Właściciel
Najkrótsza i zarazem najszybsza droga z Dodge City do Imperium, ewentualnie na odwrót, pozwala też dostać się do większości innych lokacji i ominąć Złe Ziemie, wychodząc niedaleko linii kolejowej, acz niewielu korzysta z tej drogi, może z wyjątkiem najbardziej zdesperowanych, bowiem cały kanion został silnie obsadzony przez Amaksjan i Ubairgów, czasem wspieranych przez Phrików, którzy nie mają zamiaru wpuścić tu ludzi, a jeśli już, to żeby ich zabić. Liczne wyprawy najemników, ochotników, żołnierzy Armii Oczyszczenia i tym podobnych nie przyniosły skutku jakim byłoby zabezpieczenie trasy bądź wyparcie agresorów. Mimo to, Diabelski Kanion kusi licznymi bogactwami, ale nawet Bractwo Kilofa boi się tu zapuścić i jedynymi, którzy czasem się tu znajdą i przeżyją, są najszybsi, najsprytniejsi i najlepsi z konnych kurierów Oskad. Z reguły darzeni są oni po takim wyczynie wielkim poważaniem, choć nie zawsze należy podchodzić do ich opowieści na serio: Ten, który był w środku i przeżył nie odważy się ani tam wrócić, ani opowiadać zbyt wiele, jest też wyraźnie zmęczony, często ranny, z wierzchowcem tak samo... Mimo to niektórzy, gdy rozplącze im się język kilkoma głębszymi w jakimś barze, są w stanie coś z siebie wydukać: Najczęściej pojawiają się tajemnicze rysunki naskalne widoczne na ścianach kanionu, co pozwala sugerować, że to jakieś święte miejsce tubylców i dlatego tak zażarcie go bronią.
Właściciel
Radio:
Słońce było już nisko na widnokręgu, a Ty osiągnąłeś ledwie skraj swojego miejsca docelowego. Oznacza to, że albo rozbijesz tu obóz na noc i zaczekasz do świtu, aby wznowić podróż, albo spróbujesz poruszać się jeszcze jakiś czas w ostatnich blaskach dnia.
Zapuszczanie się do Diabelskiego Kanionu w ciemnościach byłoby samobójstwem, a nie miał zamiaru do grupy zaginionych dołączać siebie. O nie, jeżeli James jakieś życie cenił na tyle, by się o nie martwić, to tylko swoje i swojego konia. Wyciągnął wszystkie niezbędne rzeczy z juków i zabrał się za rozkładanie namiotu.
Właściciel
Dość szybko i sprawnie rozbiłeś obóz oraz rozpaliłeś ogień, korzystając z ostatnich promieni dnia, więc byłeś w miarę bezpieczny, gdy wokół zapadły ciemności.
Korzystając z komfortu dawanego przez ognisko, wyciągnął wodę i trochę suchego mięsa. Trzeba będzie jakoś rozpocząć te poszukiwania jutro z rana, a najlepiej od poszukania śladów powozu. Co im w ogóle do głowy strzeliło, że pchali się do Diabelskiego Kanionu?
Właściciel
Świetnie pytanie, bo to rzeczywiście głupie, zwłaszcza z tak małą obstawą. Ale trzeba przyznać, że jeśli ktoś jednak pcha się w miejsce takie jak to, to musi mieć konkretny powód, o wiele lepszy niż skrócenie sobie drogi z Dodge do Imperium.
Myślał, pogryzając mięso. Ale po co się pchać do Kanionu, jeżeli nie po to, by skrócić sobie drogę? Co oni, chcieli badać folklor?
Po skończonym posiłku, naciągnął naa siebie śpiwór i ułożył się w namiocie. Z rana będzie kontynuował, teraz udał się do snu.
Właściciel
Żadna rozsądna odpowiedź nie przychodziła Ci do głowy, więc nie myślałeś o tym więcej. Dzięki temu szybko zasnąłeś, budząc się tylko kilka razy w ciągu nocy, przez wycie wilków, ale poza tym była to udana noc, obudziłeś się nawet wypoczęty.
