- Wiesz, miałem sen w którym była dziewczyna pasująca do tego opisu. Rozmawiała z jakimś chłopakiem którego podobno zmieniła w kota. Wspominała też coś o klątwie.
Właścicielka
- Klątwę? A, to uogólnienie tego, że w ramie obrazu w Świecie jest antymateria. Nazwać to można klątwą, bo dotykasz i znikasz. Chociaż w tych czasach mało kto dostaje się w ten sposób.
- Tak...
Zaśmiał się nerwowo.
- Otóż widzisz... ja się dostałem w taki właśnie sposób. Niby słyszałem, że ten obraz jest przeklęty, ale sądziłem że to tylko legenda która może zwiększyć wartość.
Właścicielka
- Obraz nie jest wiele warty, bo namalowany przez pewną uroczą dziewczynkę z tego świata. Nie podobał się Trefl, więc wyrzuciła go przez wyrwę w Świat. Tak już wyszło, że trafił do jakiegoś muzeum czy galerii.
- Może u was, ale w świecie jest warty kilka milionów dolarów.
Zamilkł na chwile po czym przypomniał sobie ,że tu nie ma waluty.
- Wyatarczajaco by kupić sobie małą wyspę i zbudować na niej dom.
Właścicielka
- Och tego akurat nie wiedziałem, że to Weruś go namalowała. Za tu lubię go czasem oglądać. - zaśmaił się cicho Deus.
- Hmm... najwyraźniej Rafael zrobił mnie w bambuko, gdy go o to zapytałem. A jako bibliotekarz wydawał mi się rzetelny.
- Każdy może się pomylić.
Powiedział po czym dokończył kanapkę.
- A więc ten Blackwood siedzi w Milan, tak? Co to za miejsce?
Właścicielka
- Miasto łudząco przypominające osobom ze Świata Londyn. W sumie wyglądają bardzo podobnie, poza budowlami związanymi bezpośrednio z monarchią, których akurat nie ma.
- Londyn? Nigdy nie przepadałem, ale nie dziwie się że kryje się tam psychopata. To miasto tak ma.
Przeciągnął się na krześle.
- Jest w tym zacnym mieście coś jeszcze, czy mogę już ruszać do Milanu?
Właścicielka
- Powinniście wyruszać, póki nie ma nocy. Z ogarami w nocy nic nie wiadomo. - odparł Angel.
Deus przeciągnął się i podniósł na nogi.
- To jak Deus, idziemy czy porzucasz mnie? Jeśli to drugie to wskaż chociaż jakiś transport do tamtego miasta.
Właścicielka
- Wątpię, byś tam trafił stąd. I tak nie mam nic ciekawszego do zrobienia. Chodźmy.
- Do zobaczenia, wobec tego. - mruknął Angel.
Deus wyszedł na powietrze i spojrzał na Lawrenca.
//Dobranoc
- Dziękuje za gościne.
Powiedział do doktora, po czym również wyszedł z chaty i powiedział cicho do Deusa.
- Skoro ten gość jest aż tak niebezpieczny to przydałaby się jakaś broń...
// Dobranoc :3
Właścicielka
- W Milanie da się załatwić broń.
Deus nie wyglądał na zdenerwowanego tym faktem, że Lawrence będzie go szukać. Poszedł w stronę tamtego niby garażu i otworzył go z drugiej strony.
- Idziesz?
- Oczywiście.
Powiedział i udał się za nim do garażu.
Właścicielka
Drugie drzwi prowadziły na drugą część mostu. Deus po otwarciu przypiął konia do wozu i wskoczył na kozła, spoglądając na Lawrenca.
Również wlazł na kozła i zapytał.
- Daleko jest ten cały Milan?
Właścicielka
- Dość daleko, zatrzymamy się po drodze w Farii, mieście bibliotek. - westchnął Deus, popędzając konia.
Wóz ruszył po moście i w końcu zjechał na drogę. Mgła się trochę rozrzedziła, ale tylko trochę.
