aż uśmiechnął.
-To ciekawe, lecz powszechne zjawisko Kadirze.
- Ale to głupie. Czekałem godzinę, żeby nie przeszkodzić w niczym i... zapomniałem. To już nie jest powszechne.
-Ouh, może sobie przypomnisz?
- Chyba pytałem co mam do zrobienia.
-Obecnie? Kontynuowanie swojej pracy i dalsze pobieranie nauki u mnie.
- Aha. A w tym momencie? Mam coś konkretnego do zrobienia czy mam wracać do pracy?
-Masz wolne, jeżeli nikt nie oczekuje ciebie w miejscu twojej pracy.
- Aha.
Podreptał szybciuchno z powrotem.