Właściciel
Unik w pełni się udał, cios również, ale miałeś pewien problem: Ostrze broni utkwiło w twardej kości Zielonoskórego, a ten napędzany bólem, adrenaliną i wściekłością spróbował chwycić Cię jedną dłonią, drugą zadając kolejny cios maczugi, zza głowy, aby jeszcze zwiększyć siłę zamachu. Najpewniej niedługo padnie na ziemię i daleko nie odejdzie, ale musisz przeżyć jeszcze tych kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund, co nie będzie takie łatwe, wbrew pozorom.
Spróbował jakoś uniknąć jego chwytu oraz zamachu i spróbował kopnąć w toporek, który wystawał z jego nogi.
Właściciel
Chwytu uniknąłeś, ale niestety, po ciosie maczugę padłeś na ziemię, ledwo przytomny przez ból, który wywołał cios, jaki pogruchotał Twój bark. Szczęśliwie Ork nie ma jak Cię dobić, bo sam padł na ziemię ranny i ogłupiały z bólu, zaś Ty po chwili poczułeś, że ktoś odciąga Cię w zarośla za zdrową rękę.
Spojrzał przez ramię, aby zobaczyć kto go odciąga oraz spróbował jakoś odpychać się nogami, aby temu kto go ciągnie było łatwiej.
Właściciel
Był to jeden z najemników, choć nie miałeś bladego pojęcia który dokładnie, mimo czasu, jaki spędziliście razem, nie nawiązałeś tu wielu nowych znajomości. Mężczyzna zostawił Cię w wysokiej trawie, gdzie byłeś niewidoczny, jeśli się nie ruszałeś, i wrócił biegiem na miejsce bitwy, w końcu tam przyda się bardziej, niż przy Tobie, zwłaszcza że żyłeś i Twojemu życiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.
//Właściwie to mam takie pytanie. Niby gram już tu od dwóch lat i moja postać zna się coś tam na alchemii, ale dalej nie wiem pewnej rzeczy. Jak może taką np. miksturę leczenia zrobić? W Kąciku alchemicznym jest tylko podana historia owej mikstury, co ona robi itp. Trzeba mieć jakieś przyrządy i odpowiednie składniki czy jakoś inaczej?//
Pomacał palcami swój uszkodzony bark i spróbował oszacować jego stan. Gdy już to zrobił, to wziął w dłoń jakiś kamień, który mógłby nawet w najmniejszym stopniu pomóc mu w ewentualnie obronie, i czekał aż ktoś po niego przyjdzie.
Właściciel
//Trzeba, niestety. Nie jesteś w stanie zrobić jej z byle czego i na szybko, na polu bitwy.//
Taki kamień to marne pocieszenie w wypadku dwumetrowego dzikiego Orka, ale fakt, dzięki niemu możesz chociaż ginąć z czystym sumieniem.
Na szczęście gdy odgłosy bitwy ucichły zobaczyłeś Leifa, krwawiącego obficie z prawego przedramienia, choć widząc Cię, bez słowa pomógł Ci wstać.
- Wygraliśmy. - powiedział, choć było to oczywiste, nawet Ci bardziej "cywilizowani" Orkowie z Hordy czy Księstwa nie mają w zwyczaju brać jeńców, więc co dopiero te dzikusy? - Pięciu nie żyje, reszta to ranni. Jak się trzymasz?
- Żyję, żyję. - Wyciągnął zdrową rękę. - Pomóż mi wstać.
Właściciel
Podał Ci prawą dłoń, stawiając Cię na równe nogi i krzywiąc się przy tym z bólu. Gdy wstałeś, zauważyłeś, że mówił prawdę: Niewielu najemników trzymało się na nogach, a jeśli już, to nieśli rannych kompanów, ich wyposażenie, mięso z upolowanych zwierząt i tak dalej. Może i wygraliście tę potyczkę, ale za jaką cenę?
Jest też jeden plus - więcej pieniędzy dla niego, które mu zrekompensują mu pogruchotaną rękę.
- Któryś z nich uciekł czy wszystkich utłukliście?
Właściciel
- Chyba kilku, także możemy spodziewać się rozrywkowej nocy w obozie, chyba że ten kupiec jest na tyle tępy, aby w panice od razu zacząć uciekać. W szczerym polu rozetrą nas na miazgę jeszcze szybciej niż w obozowisku.
– Ja i ty niewiele zdziałamy z niesprawnymi rękoma. Miejmy nadzieję, że nie przyjdą albo odeprzemy jakoś ten atak. Lepiej już ruszajmy.
Właściciel
Pokiwał głową i po jakimś czasie niedobitki Waszego oddziału wróciły do obozu, gdzie od razu zajęli się Wami dwaj Medycy oraz Mag Leczenia, a jeden ze starszych stażem najemników prowadził rozmowę z Waszym pracodawcą, mówiąc mu, co zaszło podczas polowania.
