Jędrzej czuł się dziwnie. Niby na niczym nie stał, ale nie spadał, ani nie czuł, żeby na czymś wisiał. Oczy wciąż miał zamknięte.
Otworzył oczy.
- A mogłem się poddać temu Suwerennemu, czy jak mu tam. Czy ten sen się kiedyś skończy? Czy spędzę w tym bagnie resztę życia, a na to wygląda.
Wziął miecz i rozejrzał się po okolicy.
Znajdował się... gdzieś. W jego najbliższym otoczeniu nie było kompletnie nic - po prostu unosił się w pustej przestrzeni. Ze wszystkich stron widać było jakby gwiazdy lecz w mnogości kolorów i rozmiarów, w przeciwieństwie do tych na zwykłym niebie. Odczucie było łagodnie mówiąc dziwne.
Postanowił iść dalej i zorientować się gdzie jest.
Z tym, że nie bardzo mógł iść, co najwyżej machać nogami w powietrzu. O ile chociaż powietrze tutaj było.
Zakrzyczał z całej siły. Może ktoś się odezwie?
Jedna z gwiazd na nieboskłonie zaświeciła jakby trochę jaśniej.
- A więc jednak - mamy tutaj gwiazdy. Kraina ta nie jest kompletną nicością. Szkoda że dłużej nie pogawędziłem z tym człekiem, który tutaj mnie wysłał. Ciekawe co stałoby się gdybym teraz wziął miecz i przebiłbym się nim - znowu bym do niego trafił?
Ale na chwilę obecną szukał jeszcze czegoś co bardziej mogłoby dać mu jakąś wskazówkę na temat tego tajemniczego świata, w którym właśnie się znajdował.
Niewiele mógł wywnioskować ze swojego otoczenia. Lewitując w przestrzeni czuł się trochę jak we śnie, czy może raczej na granicy snu i jawy, kiedy to świadomość przytępiona jest sennością. Tymczasem świecąca mocno gwiazda rosła szybko na tle ciemnego nieba.
Zaczął przypatrywać się tej gwieździe.
W przeciwieństwie do niektórych była ona białego koloru. im bardziej rosła tym silniejsze było przeczucie, że tak naprawdę zbliżała się do rycerza.
Odpowiedzi nie uzyskał. Tymczasem gwiazda, czy może raczej dziwaczna kula światła zbliżyła się tak bardzo, że światło go oślepiło.
//Jestem głupi i nie potrafię czytać :V
Skoro go oślepiło, to nic nie robił i czekał na rozwój wydarzeń.
Po chwili światło przestało przebijać mu się przez powieki. Za to do jego uszu dostał się spokojny głos:
- Możesz otworzyć oczy przyjacielu. I przy okazji odłożyć swój ostry kawałek stali.
- Co?
To wszystko było tak silne, że mógł tylko jeden krótki wyraz z siebie wydobyć.
- Wyraziłem się dosyć wyraźnie. Usłyszałem twe wołanie i postanowiłem przylecieć z pomocą. I nie wiem jak ty, ale ja wolę widzieć swojego rozmówcę i nie celować w niego mieczem.
- Ooo... Ktoś tu jednak żyje...
Zdumił się.
- Życie to pojęcie względne. A teraz proszę zdecyduj, porozmawiamy normalnie, czy mam cię tu zostawić?
- Szkoda tylko, że nie wiem kim jesteś.
- Jestem, czy może raczej byłem człowiekiem. Całkiem znanym za życia - padła odpowiedź
- Nie lubię dzielić się imieniem z dopiero poznanymi. To dość niebezpieczne w świecie, w którym imiona mają taką moc - odpowiedział nieznajomy
- To tylko imię czy też nazwa, co tam niebezpieczne. Mnie zwą Jędrek.
- Ujmująca szczerość. Cóż, możesz nazywać mnie Olbracht - powiedział głos
- Nie kojarzę. Z jakiego kraju jesteś?
- Z Niemiec, choć wolę nie identyfikować się z żadną narodowością.
- Dobra, mniejsza z tym. Co proponujesz?
- Jestem w stanie nauczyć cię paru rzeczy, abyś był w stanie poradzić sobie w tym niezbyt przyjaznym świecie. I na Stwórcę, otwórz wreszcie oczy.
- Nie lubię Niemców - są dosyć zdradliwi. Wiem do z doświadczenia. Skoro ten świat jest niezbyt przyjazny, to tym bardziej abym uważał na innych i nie wchodził w pertraktacje z innymi, szczególnie Niemcami.
- Skoro tak uważasz, mogę cię zostawić w próżni na pastwę Lucyfera.
- To jakiś postęp? Czy coś? Dobra, przyjmuję propozycje. I tak wszystko mi jedno.
- Jakże miło. Otworzysz w końcu oczy?
- Tak. A w jakich Ty czasach żyłeś? Bo ja chyba w tysiąc trzysta jakimś roku.
- W takim razie jestem od ciebie jakieś sześćset lat młodszy - padła odpowiedź
- Aha. I co teraz mamy zrobić?
- Przecież przed chwilą ci... wiesz co? Chyba sobie daruję. Radź sobie sam.
Po tych słowach nastała cisza
- Dobra, nie to nie. Ależ szybko zrezygnowałeś, niecierpliwy człowieku.
Postanowił rozejrzeć się po okolicy.
Okolica była teraz tak samo pusta, jak gdy pojawił się w tym świecie po raz pierwszy. Wyglądało na to, że pozostaje mu tylko wisieć w próżni przez wieczność.
Postanowił trochę przejść się trochę po tym "świecie", może znajdzie się tu ktoś, kto będzie chętny na współpracę, podobnie jak tamten jegomość.
Poruszanie nogami absolutnie nic mu nie dawało. Jeśli chciał się skutecznie po tym świecie poruszać, musiał znaleźć inny sposób.
Po jakimś czasie kolejna gwiazda zaczęła się do niego zbliżać, ale ta była czerwona i znacznie większych rozmiarów niż poprzednia.
Odpowiedź nie padła. Gwiazda zbliżała się coraz bliżej, jednak jej światło nie było aż tak oślepiające.
Jeszcze raz spytał:
- Kto tam?
W końcu gwiazda zderzyła się z rycerzem, który został momentalnie oślepiony przez jej bliski już blask, oraz poczuł się, jakby płonął żywcem.
- Co się dzieje? - spytał.