Geniusz strategiczny pana Kaczyńskiego i pisowskich PR-owców doprowadził do tego, że mimo milionów wydanych na przekupstwo elektoratu i propagandowej papki serwowanej w mediach publicznych, zdobyli oni tyle samo mandatów poselskich co w poprzedniej kadencji i mają mniejszość w senacie. XD
No trochę im się nie udało.
Ale ja dziś nie o tym, chciałbym poruszyć sprawę skutków takiego stanu rzeczy. W internecie natknąłem się na pewien komentarz, który skopiuję.
„Za nami jedne z bardziej spokojnych wyborów w historii pokomunistycznej Polski.
Z góry wiadomo było kto je wygra, pytanie tylko „jak bardzo”.
Wygrana PiS jest niekwestionowana, zdobyli rekordowe poparcie przy b.wysokiej frekwencji i jako jedyni w historii poprawili swój wynik w drugiej kadencji.
Ale...
Ta wygrana nie jest wcale tak imponująca jak środki, które zostały na nią przeznaczone:
- największe w historii Polski transfery socjalne (500+, 300+, 13-sta emerytura, dodatkowo wyrównanie 1500 zł za pierwsze dziecko z 500+ przelewane na konto tuż przed wyborami) – przeciętna polska rodzina mogła od rządu PiS dostać spokojnie 10,000+ zł rocznie.
- świetna koniunktura gospodarcza na świecie, rekordowo niskie bezrobocie
- opozycja w rozsypce z nielubianym Schetyną na czele i ciągłym niesmakiem po ostatnich dwóch kadencjach
- olbrzymie pieniądze z budżetu państwa przeznaczone na propagandę dla partii rządzącej (TVPiS, PFN etc.)
- bardzo kosztowne obietnice na kolejną kadencję (piątka Kaczyńskiego, 14-sta emerytura, minimalna 4000 brutto etc.)
- PiS miał niesamowicie komfortową sytuację posiadania większości w sejmie, większości w senacie i swojego (bardzo posłusznego) prezydenta
I pomimo tego wszystkiego PiS najprawdopodobniej dostanie plus minus tyle samo mandatów co w 2015 (które dostali wtedy szczęściem) a do tego traci senat. Daleko im do sukcesu Orbana, który zwiększył swoje poparcie do 68% i uzyskał większość konstytucyjną.
Powiedziałbym wręcz, że z punktu widzenia opozycji taki wynik jest bardziej pożądany niż zdobycie minimalnej przewagi nad PiS. To by oznaczało bardzo skłócone i niestabilne rządy koalicyjne, mające przeciwko sobie Prezydenta i Trybunał Konstytucyjny, które mogłyby kompletnie pogrzebać opozycję, zanim ta miała okazję się pozbierać.
Następna kadencja będzie więc dla PiSu kadencją zdecydowanie trudniejszą. Niewielka przewaga w większości w sejmie sprawia, że naciski od grup wewnątrz PiS się nasilą. Bo skoro grupka 5 posłów może odejść z partii i zdecydować o posiadaniu większości dla rządu, to każdy będzie starał się przeciągnąć linę w swoim kierunku. Szczególnie, że wspólny interes w postaci „odsunięcia PO/postkomuny od władzy” stracił już na silę i teraz zaczną wychodzić różnicę w wizji Polski pomiędzy frakcjami PiS – a są tam zarówno zatwardziali kato-konserwatyści jak i bardziej proeuropejscy centrowcy.
Brak senatu oznacza natomiast, że skończy się blitzkrieg ustawami i przepychanie nowego prawa kolanem w ciągu 2 czy 3 dni. Jeśli PiS zachowa większość w sejmie to mogą oczywiście poprawki senatu odrzucić, ale będzie to pewien spowalniacz dla nich + bloker w przypadku niektórych decyzji jak wybór RPO.
PiS sam w sobie też stracił trochę swój blask – owszem, ludzie na niego głosują bo jest to dla nich opłacalne i wywiązują się z głównych obietnic, ale przestali już być rycerzem na białym koniu mającym nas wybawić od złego PO. Coraz większa liczba afer rysuje ich pancerz i coraz łatwiej kolejne afery do nich przyczepić (na początku to po nich spływały jako „wymysły lewackich mediów”).
PiS swój największy socjalny transfer ma za sobą i raczej go nie pobiją, bo coraz bardziej na horyzoncie widać kryzys gospodarczy. On może zastopować hojność rządu jak i zachwiać argumentem „dobrego zarządzania” gdzie dzięki rządom PiS kraj się wspaniale rozwija.
Wejście Konfederacji do sejmu (i to z całkiem pokaźną ilością posłów) też będzie dla PiSu problemem. Od dawna Kaczyński stosował taktykę „na prawo od nas tylko ściana”, ale Konfederacja to zmieniła. O ile PiS ich nie przekupi i nie zrobi z nich reglamentowanej opozycji do mówienia rzeczy, których „poważnemu i rozsądnemu” PiSowi nie wypada mówić, to mogą podgryźć PiSowi ich skrajny elektorat, lub zmusić do działań bardziej radykalnych (np. zakazanie ruchów LGBT), które wzbudzą sprzeciw liberalnej części społeczeństwa i krajów zachodnich.
Dodatkowo przeciwko PiSowi mogą zadziałać zmiany w polityce europejskiej – prawica po sukcesach w ostatich latach zaczyna być w odwrocie. Brexit okazał się tragifarsą, Salvini poniósł porażkę we Włoszech i nawet sam Orban dotkliwie przegrał wybory w ważnych miastach na Węgrzech. Powoli działające mechanizmy UE też w końcu mogą się rozpędzić i zaczać uderzać w Polskę sankcjami.
Za 4 lata wybory mogą wyglądać już kompletnie inaczej. Kaczyński będzie miał już wtedy 74 lata i może nie mieć siły trzymać swojej partii tak żelazną ręką jak obecnie. Opozycja będzie miała czas na ogarnięcie się i (miejmy nadzieję) pozbycie się Schetyny. Będzie tuż po, albo w środku kryzysu gospodarczego. PiS albo spełni swoje obietnice (np. pensja minimalna 4000 brutto) co się odbije negatywnie na gospodarce, albo ich nie spełni i straci reputację partii, która wypełnia swój program. No i oczywiście dojdzie znużenie i zmęczenie partią, która rządzi od 8 lat.
Kluczowe będą nadchodzące wybory prezydenckie. Jeśli wygra je PiS, ich rządy pozostaną nadal dość skuteczne w przepychaniu ustaw, choć będą musieli sobie poradzić z problemami, które wymieniłem wyżej. Dodatkowo będą mogli blokować kolejny rząd, jeśli nastapi zmiana władzy. Jeśli je natomiast przegrają, to zacznie się im robić gorąco – senat i prezydent dla opozycji będzie oznaczać paraliż dla nich, co w połączeniu z kryzysem sprawi, że ludzie stracą do nich zaufanie jako partii skutecznej.
Podsumowując – dla PiS lepiej już było.”
Czy to początek końca PiSu?