– Będzie sprawna? – zagadał do Medyka. – Ręka oczywiście.
Właściciel
- Za kilka dni. - odparł, wzruszając ramionami. - Może za tydzień. Jeśli chcesz trzymać w niej broń jeszcze dziś, to pogadaj z tym Magiem, on powinien to załatwić, ale na pewno nie za darmo. - poradził na odchodnym i ruszył zająć się kolejnym pechowym łowcą.
Lepiej być zdrowym już dziś, bo możliwe, że orkowie jeszcze dzisiaj zaatakują.
– Magu! Cho no tu! – zawołał, jeżeli nie było go w zasięgu wzroku.
Właściciel
Podszedł. Był mężczyzną po czterdziestce, z widocznymi siwymi włosami, choć większość pozostawała jeszcze w naturalnym, kasztanowym kolorze. Pocierając krótką kozią bródkę, zastanawiał się nad czymś, przyglądając Ci się.
- Widzę, że otrzymałeś niezbędną pomoc, więc pozwól mi zająć się innymi. - burknął i wstał, zabierając się do odejścia.
— Chcę być jeszcze dzisiaj sprawny. — spojrzał na Leifa. — On też musi być. Zapłacę, jeżeli trzeba.
Właściciel
Mag ponownie nachylił się nad Tobą, jakby badał Twoją ranę, ale odezwał się szeptem:
- Nie tak głośno, bo nagle będę musiał wyleczyć wszystkich, a nie jestem w stanie, a nie chcę, żeby mnie któryś zadźgał we śnie za to, że nie pomogłem jemu albo jego kompanowi. Wezmę trzydzieści sztuk złota od łebka. Zadowolony?
— Dobrze. — szepnął i po chwili wyciągnął mieszek, ale tak, żeby tylko on i mag go widzieli. — Dasz radę teraz?
Właściciel
Zabrał sakiewkę i przeliczył monety, chowając ją do rękawa szaty. W odpowiedzi jedynie skinął głową i strzyknął palcami, a po kilku chwilach, jakie zajęły mu wymamrotanie zaklęcia, wypuszczenie z palców mlecznobiałej mgły, zaklęcia znieczulającego, i wyleczenia obrażeń samymi dłoniami, które otaczała zielona poświata. Gdy skończył, zajął się też Leifem i odszedł do swoich zajęć.
Skoro jest już zdrowy, to zjadł coś i się napił. Spróbował też się zdrzemnąć.
Właściciel
Wszystko to Ci się udało, ponieważ byłeś przeraźliwie głodny, zmęczony i spragniony po polowaniu i walce z Orkami, a najemnicy przekonali kupca, aby nie próbował teraz zmieniać lokalizacji obozu. Jednakże i tak Cię obudzono, wieczorem, ponieważ wtedy wszyscy mieli być na nogach, gdyż obawiano się odwetowego ataku Orków.
– Ty się bardziej orientujesz w tych okolicach. Gdyby orkowie zaatakowali, i byłoby wiadome, że przegramy, to gdzie byś uciekał? – zapytał się Leifa, ale tak, żeby tylko on to słyszał.
Właściciel
- Myślę, że dalej ku Verden. Im bliżej, tym większa szansa na spotkanie jakiejś cywilizacji, choćby obozu łowców, strażnicy czy miasteczka, które powinno dać nam schronienie... Naprawdę uważasz, że może być tak źle? - odpowiedział i sam zadał pytanie, również zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
– Dzisiaj mi uszkodzili ramię, a następnym razem mogą mi zmiażdżyć głowę, a ja chcę jeszcze pożyć na tym świecie i wypić jeszcze trochę wina. Jeżeli zaatakują i będą mieć znaczącą przewagę, to od razu uciekamy.
Właściciel
- Gdy tak to przedstawiasz, to nawet ma sens. Idę z Tobą.
– Ale miejmy nadzieję, że nie zaatakują, a jeżeli to zrobią... No cóż, lepiej żebyśmy dali radę, albo żeby ten mag pokazał co umie.
Właściciel
- Umie tylko leczyć, a potrzebuje do tego czasu, spokoju i skupienia. Jak na moje to ciężko będzie o taki, gdy wokół zacznie szaleć bitwa.
– Wiesz może czy tutejsi orkowie ujeżdżają jakieś... hm, bestie? Przypomniało mi się jak walczyliśmy z gigaskorpionem i kiedyś słyszałem, że jacyś magowie ujeżdżają takie monstra.
Właściciel
- Wiem, że ci bardziej cywilizowani Orkowie, jeśli można tak o nich mówić, mieszkający w Verden lub wałęsający się z Hordą jeżdżą na Wargach albo Wielkich Wku*wach, monstrualnych odyńcach, ale nie słyszałem, żeby te dzikusy stąd miały jakieś wierzchowce, a co dopiero takie.
