Nie, ale ktoś może jeszcze przyjechać więc musisz zostać jeszcze przez dwie godziny.

-W porządku.
Usiadł na krześle i kontynuował czytanie gazety, nawet jeżeli nie było w niej nic ciekawego.

I tak czytałeś gazetę przez następną godzinę. Zauważyłeś że do warsztatu wchodzi trzech czarnoskórych ludzi. Dwóch było ubranych w jakieś łachy, a trzeci, który wyglądał jakby im przewodził miał czarną marynarkę, złoty zegarek na ręku. Ten bogaty odezwał się do twojego szefa.
- No, no. Widzę że jest naprawiony. Cudnie. Ale wiesz co... Weźmiemy sobie to za darmo. I tak zalegasz nam z kasą, więc to nie kradzież, prawda chłopcy? - Spojrzał na swoich ludzi, a oni skinęli głowami.
- Carl, słuchaj.... Potrzebuję tej kasy, mam rodzinę do wyżywienia... - Carl uderzył twojego szefa w twarz kastetem, po czym upadł na ziemię.

Siedział dalej i obserwował.

- Zamknij się. Ciesz się że pozwalamy Ci żyć, śmieciu. Hej, w sumie... Odsetki rosną. Mark, sprawdź biuro, może ma jakąś kasę. - Zbir skinął głową i udał się do biura, gdzie przebywałeś.

Lekko ścisnął mocniej gazetę i obserwował dalej.

Zbir otworzył drzwi do biura i wszedł do środka.
- No proszę. A na pracownika to go stać. Spływaj stąd, zanim ci przypie**olę.

-Do mnie to było?
Spytał się dla pewności, odkładając gazetę.

- Tak, do Ciebie. - Wyjął z kieszeni nóż motylkowy. - Wynoś się, nie rozumiesz?

-Ja przepraszać, ja nie rozumieć angielski.
Przygotował się do walki na noże, po cichu wyjmując nóż.
-¿Quieres ordenar una muerte rápida o sobrevivir? Chcesz zamówić szybką śmierć czy przeżyć?
Powiedział w swoim rodowitym języku.

- Ku*wa, jakiś debil. - Zadał szybki cios w kierunku twojej klatki piersiowej.

Wykonał szybki unik w lewą stronę i wyciągnął nóż motylkowy a następnie zaatakował go w rękę w, której trzymał nóż.
-El Mono! Małpa!
Krzyknął, aby go zdenerwować.

Pociąłeś mu prawą rękę, wytrzymał ból i wbił ci swój nóż w twoją lewą rękę. Zostawił go tam i rzucił się na ciebie. Upadłeś, a zbir zaczął cię bić po twarzy.

Walnął go z główki a następnie dźgał go w brzuch... Wielokrotnie.

Nie mogłeś go walnąć go z główki bo cały czas Cię bił w twarz rękoma... Natomiast dźganie się udało, zabiłeś go dosyć szybko. Przestał Cię bić i jego ciało opadło na Ciebie.

-Nie śpieszyłeś się, co?
Powiedział pod nosem. Zacisnął zęby i spróbował wyjąć nóż z ręki. Następnie przeszukał zwłoki czy ma jakieś rzeczy, a dokładniej broń.

Wyjąłeś nóż, ale twoja lewa ręka zaczęła krwawić. Martwy zbir miał przy sobie nóż motylkowy i portfel.

Odciął kawałek jego ubrania i zrobił z nich coś na styl bandaża, aby ucisnąć ranę.

W ten sposób zatrzymałeś krwawienie ale musisz trzymać ten bandaż.

Wychylił się ostrożnie i obejrzał co się dzieje z szefem.

Widziałeś Carla rozmawiającego z swoim kolegą przy twoim leżącym szefie.
- Mark coś długo nie wraca. Tak dużo kasy tam znalazł czy co? - Zapytał nieco zmartwiony.
- Taa... Pójść to sprawdzić?
Carl skinął głową i spojrzał na twojego pracodawcę.
- Mam tego dosyć, Aaron. Ile masz tam kasy?
- Niewiele... Pieniądze od jednego klienta...
- Myślę, że kłamiesz. - Podniósł twojego szefa i zaczął bić go kastetem w brzuch.

Kiedy ten jego "koleżka" był wystarczająco blisko, zaskoczył go i dźgnął go w brzuch kilka razy.

