Właściciel
Radio:
Cóż, niewiele. Jeśli ktoś tu rzeczywiście wtargnął, to nie był to pierwszy lepszy bandyta czy dzika bestia, jedyne ślady, jakie po sobie zostawił, to nikłe odciski stóp w piasku, ledwo widoczne. Na ich podstawie możesz jedynie ocenić, że to coś ma stopy o wiele większe od człowieka.
Wiewiur:
Po chwili obie znalazłyście się w odpowiednim pomieszczeniu.
Rose rzuciła hybrydę na podłogę i pokazała ją swoją ranę.
- Jeśli Ci życie miłe, radzę Ci to wyleczyć - wycedziła przez zęby. Może i była zbyt agresywna dla tego... czegoś, jednak była obecnie bardzo zirytowana, w końcu to coś chowało się w szafie... Jakie to było żałosne. Ile ona zamierzała siedzieć w tej szafie? Do swojej usranej śmierci, bo co? Bo się bała? Nawet jeśli usłyszała znajomy krzyk? Jakie to musi być słabe... Jakim cudem w ogóle przeżyło aż do teraz?
Cóż. Obecna sytuacja wcale nie pomagała jej się uspokoić, wręcz przeciwnie, coraz bardziej się bała. Coraz bardziej chciała znieruchomieć i nic nie robić, ale wiedziała, że w obecnej sytuacji to się za dobrze nie skończy... Wzięła się więc w garść i delikatnie, aby jak najmniej zabolało, przyłożyła dłonie do ciała i zaczęła działać, a dokładniej korzystać z magii leczenia, w celu regeneracji zranienia.
Oż cholera... Tubylcy. Ku*wa, Patricia. Ku*wa.
Wytężając wzrok, starała się podążać za śladami nie zacierając ich. Dokąd prowadziły?! W którą stronę zabrali ją?!
Właściciel
Maks, Wiewiur:
Po kilku chwilach rana blondynki została zasklepiona, nawet nie zostanie po niej blizny, więc służka dobrze się sprawiła.
Radio:
Na pewno poza obręb gospodarstwa, tam ślad się urywał i bez doświadczonego tropiciela nic nie zdziałasz, choć nawet on mógłby mieć z tym problemy.
Jest jej potrzebna pieprzona Rose. Lepiej, ku*wa mać, być nie mogło. Wściekła, zaniepokojona i rozeźlona jednocześnie, wpadła do środka domu, szukając zarówno tej mivvotki jak i przebrzydłej gadziny o imieniu Rose.
Podniosła mivvotkę i pchnęła ją delikatnie(nie mocniej, by się nie wywróciła) do przodu, w kierunku drzwi.
- Skoro byłaś tu podczas napaści, kawałku ścierwa, to może będziesz miała coś do powiedzenia Liwiuszowi - wycedziła przez zęby, pilnując ją by szła w kierunku wyjścia z budynku a następnie do siedziby Liwiusza. Gdyby nie chciała iść z własnej woli, popychałaby ją na tyle mocno by się ruszyła i równocześnie nie upadła na ziemię. Nie miała ochoty podnosić tego śmiecia drugi raz z ziemi.
Nie miała większego wyjścia, więc szła dalej, czasami nawet nieco szybciej, aby nie mieć jej za plecami.
Właściciel
Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie trzy spotkałyście się nieopodal wejścia do domu.
- Lilieth! - Jannet zawołał mivvotkę zaraz, gdy ją zobaczyła, po czym złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie, nie zważając na Rose: - Gdzie jest Patricia?! - Wycedziła przez zęby, nie ukrywając zdenerwowania.
Nie miała dziś spokoju. Wpierw napad na gospodarstwo, zniknięcie Patrici, znęcanie się Rose, a teraz dojdzie do tego jeszcze Jannet.
- Ja... - zaczęła dość cicho. - Nie wiem. Widziałam tutaj grupę Ubarigów. Schowałam się w szafie, nie wiem co z nią było... nie wiem... - dokończyła łamiącym się głosem.
- Ku*wa... Ku*wa mać. - Jęknęła niemalże bezgłośnie.