Po paru chwilach postanowił pozbyć się ciszy.
- Wiesz Deus, mam do ciebie pytanie które dręczy mnie odkąd tu trafiłem...
Właścicielka
- Pytaj ile wlezie, czekałem aż zaczniesz. - uśmiechnął się.
Wóz lekko podskakiwał na kamieniach, a w powietrzu niósł się zapach kwitnących robinii akacjowych.
- No więc... czy żyją tutaj smoki? I jeśli tak to azjatyckie, czyli stare gadająco-latające węże, czy europejskie: wielkie jeszczury budzące strach i ziejące ogniem?
Spojrzał zaciekawiony na woźnicę.
Właścicielka
- No jakieś są. Takie wypierdki wielkości tego wozu, w Fallen czarne, w Porte Isla zielone. Uniosą dziecko dziesięcio, jedenastoletnie, a jak je spłoszysz to cię oplują rozżarzoną siarką. Nie polecam płoszyć.
- Łoł.
Powiedział pozytywnie zaskoczony i nieco roześmiany.
- W takim razie, gdy tylko uporamy się z Blackwoodem musimy koniecznie odwiedzić Fallen.
Właścicielka
- No, jak ci się chce. W sumie tam też mnie dawno nie było.
Deus skręcił na skrzyżowaniu w lewo i jechał doliną rzeczną przez nieco zabłoconą drogę.
- Z chęcią. Powiesz mi coś o tamtym miejscu? Nazwy "Fallen" nie nadaję się kwitnącym metropolią pełnym słońca i nadzieji.
Właścicielka
- Fallen to dzika ruina, gdzie prawie nikt nie mieszka, dlatego smoki upodobały sobie to miejsce. Podobno lata temu był tam kompleks świątynny, ale dziś jest tam jedynie mrocznie i gorąco. Fajne za to są tam skały, świecące, emanujące ciepłem albo zimnem, ogólnie przydatne.
- Brzmi jak miejsce do którego jednocześnie chce i nie chce się jechać. Zdecydowanie powinniśmy tam ruszyć po powrocie z Milanu.
Ułożył się wygodniej na koźle.
Właścicielka
- To i tak linia prosta, jadąc do Milanu, za nim jest tylko Colder i góry Farklands z Fallen. O, niedługo dojedziemy do Farii, już się klimat zmienia.
Rzeczywiście, błoto ustępowało ubitej polnej drodze wśród porośniętych makami i chabrami łąk.
//zmiana tematu, kontynuujesz w Farii
Właścicielka
Od razu, jak na zawołanie zrobiło się chłodniej, a niebo zaszły chmury. Zaczęło powoli mżyć, ale droga już zrobiła się błotnista.
Zrobiło się rówież mgliściej, słychać było także wycia.
- Weźcie się nakryjcie kocem, a drugim przykryjcie książki! - zawołał Rafael.
Shin chwycił szybko koc i przykrył dokładnie książki. Drugi kocem przykrył Sullyego a potem sam się nim okrył.
-C-co to było za w-wycie?-szepnął do Sullyego naciągając koc.
Właścicielka
- A co może wyć? To ogary obronne, ale nam raczej nic nie zrobią.
- To żeś mnie pocieszył. - mruknął Sully, tuląc się do Shina.
W końcu przed nimi pojawił się most, prowadzący do drobnych zabudowań.
Szatyn objął mocno chłopaka w pasie. Zadrżał lekko milcząc cały czas i bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
Właścicielka
Rafael westchnął i wjechał na most, po czym, dojechawszy pod dach, zatrzymał wóz i zamknął główne drzwi garażowe.
- No już, tchórzofretki. Poprzytulacie się później. - mruknął, po czym zeskoczył na podłogę.
Shin prychnął próbując wyglądać na obrażonego.
-Bardzo śmieszne..-burknął z lekkim uśmiechem na twarzy. Wyszedł z pod koca i wyprostował się a coś strzyknęło mu w kręgosłupie.-Ehh..-jęknął cicho.