Nie zaprzątająca sobie głowy takimi szczegółami jak golenie, James jedynie przemył twarz i złożył namiot, po czym spakował go. Zanim wyruszył, upewnił się co do czystości i załadowania swojego Smithsona 1590. Wyjeżdżając w ten Kanion wolał mieć pewność, że jego sprzęt nie zawiedzie. Wskoczył na konia i ruszył w stronę Diabelskiego Kanionu. Idąc, rozglądał się z nadzieją na znalezienie śladów powozu.
Właściciel
Nie widziałeś takowych, ale kaniony mają zwykle to do siebie, że ciężko jest znaleźć tam jakąkolwiek inną trasę, zwykle trzeba jechać prosto przed siebie, co zdecydowanie ułatwi Ci tropienie powozu i jego pasażerów.
Też prawda, ale zawsze dobrze jest znaleźć trop tego, czego się szuka. Natura wykracza poza umysł i jest w stanie spłatać figle, do których doprowadzą wyłącznie tropy. Ale tak, jeżeli jechali kanionem, to wątpliwe jest by jechali chociażby po zboczu.
Z dłonią na kaburze, James wjechał w Kanion i stępem poruszał się naprzód, cały czas wodząc wzrokiem dookoła.
Właściciel
Tym, co poczułeś najpierw, był niepokój, który wywoływał cień i zimno, z jednej strony miła odmiana po codziennym skwarze, ale nie tutaj... Tego wrażenia dopełniały rysunki naskalne, od niewielkich, mogących być wymarłym pismem, które zostało zapomniane wraz z rasą, jaka go kiedyś używała, przez zawiłe wzory geometryczne różnej wielkości, skończywszy na mniejszych i większych wyobrażeniach różnych postaci, przedstawiających tubylców różnych ras, zwierzęta, bestie, magiczne kreatury, dziwne miejsca i wiele więcej. Skupiając się niemalże w całości na rysunkach, jechałeś spokojnie kilkadziesiąt minut. Z zamyślenia wyrwał Cię dźwięk płynącej wody i po chwili zobaczyłeś płynący niedaleko strumień, o kamienistym dnie i brzegu, z kilkoma większymi głazami, tu i ówdzie. Gdzieniegdzie zauważyłeś też siedzące na owych kamieniach sępy, patrzące się na Ciebie ponurym wzrokiem...
Uważając na to by nie spłoszyć sępów, poprowadził konia ku strumieniowi. Zatrzymał się tam na moment, by zwierzę mogło się napić. Samemu spojrzał na przeciwległy brzeg strumienia: Czy ziemia za kamienistym brzegiem nosiła ślady kół powozu?
Właściciel
A i owszem, choć przy rzece się zacierały. W sumie to i tak nic złego, bo na drugim brzegu zauważyłeś sam powóz, przewrócony na jeden z boków, a na nim i wokół niego kolejne sępy, jeszcze więcej niż poprzednio.
Świetnie się zapowiada, szkoda tylko, że James nie mógł sobie przypomnieć czy nagroda za znalezienie trupów jest dużo mniejsza... Niemniej, po tym jak zwierzę się napiło, poprowadził konia na drugi brzeg, korzystając z płytkości strumienia (a przynajmniej ja wywnioskowałem, iż jest płytki). Zbliżył się do powozu.
Właściciel
Z reguły to nagroda za znalezienie trupów zawsze jest mniejsza, o ile jest w ogóle. Owszem, strumień był płytki, więc spokojnie pokonałeś trasę do powozu, przy okazji przeganiając stado sępów, które poderwały się do lotu i wylądowały w mniejszych i większych grupach na skałach i na ziemi od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów dalej, czekając aż tylko odejdziesz, aby móc kontynuować ucztę. Trzeba ptaszorom przyznać, że miały z czego wybierać, ponieważ znalazłeś dwa trupy, przeciętnie odzianych mężczyzn, choć ciężko było Ci ustalić cokolwiek więcej, rozkład i padlinożercy zrobili swoje. Poza tym możesz jedynie stwierdzić, że jeden z nich zginął przez gwałtowny upadek, ponieważ kończyny i kark miał powykręcane pod nienaturalnym kątem, a śmierć drugiego na pewno spowodowała tkwiąca w gardle strzała.