- Dobra. Nie ruszaj się stąd. - Odpowiedziała, po czym spojrzała na pindę i zaczęła się zastanawiać. Jak ją przekonać do współpracy? Jannet nie myślała najlepiej w stresie.
Rose odetchnęła z ulgą słysząc że Patrici dalej nie odnaleziono, przynajmniej o jedną posraną kobietę mniej. Teraz jej życie może będzie to milsze? Aż uśmiechnęła się na myśl o tym.
- Nie wiem po co chcesz jej szukać, wątpię by porywacze mieli aż tak słaby gust i porwali kogoś kogo chyba tylko Ty lubisz, szanujesz i widzisz w tym czymś jakieś oznaki inteligencji - odparła Rose do Jannet.
I w tym momencie każda szara komórka w mózgu Jannet była zgodna: Ta suka nie zasługuje na pokojowe rozwiązania. Wściekła, po prostu rzuciła się na Rose, wymierzając jej solidny cios w twarz na dobry początek.
Rose widząc zachowanie Jannet chętnie uraczyłaby ją kolejną uwagą, jednak bardziej lepszą opcją byłby unik. Nie spodziewała się, że zajdzie aż tak daleko. Cóż, tyle dobrego że chociaż jedna osoba nigdy za nią nie zatęskni.
Właściciel
Tusza naszej bohaterki zdecydowanie nie sprzyjała szybkim atakom z zaskoczenia, toteż zwinniejsza blondynka bez problemu uniknęła pierwszego ciosu. Jak obie mogą się domyślić, zapewne pierwszego z wielu.
Rose trochę zaskoczona tym, że Jannet postanowiła ją zaatakować, natychmiast uniosła swoją broń i wycelowała w grubego wieprza.
- Jeśli się ruszysz, sprawię że Twoje drugie oko i nie tylko ono, zniknie. - Odparła stanowczo w stronę Jannet i trzymała palec na spuście. Nie chciałaby tego robić, więc liczyła że dziewczyna się jej posłucha i sobie odpuści.
- Dawaj. - Odpowiedziała poważnie Jannet: - Będę miała spokój od twojego pie**olenia. - Mówiąc to, zaczęła powoli sięgać do kabury z rewolwerem. Poruszała dłoń w żółwim tempie, powoli spuszczając ją na dłoń. Wcale nie ukrywała tego przed wzrokiem Rose, wręcz przeciwnie. Chciała pokazać wyższej blondynce, (a może i sobie) że nic nie robiła sobie z jej słów, że się nie bała. Te działanie miało też inny cel. Uważnie obserowała Rose i jeśli tylko dojrzałaby, że ta rzuciła okiem w kierunku jej ręki, sięgającej do kabury, błyskawicznie wykorzysta jej nieuwagę i chwyci lufę karabinu blondynki, odsuwając go od siebie i samej się schylając by uniknąć strzlału. Oczywiście nie puściła by po tym broni Rose, tylko wyrwała ją z dłoni oponentki.
Sama stała w miejscu, z początku sparaliżowana. I... tak obecnie pozostało. Może z czasem, oby w porę, oprzytomnieje?
Właściciel
Manewr Jannet częściowo się udał i choć Rose zdołała nacisnąć spust, to pocisk trafił w ścianę, a nie w osobę, do której początkowo blondynka celowała. Jednakże Jannet nie udało się wyrwać broni swojej oponentce, więc pozostaje się z nią siłować i skończyć to, nim pojawi się Liwiusz, najpewniej zwabiony odgłosem wystrzału.
Jedną dłonią wciąż trzymała karabin za lufę (bo z tego co rozumiem, nie udała jej się go wyrwać, ale wciąż go trzymała), a drugą wymierzyła silny cios pięścią w policzek blondynki. Jeżeli Rose puściłaby swój karabin, to Jannet od razu wyciągnie rewolwer z kabury i wymierzy w tą sukę.