Właścicielka
- Weź tak nie jęcz Shinuś, jeszcze nie umierasz... - mruknął Sully, zeskakując z wozu i doganiając Rafiego.
-Może..-westchnął i powoli ruszył za Sullym. Przy okazji zaczął się rozglądać wokoło szukając wzrokiem czegoś interesującego.
Właścicielka
Wioska była na wodzie, większość budynków była z drewna i wikliny. Całość zasnuta mgłą. Tu i tam przy brzegu siedziały dzieci i moczyły stopy w wodzie.
Szatyn lekko poddenerwowany zaczął bawić się paskiem zwisającym mu z spodni. Patrzył na dzieci i po dłuższej chwili milczenia odezwał się w końcu cicho.
-Nie podoba mi się to miejsce.. Takie.. Ponure..-mruknął cicho.
Właścicielka
- No to chodźcie szybciej. - mruknął Rafael, po czym wszedł do środka pierwszego z brzegu domku.
Sully poszedł za nim.
Shin wszedł za nimi. Myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej wydostać się z tego miejsca.
Właścicielka
- W środku pewna kobieta, postukując w blat biurka, notowała coś skrupulatnie w zeszycie.
- Doktor Annabelle... przywiozłem książki...
- I kolejnego Jokera. Widzę. Masz tu karty i spadać. Mam zły humor. - podała karty w powietrze. - Książki zostaw w garażu, żeby się nie pomoczyły.
- Dobrze...
Shin złapał karty i zaczął się im uważnie przyglądać. Kątem oka spojrzał na kobietę i mruknął coś pod nosem.
Właścicielka
Pierwsza przedstawiała ją samą, druga niejakiego doktora Angela, a trzecia, wyglądająca na zakurzoną przedstawiała chłopaka o szalonym spojrzeniu, prawdopodobnie pacjenta ośrodka.
- Dobra, jeśli wszystko mamy, to wracamy. - rzekł Rafael z lekkim wkurzeniem.
//30 kart~
Szatyn westchnął cicho i schował karty do woreczka.
-Możemy iść..-wyszedł na zewnątrz i zaczął oddychać ciężko świeżym powietrzem.
Właścicielka
Rafael wyminął Shina, po czym otworzył garaż. Następnie wyjął księgi, położył je na stoliku, po czym podrapał konia za uchem i wskoczył na kozła. Sully wskoczył na siedzenie, gdzie już trzymał koc i czekał na Shina.
Chłopak uśmiechnął się lekko i usiadł obok Sullyego.
-Szybko poszło.. To nawet dobrze..-mruknął cicho patrząc na konia.
Właścicielka
Sully jedynie się uśmiechnął i nakrył go kocem, podczas gdy koń ruszył z kopyta w środek ulewy. Wóz podskakiwał na każdym kamienu, czyli średnio co kilka sekund. Nie była to byt przyjemna jazda.
Szatyn burknął coś pod nosem i przytulił Sullyego z nadzieją, że zrobi się im obu cieplej.
-Kiedy te kamienie się skończą..-mruknął cicho czując jak wóz po raz setny podskakuje.
Właścicielka
Jednak w końcu się skończyły, a deszcz zelżał. Powoli zostawiali zamglony las, gdy okazało się, że Sully zasnął.
- Ten to jakby wciąż był dzieckiem... - mruknął cicho Rafi.
//you know what i mean
Właścicielka
- A żelazna dziewica to nie był zespół? Zresztą, to się da wyjaśnić. Deusowi zdarzało się zajmować tym durniem, który potrafił go godzinami dźgać, więc pewnie dał mu się podźgać, żeby Blackwood się nie spłoszył. A załatwiłeś go pewnie z usypiającego, co nie? Na takie gówna to jest cholernie podatny. - mruknęła. - O, zaczyna lać. - dodała patrząc w niebo.
Gdy znów zajechał w rivski las, zaczęło mocniej padać. Kama zrzuciła kaptur i patrzyła z satysfakcją w niebo, zapewne lubiła deszcz.