Hmm...Upadek, ale skąd miałby spaść? Chyba, że wystarczająco mocne uderzenie tak pogruchotało biedaka. Cóż, warto byłoby się postarać, ażeby nie skończyć podobnie. A jeszcze lepiej byłoby nie tylko przeżyć, a jeszcze znaleźć pozostałą dwójkę. Oczywiście, nikt nie zaprzeczyłby, gdyby James powiedział, że wszyscy zginęli, ale jednak wyższa nagroda za dostarczenie żywych na miejsce kusiła...
Mężczyzna rozejrzał się wpierw dookoła, chcąc przynajmniej pobieżnie upewnić się, że nie jest obserwowany, a następnie spojrzał pod siebie, w poszukiwaniu ewentualnych śladów odbiegających od powozu.
Właściciel
Najpewniej spadł z pędzącego dyliżansu, który gnały naprzód z zawrotną prędkością przerażone konie, bo ciężko znaleźć inne wytłumaczenie. Przecież nie wdrapał się na okoliczne ściany i spadł ani nie został z nich zrzucony, prawda?
Poza stadem sępów, nie widziałeś wokół nikogo ani niczego, co mogłoby się Tobą zainteresować. Jeśli zaś chodzi o ślady, to woda pobliskiego strumienia skutecznie zmyła większość z nich, zostały tylko nieliczne, dość niewyraźne, prowadzące wgłąb Diabelskiego Kanionu...
Żeby żyli, oj żeby żyli i żebym ja przeżył... Jakże optymistycznie pomyślał James i zerkając kolejno za siebie-na zbocza kanionu-przed siebie-na ślady, wyruszył, podążając tropem.
Właściciel
Idąc dalej niemalże zgubiłeś trop, dopiero po jakimś czasie znalazłeś jedwabną chusteczkę, brudną, ale nie od krwi, co dawało jakieś szanse. Zwłaszcza, że przynajmniej jedna osoba uszła z tego z życiem.
Podniósł ją, przyda się, jeżeli nie znajdzie nikogo żywego. Może rodzina zaginionych ją rozpozna. Przystępując się śladom, dalej podążał za nimi.
Właściciel
Dalej szedłeś już tylko na intuicję, bo śladów nie było. Mimo to musiałeś iść w dobrym kierunku, bo po jakimś czasie znalazłeś kolejną wskazówkę, tym razem typowo kowbojski kapelusz.
Oh, to nie jest dobra wskazówka... Zabrał również i kapelusz, wrzucając go do sakw na swym koniu. Skierował się w dalszą drogę nie tracąc uwagi, ale także nieco przyspieszając.
Właściciel
Dalej znalazłeś pierwszego z poszukiwanych, ponieważ tamtym mieli towarzyszyć wynajęty strzelec i woźnica, których znalazłeś przy powozie. Tym tutaj musiał być któryś z pasażerów powozu, którego zwłok sępy nie tknęły, więc doskonale widziałeś, że zmarł niedawno, może dzień lub dwa dni temu, a na pewno nie odszedł szybko i bezboleśnie: Na jego nagim ciele widziałeś liczne blizny, szramy i plamy zakrzepłej krwi, a wrażenie cierpienia potęgował jego wyraz twarzy, jakby ktoś skrócił jego męki właśnie w chwili, gdy były największe.
Musiał się z kimś wdać w walkę, może dawał innym czas na ucieczkę... Zastanowił się James. Niemniej, trup nie będzie mu bardzo przydatny. Przymknął oczy martwego i ruszył dalej, nie będąc zbyt dobrej myśli, ale wciąż nie porzucając nadziei.