Rose widząc, że Jannet nie puszcza broni, puściła ją i odskoczyła szybko do tyłu, chwytając swój rewolwer i mierząc w stronę Jannet. Jeśli ta zrobi choćby ruch, odda strzał w część ciała, którą ruszyła. Nie chciała jej robić zbytniej krzywdy, jednak nie ma chyba wyboru...
Sprawność wróciła, lęk się nasilał. To połączenie sprawiło, że chciała uciekać. Szybko wbiegła do domu, chowając się ponownie w szafie.
Właściciel
Radio, Wiewiur:
Efekt był taki, że obie mierzyłyście do siebie z rewolwerów. Po chwili do Waszej broni dołączyły dwa kolejne sześciostrzałowce, trzymane przez Liwiusza, który wycelował w każdą z Was, a gdy dobitnie odbezpieczył swoją broń, z charakterystycznym dźwiękiem, wiedziałyście, że nie ma zamiaru się patyczkować.
- Opuścić broń. Obie i natychmiast.
Max:
Udało Ci się tam skryć, chyba nawet nikt nie zwrócił uwagi na to, że Cię nie ma.
Czekała aż Jannet opuści swą broń. Ona sama posłuchałaby się Liwiusza, ale za bardzo obawia się że Jannet wykorzysta okazję że Rose jest bezbronna i strzeli.
Jannet czekała, aż Rose opuści swój rewolwer. Nie czuła się w tej sytuacji jakkolwiek winna, wręcz przeciwnie. Miała ochotę posłać kulkę wprost między oczy blondynki. Jednak miała szacunek do Liwiusza - siłą jego "sugestii" przesunęła lufę w bok od suki, by już nie mierzyć w jej ciało.
Rose widząc co robi Jannet, również przestała w nią mierzyć, co nie znaczy że przestała być czujna i wciąż czekała aż jej przeciwniczka odłoży broń. Ona nie będzie tą pierwszą, nie chce ryzykować.
- Opuść broń, a ja zrobię to samo. - Rzekła do Jannet i czekała aż ta wykona jej polecenie, by po nim samej odłożyć broń.
Ta, a później tak samo dostanę kulkę wprost w czoło... Jannet nie miała żadnego powodu, by zaufać blondynce. Jedyne co skłoniło ją do spuszczenia muszki z Rose to Liwiusz, ale on także nadszarpnął jej zaufanie. Musiała wybrać kompromis.
- Je**ć Cię. Opuścimy równocześnie. - Odpowiedziała, nie spuszczając Rose z wzroku. Zaczęła powoli zbliżać dłoń dzierżącą rewolwer do ziemi. Drugą rękę oparła na lewej kaburze.
Rose nie odpowiedziała i również zaczęła spuszczać dłoń, gotując się do uniku, kątem oka dostrzegając dokąd zmierza druga dłoń wieprza.
Właściciel
I tak obie schowałyście swoją broń tam, gdzie jej miejsce, a Liwiusz zrobił to samo, po kilku sekundach, mając pewność, że nie wyciągniecie jej nagle, aby nafaszerować się ołowiem.
- Też nienawidzę wielu ludzi, ale to jeszcze nie powód, żeby ich zabić. - odparł, stając między Wami. - No dobrze, to jest powód, ale mnie nic z nimi nie łączy, a Was owszem. Co tym razem?
Kiedy po chwili nie usłyszała strzałów, uznała, że jest już bezpiecznie. Wyszła nieco niepewnie, obserwując sytuację z dystansu.
Jannet nie miała najmniejszego zamiaru odpowiadać, tylko założyła ręce na krzyż i spoglądała spode łba to na Liwiusza, to na Rose. Niemniej, po chwili, a bardziej kilku sekundach, stwierdziła, że tylko marnuje na tym czas. Spuściła dłonie i bez większy ceregieli oznajmiła: - Wiecie co? Pieprzyć was oboje, sama ją znajdę. - Po czym omijając łukiem zarówno blondynkę jak i ciemnoskórego, udała się do wnętrza gospodarstwa.
Po słowach Jannet Rose spojrzała na Liwiusza i wzruszyła ramionami.