– A potwory żyjące tu? Są jakieś w ogóle?
Właściciel
- Wargi i Wielkie Wku*wy, ale dzikie. Do tego zwierzęta, krokodyle, duże koty, węże, może też wielkie skorpiony i Raptory. Gdy ostatnim razem tu zawitałem, nie miałem zbytnio czasu na podziwianie lokalnej fauny i flory.
– Obyśmy w najbliższym czasie nie musieli jej za bardzo podziwiać. Jak dotrzemy do miasta, to chyba zostaniemy w nim na trochę dłużej.
Właściciel
- Kontrakt powinien nas zaprowadzić aż do Gilgasz lub innego większego miasta w Verden, ale coś czuję, że nie będziemy jedyni, którzy złożą wtedy wypowiedzenie, a ten kupiec raczej nie będzie mieć na tyle odwagi, aby nam wszystkim odmówić i nie wypłacić choć części złota.
– Albo "poprosimy" go o to, aby wypłacił trzy razy więcej zważywszy na ryzyko podczas takiej wyprawy.
Właściciel
- To już jest szantaż, mogą nas za to powiesić i jak najbardziej w to wchodzę, jeśli znajdą się też inni chętni.
– Szantaż? Nieee, coś ty. – uśmiechnął się. – To tylko należyte wynagrodzenie. Jutro porozmawiamy z innymi o tym i postaram się ich przekonać.
Właściciel
- O ile to jutro jeszcze nadejdzie. Nie, żebym był pesymistą czy coś, ale jednak musimy pamiętać o czających się wokół zielonych dzikusach.
– Najwyżej uciekniemy. – na tym skończył dialog. Usiadł na jakimś kamieniu i zaczął obserwować okolice.
Właściciel
Było dość spokojnie aż do świtu, kiedy Cię obudzono. Nawet nie zauważyłeś, kiedy zmęczenie i przeżycia całego dnia wzięły górę nad próbą zachowania przytomności i trzeźwości umysłu.
- Kupiec szuka kilku chętnych na zwiad. - objaśnił Ci Leif, który Cię obudził. - Piszemy się na to?
Poprzeciągał się i powyginał, aby wyprostować kości.
– Lepsze to, niż siedzieć tutaj. Za ile zbiórka?
Właściciel
- Większość już wyruszyła, więc lepiej sami się zbierajmy, jeśli chcemy wrócić tu o rozsądnej porze. - odparł, idąc w kierunku wyjścia z obozu, gdzie mogliście pomaszerować raźno na północ.
Zabrał ze sobą toporek, kołczan ze strzałami oraz łuk, i ruszył na zwiad.
Właściciel
Wraz ze swym kompanem nie natrafiliście na nic ciekawego, jedynie jakieś dzikie zwierzęta, które uciekały przed Wami, nim zdążyliście im się bliżej przyjrzeć, lub ich padlinę, resztki nocnego posiłku lokalnych drapieżników. Na szczęście pobieżne oględziny upewniły Was w tym, że to rzeczywiście dzieło dzikich zwierząt, a nie równie prymitywnych Orków. Idąc dalej, natknęliście się na kilka sępów, lecących nad Waszymi głowami i pikującymi w dół, do stóp niewielkiego wzgórza, na które właśnie się wspinaliście.
Zaczął bardziej uginać kolana i stąpać na piętach, aby nie robić dużego hałasu. Kto wie? Może jakieś wielkie coś siedzi tam i kończy swój posiłek.
Właściciel
Jeśli chodzi o posiłek, to prawie miałeś rację, bo coś go dopiero zaczynało, a mianowicie sępy. Nic wielkiego, padlinożerne ptaszyska odleciały od razu, gdy tylko się do nich zbliżyliście. Wcześniej żerowały na kilku ludzkich trupach, obdartych z ekwipunku i ubrań niemalże do naga. Zwłoki leżały pomiędzy kilkoma końskimi trupami i opróżnionymi do cna wozami. Najwidoczniej była to jakaś mała kupiecka karawana, która miała mniej szczęścia niż Wy, ale i ją napadli Orkowie, sądząc po śladach stóp wokół. Co ciekawe, choć krwi i wnętrzności nie brakowało, to zwłok już tak. Te tutaj zostały, nie wiedzieć czemu, resztę dzikusi zabrali najpewniej po to, aby urozmaicić swoją dietę, podobnie jak konie.
Spróbował jakoś ocenić czy ciała są świeże po zapachu i po tym czy krew jest zakrzepła.
Właściciel
Możesz śmiało założyć, że napad odbył się najpóźniej kilka godzin temu, może w okolicach świtu, co miałoby najwięcej sensu.
– Skoro ich zaatakowali, to pewnie też zaatakują i nas. Chodźmy stąd. – ruszył do swojej karawany.