Właściciel
I tu skończyła się Twoja podróż, a przynajmniej jej część, bowiem trafiłeś na jedną ze słynnych i zdradliwych ślepych uliczek, jak je nazywano, które przyniosły zgubę wielu podróżnym, jacy natrafili na nie podczas ucieczki, mając za plecami wściekłych tubylców czy nagłą falę powodziową, jakie również były jednym z lokalnych zagrożeń.
-- Świetnie...-- Mruknął pod nosem i nawrócił konia. Rewolwer złapał w dłoń, będąc nieco bardziej zaniepokojonym. Ruszył w poszukiwaniu innej ścieżki, którą zaginiona mogła podjąć.
Właściciel
Wątpliwe, aby podjęła ją sama, ale udało Ci się znaleźć kolejne ślady, a później wypatrzyć nawet smużkę dymu na horyzoncie, zresztą nie tak daleko stąd, jak mogłoby Ci się wydawać.
To daje nadzieję. Może przetrwała noc, a widoczny w oddali dym to pozostałości jej ogniska? Udał się w tamtym kierunku, nieco przyspieszając chód konia. Uważał jednak, by rumak nie był zbyt głośny.
Właściciel
Biorąc pod uwagę fakt, jak skończyli członkowie jej drużyny i jaką to miejsce ma sławę, to tylko głupiec wciąż łudziłby się, że żyje, bo jeśli już, to na pewno ma towarzystwo. Niemniej, wjechałeś na niewielką półkę skalną, gdzie znalazłeś ślady wygaszonego ogniska, którego popiół był jeszcze ciepły, a gdzieniegdzie żarzyły się węgielki. Wokół niedbale rozrzucono objedzone do czysta kości jakiegoś zwierzęcia, a co większe połamano i wyssano z nich szpik.
Faktycznie, miała towarzystwo, i to dosyć niemiłe, nieprzystające damie towarzystwo. Jednak czy nawet wobec takiej sytuacji dżentelmen powinien spasować? Wątpliwe. Najwyżej przyniesie zleceniodawcom potwierdzenie śmierci. Kontynuował drogę, mając nadzieję na znalezienie kolejnych poszlak. Tym razem jednak dłoń miał już bezpośrednio na rewolwerze, wiedząc, że zapuszcza się w niebezpieczne tereny. Z rękawa mógł wyciągnąć jeszcze jednego asa, zrzucić z siebie ludzką zasłonę i wrócić do wizerunku mivvota. Czy warto jednak? Jeżeli są tu Amaksjanie, zrzucenie iluzji byłoby dobrą ideą, w razi obecności Ubarigów już nie do końca.
Właściciel
Problemem jest to, że obie te rasy zapuszczają się do Diabelskiego Kanionu, mając tu swoje święte miejsca prymitywnego kultu, więc szanse na spotkanie obu są równe. Niemniej, rozglądając się po resztkach obozowiska, usłyszałeś nagle strzał, a potem kolejny, kilkadziesiąt metrów stąd, na północ.
Od razu przyciągnął do siebie rewolwer i drugą dłonią pogładził kark konia, bojąc się o jego spłoszenie. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegły strzały, mierząc tam rewolwerem.
Właściciel
Kolejny strzał, jeszcze jeden... Stanie tu i patrzenie to raczej słaby pomysł, jeśli chcesz jednak stać jak ta dupa, to możesz chociaż podejść tych kilkadziesiąt metrów, żeby móc popatrzeć na to, co się tam dzieje.
Tak... Zostawił konia w jakimś ustronnym miejscu, tak by ten nie uciekł, a by nie został zauważony i by James mógł spokojnie do niego później wrócić. Gdy już to załatwił, zaczął podchodzić w stronę miejsca, skąd dobiegły go strzały, możliwie szybko i cicho w tym samym czasie.