Gdy tylko otworzył drzwi padł na ziemię martwy od twojego noża, zupełnie się nie spodziewał ataku. Ale zaraz przed śmiercią krzyknął:
- Ku*wa... Ktoś tu jest! - A po tym zamilknął na wieki. Przywódca bandy zauważył ciało i usłyszał krzyk. Zostawił szefa w spokoju i stanął niedaleko drzwi do biura. Wyjął Colta Mustanga i zaczął celować w drzwi.

Zaczekał, wolał się nie wychylać, żeby nie dostać kulki.

Carl kopnął z całej siły w drzwi przez co otworzyły się szeroko. Na szczęście kryłeś się za ścianą. Powoli wszedł do środka, zaraz może Cię zobaczyć.

Rzucił się na niego i próbował wytrącić mu broń, zaczął go także dźgać w brzuch.

Upadł na ziemię i wytrąciłeś mu broń ale zanim to zrobił postrzelił Cię w brzuch. Zacząłeś słabnąć ale zabiłeś go.

-D..Dzwoń po karetkę...
Powiedział do swojego szefa.
-Szybko!
Zaczął uciskać ranę.

Szef powoli wstał i pobiegł do Ciebie, gdzie zaraz obok był telefon.
- Cholera... Zabiłeś ich wszystkich, obaj będziemy mieli przeje**ne. To Czarne Żmije... - Zadzwonił po karetkę, powinni niedługo tu być.

Spróbował usiąść na krzesło.
-A co miałem zrobić? Pozwolić im zabrać pieniądze? Oboje potrzebujemy kasy...
Odpowiedział mu.
-Nie mamy gdzieś żadnej apteczki?
Spytał się mocno trzymając się brzucha.

- Mam tu gdzieś bandaże, przydają się jak zatniesz się podczas pracy. - Zaczął przeszukiwać szuflady. Z jednej wyjął bandaże i opatrzył ci ranę na brzuchu i na lewej ręce.

-Dzięki... Dlaczego pan pożyczył pieniądze od tych śmieci?
Spytał się.
-Nie lepiej było wziąć kredyt w banku?

- Bank nie chciał mi dać pieniędzy... Musiałem od nich wziąć kasę. Potem chcieli żebym spłacił dług, ale nie miałem jak to zrobić. Więc teraz wymuszają haracz.

-Ugh... Świetnie. W sumie to nie mamy o co się martwić. To była tylko samoobrona.

- Ta, ale oni się dowiedzą, że zaginęło im trzech ludzi. Zwłaszcza, że Carl Paulson to jeden z większych szych u Czarnych Żmii.

-Z tym rzeczywiście mogą być problemy...
Odpowiedział.

Po paru minutach dotarła karetka. Wyszło z niej dwóch ratowników, którzy do was przybiegli. Byli nieco zdziwieni... Trzy ciała w jednym w biurze. Ranny pracownik, a szef miał mocno obitą twarz...
- Co tu się...Stało? - Zapytał jeden z nich a drugi polecił ci iść za nim do karetki, a ty zacząłeś się źle czuć i mdleć.

-Jacyś g..gangsterzy przyszli i zaczęli nam grozić..
Odpowiedział z bladą twarzą.

W końcu zemdlałeś. Obudziłeś się w szpitalnym łóżku.
// Zacznę w szpitalu.//

Skwarek:
Po kilkunastu minutach trafiłeś do warsztatu. Zauważyłeś w warsztacie dwa samochody, najwyraźniej naprawione a szef był w gabinecie.

Poszedł do gabinetu, aby się przywitać.
-Dzień dobry.

- Dobry, dobry. Dobrze Cię widzieć. - Twarz szefa była już w większości zagojona. - Jak urlop?

-Dobrze, nawet bardzo dobrze. Miałem więcej czasu, aby spotkać się z rodziną. A u pana, wszystko w porządku?

- Jakoś leci. Na szczęście od tamtego dnia nie widziałem żadnych Żmii. Jest spokój. Zaraz klienci powinni przyjechać po samochody.

-Mógł pan zadzwonić, pomógłbym panu z samochodami.
Dopiero teraz spojrzał dokładnie na samochody.

- Nie było takiej potrzeby, poradziłem sobie. Chociaż było to trochę męczące bez ciebie. - Widziałeś Dodge'a Caravana oraz Chevroleta Berettę.

-Mamy jakiś umówionych klientów dzisiaj?

- Tak, będzie jeden z Cadillacem Cimarron. Możesz się tym zająć. Będzie za godzinę.

-W porządku, szefie. A jak tam Ci klienci przyjadą, to ile mają zapłacić za wozy?

- O to się nie martw, sam się tym zajmę.