- Szuka tej no... Jak temu tam... Tej małpy z kijem, wiesz takie głupie coś... Cholera, jak ona miała? - Zapytała samą siebie i spojrzała w niebo próbując sobie przypomnieć jak Jannet ochrzciła swoją małpkę... - Nie ważne, wiesz chyba o co chodzi. A i nasza lekarka chowała się cały czas w szafie.
Właściciel
- Burdel na kółkach. - skomentował mężczyzna i wszedł do środka, najpewniej mając w tym jakiś cel, choć pewnie i tak zrobił to tylko po to, żeby móc znowu zareagować w porę nim się zastrzelicie.
Wzruszyła ponownie ramionami i zaczęła szukać śladów włamanie, czy innych oznak obecności kogoś, kto nie należał do ich wesołej ferajny.
Jannet stanęła w korytarzu i po prostu zawołała mivvotkę, nie chcąc tracić czasu na szukanie jej po pokojach: - Lilieth! Chodź tutaj! - Zakrzyknęła stanowczo.
Słysząc swoje imię, od razu wybiegła z pomieszczenia z szafą i stawiła się przy Jannet.
- Tak? - wykrztusiła niepewnie, na granicy ciszy i szeptu.
Jannet złapała ją za ramiona, po czym szybko zapytała: - Jak, kto, gdzie i kiedy zabrał Patricię? Gdzie widziałaś albo słyszałaś ją po raz ostatni? Musisz mi to wszystko powiedzieć. Od początku do końca. -
Właściciel
Wiewiur:
Nic nie znalazłaś, przynajmniej nie w domu, ponieważ na podwórzu dostrzegłaś ślady okazałych stóp, na pewno nie należących do nikogo z Waszej bandy, nawet Jannet.
Huh, te ślady nie należą do spasionego bydlęcia? To istnieje coś od niej grubszego i większego? Ciekawa sprawa... Jaka była trasa tego... czegoś w obozie? W stronę kurnika, domostwa, czy innych budynków? Oraz też, skąd mniej więcej przyszły.
- Pamiętam, jak przyszły dwa Ubairgi. Po czasie poszły i wtedy Patricia zniknęła. Tyle wiem.
Jannet osłupiała. Dopiero po momencie zapytał: - ...W którą stronę poszli? -
- Nie wiem. Głównie siedziałam w szafie...
- Na pewno nie wiesz? Skąd przyszli? Proszę, powiedz mi. - Zabłagała.
Wskazała kierunek, gdzie widziała jednego.
Jannet puściła ją i odeszła, dopowiadając ciche "dziękuję". Wiedząc, że broń ma naładowaną, nie martwiła się o amunicję, a tym bardziej o siebie. Musiała za to znaleźć jakikolwiek przyrząd, który pozwoliłby jej dostrzec choćby nikły odcisk stopy przy jej słabym wzroku. Szansa jak cztery asy w talii, ale zaczęła przeszukiwać budynek w poszukiwaniu takowego przedmiotu. Idealne byłoby szkło powiększające, ale czy znajdzie się taki tutaj? Wątpliwe.
Właściciel
Wiewiur:
Te konkretne ślady prowadziły prosto do domu, pozostałe rozrzucone były po większości podwórza, jakby ich właściciel (lub właściciele) szukali czegoś bądź kogoś. Idąc ich tropem, ostatecznie trafiłaś na skraj obozu, skąd musieli przyjść.
Radio:
Znalazłaś tylko zwykłe szkło, które nie da zbyt wiele. Dopiero w pokoju zaginionej znalazłaś coś, co będzie w sam raz: Monokl. Nie masz bladego pojęcia skąd Patricia to wzięła, ale to też nie czas, aby zawracać sobie tym głowę.
Tak! To się nada! Wygląda idiotycznie, ale nada się. Czym prędzej opuściła budynek i poszła do swego dzika. Da mu odpocząć, gdy już znajdzie Patricię. Rozbudziła zwierzę.
Właściciel
Knur nie był zbyt zadowolony z tego, że przerwałaś mu odpoczynek, ale jak na tresowane i posłuszne zwierzę przystało, opuścił swój boks, gotów dać się osiodłać i wyruszyć w drogę.