Właściciel
//Hihihi, hohoho, hahaha, hehehe.//
I to w dobrym momencie, bowiem z zarośli wyskoczyła na Was grupa Zombie, szczęśliwie tylko zwykłych Szwendaczy, ale całkiem sprawnie Was otaczają, a ponadto mają sporą przewagę liczebną: Was jest dwoje (troje, licząc psa), a ich jedenastu.
//gdzie najlepiej takiemu strzelić?
Strzeliła drugiemu najbliższemu w głowę.
Właściciel
Padł trupem, a i Świętoszek nie próżnował, zabijając już trzy. Wypadałoby jednak zwiększyć tempo, macie ich na karku wciąż siedmiu.
Strzeliła więc do kolejnych czterech.
Właściciel
Ponownie padli martwi, choć zdążyli zbliżyć się całkiem blisko... Ostatni trzej padli, gdy i ich czaszki podziurawiły naboje z rewolweru-krucyfiksu.
Zmarszczyła nos i dla pewności znów zaczęła nasłuchiwać.
Właściciel
Nic, poza skomleniem psa i szybki oraz urywanym oddechem Świętoszka.
Warknęła pod nosem i przeciągnęła się. Następnie poszła sprawdzić, czy Rico jest cały.
Właściciel
Jak najbardziej, bo profilaktycznie nie brał udziału w walce. Jedynie jego nos cierpiał, gdyż był o wiele czulszy, niż Twój, a skoro Tobie zapach trupów tak bardzo przeszkadzał, to co dopiero jemu?
- Już idziemy.
Rozejrzała się szybko, patrząc czy na pobojowisku znajdzie się coś przydatnego.
Właściciel
Mogłabyś zająć się tym niewdzięcznym zajęciem, jakim było przeszukanie trupów, ale sądząc po ich wyglądzie, to raczej daremny trud.
Spojrzała więc na Świętoszka, który pewnie wiedział lepiej, co teraz.
Właściciel
Opierał się o drzewo, wyraźnie zmęczony, ale nie tyle fizycznie, co psychicznie. Gdy tylko zauważył, że na niego patrzysz, natychmiast opanował się i ruszył dalej spiesznym krokiem, zapewne w słusznej obawie, że Zombie może być w pobliżu więcej.
Heh, Świętoszek. Ostatni krzyżowiec. Roxi poszła za nim, wołając Rico półgłosem. Przetarła dłonie i uśmiechnęła się do siebie.
Właściciel
Mogłabyś przysiąc, że oddałaś sobie samej uśmiech. Poza tym pies szedł żwawo i o wiele weselej, niż wcześniej, czemu nie ma się co dziwić, w końcu uciekł z tego cuchnącego piekła. Jedynie Świętoszek był jakiś osowiały...
Cóż, wyrównała krok ze Świętoszkiem i spojrzała na niego jeszcze raz, rzucając spojrzenia godne Rico widzącego coś dziwnego.
- Co się stało, Świętoszku?
Właściciel
- Zawsze tak reaguję, gdy staję z nimi twarzą w twarz... Nie chodzi tu o ich zabijanie, ale bardziej przerażenie, jakie wywołują we mnie tym, że kiedyś byli ludźmi. I że ja, lub Ty, Rico czy ktokolwiek inny, przez chwilę nieuwagi, staniemy się tacy sami, jak oni...
- Już myślałam, że - urwała, nie chcąc go bardziej martwić. Objęła go jedynie ramieniem, nie wiedząc, co do cholery w takim momencie można powiedzieć.
Właściciel
Chyba słowa były zbędne lub nieodpowiednie w takiej sytuacji, gest wystarczył, a przynajmniej tak Ci się wydaje, bo wygląda, jakby mu się poprawiło.
Jeszcze chwilę go podtrzymała, po czym puściła. Popatrzyła uważniej, co mijają.
Właściciel
Drzewa i tym podobne elementy leśnego krajobrazu, jak to zresztą w lesie.
Wobec tego szła dalej. Jaka była mniej więcej pora dnia?
Właściciel
- Cisza aż tak bardzo Ci doskwiera?
- Ludzie zazwyczaj gadają.
Właściciel
- Niby tak, ale ja jakoś nauczyłem się bez tego obchodzić. No dobrze, o czym chcesz porozmawiać?
- Nie wiem. Jesteś ciekawy. - Wyszczerzyła się. - Lubię twój głos.
Właściciel
- Kiedyś występowałem w teatrze. I chórze. Nic wielkiego, ale to może dlatego?
- Mrrr.. Zapamiętam to sobie. - Zaśmiała się pod nosem. - A zaśpiewasz mi coś?
Właściciel
- Znam same pieśni religijne i to z reguły nie na jeden głos.
- Okej. Ja w ogóle nie znam żadnych pieśni. - Powstrzymała się przed kolejną, od dawna durną uwagą na temat tego, że Świętoszek chyba nie zamierza przed nią uciekać w popłochu. W sumie nie wiedziała o czym dalej gadać. Kiedy gadała z Rico mogła gadać nic nie mówiąc, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Rozejrzała się za czymś ciekawym.
Właściciel
Przez chwilę między drzewami mignęły Ci kontury czegoś, co przypominało staromodną chatę z drewnianych bali. Kolejne rzucenie tam okiem uświadomiło Cię, że to rzeczywiście chatka z bali, a nie jakieś majaki.
Właściciel
- Hm? - mruknął i rozejrzał się uważnie wokół, dopóki jego wzrok nie spoczął na chacie. - Och, faktycznie. Uważasz, że powinniśmy tam pójść czy ominąć go szerokim łukiem?
- To ty jesteś ten inteligentny, sam powinieneś wiedzieć. Mi to wisi, najwyżej znów spotkam wypchanego krokodyla.
Właściciel
- Jakiego znowu wypchanego krokodyla? - zapytał zbity z tropu, na chwilę zapominając o domku i ewentualnej chęci odwiedzenia go.
- Właściwie to to był dywan, który taki dziwak miał w domku. Miałam tam zostać na noc, ale jak się przewróciłam o to bydle i wydarłam, to mnie pogonił. - Machała rękami, nadal poruszona dawnym już wspomnieniem. - Ale... nie mów nikomu, że się darłam, dobrze?
Właściciel
- Będę milczał jak zaklęta księga, moja droga.
- Dobrze. To teraz, mój milczku, decyduj. Chcesz tam iść, czy nie?
Właściciel
- W swoim życiu widziałem wystarczająco wiele horrorów klasy B, żeby wiedzieć, że zaglądanie do samotnej chaty pośrodku lasu to zły pomysł. - wyznał wreszcie z uśmiechem i wznowił przerwany marsz.
- Co to znaczy klasy B? - Podreptała za nim dalej.
Właściciel
- Mierny budżet, słabi aktorzy, niezbyt rozwinięta fabuła i tak dalej. Takie niszowe kino.
Właściciel
- Kilka... Pięć, może więcej.
- To mało tych filmów jest. Może to i lepiej, jak mówisz, że mierne.
Właściciel
- Pewnie było więcej, ale ja widziałem tyle, później wstąpił do seminarium i to się zaczęło.
- To jest tam, gdzie się pali ludzi?