Właściciel
Po chwili dostrzegłeś samotnego rewolwerowca w skórzanym płaszczu do ziemi i kowbojskim kapeluszu, który ostrzeliwał zaciekle ze swojej strzelby. Krył się pomiędzy skałami, za końskim trupem, zapewne jego własnego wierzchowca, naszpikowanego strzałami i oszczepami. Dalej dostrzegłeś kilku amaksjańskich wojowników, martwych, a pozostali kryli się za skałami, próbując zabić człowieka lub liczyć, że prędzej niż później skończy mu się amunicja.
Z dwojga złego wolał ludzi. Przyczaił się między skałami tak, by mieć czysty strzał na Amaksjan. Jeżeli udało mu się dobrze wycelować, również zaczął ich ostrzeliwać.
Właściciel
Zdziwieni tym, że pojawiło się nagle wsparcie, straciwszy dwóch rannych i jednego zabitego, zdali sobie sprawę, że tej bitwy nie wygrają, więc uciekli, ale pewnym jest, że wrócą jeszcze dziś, do tego lepiej uzbrojeni i z bandą koleżków. Jeśli zaś chodzi o mężczyznę, którego w końcu uratowałeś, to w dość specyficzny sposób okazał Ci wdzięczność, celując do Ciebie ze strzelby i zmieniając swoją pozycję tak, aby teraz końskie truchło chroniło go przed ostrzałem z Twojej strony.
- A Ty kto i co tu robisz? - krzyknął, przeładowawszy broń, z której dalej do Ciebie mierzył.
Taka wdzięczność za ratunek w tych czasach, taka wdzięczność! Zaklnął w umyśle i schował się za skałą, zza której odkrzyknął:
— Jestem tu, szukając pewnej osoby, a co robię? Na mój gust, właśnie uratowałem Ci tyłek! —
Właściciel
- Miałem wszystko pod kontrolą, jasne? Ran Petrie wychodził cało z o wiele większych opałów i zgarniał po tym ładną sumkę!
Po chwili zdałeś sobie sprawę, z kim Ty właściwie rozmawiasz: Petrie był jednym ze słynniejszych łowców nagród w całym Oskad, a na pewno najbezwzględniejszym z nich wszystkich.
O żesz ty... No to trafiłem. Z jednej strony można było cieszyć się tym, że na takiego człowieka natrafiło się w takim miejscu, ale równie dobrze mógł być to najgorszy z trafów losu. Czas pokaże.
— Dobra, dobra, czaję! — Odkrzyknął: — Proponuję przestać się wydzierać, zważywszy na miejsce, w którym się znajdujemy! —
Właściciel
- Te dzikusy mogą mi obciągnąć, mój koń i tak zlał im się już na jakiś ich święty ołtarzyk... Dobra, wyłaź z łapami tak, żebym je widział, i chodź tu, to może Cię nie zastrzelę, synek.
— "Może" nie do końca mi odpowiada, Panie Petrie. Wyjdziemy oboje z dłońmi u górze. —
Właściciel
- Nie kombinuj. Nie mam po co Cię rozwalać, a dobrze wiem, że na moją głowę ma chętkę kilka osób, więc to prędzej Ty jesteś tu, żeby sprzątnąć mnie, a nie na odwrót.
— Nie jestem tu dla Ciebie, a ty nie jesteś tu dla mnie. Oboje jesteśmy tu dla innych celów, których oboje nie znamy, więc dobrze będzie traktować się po równo, nie sądzisz? Poza tym, podejrzliwość szkodzi urodzie. — Rzucił, drocząc się nieco z Ranem.
Właściciel
- Konkretna porcja ołowiu bardziej, więc mnie nie wku*wiaj, synek, bo mam pod dostatkiem amunicji i czasu. Ty też czy może Twoje zlecenie właśnie Ci ucieka?
– A, tu mnie masz. Całkiem śpieszno mi, wygrałeś. – Rzeczywiście, strata czasu nie była na rękę naszemu Mivvotowi. Schował dłoń, podniósł obie dłonie nad siebie i z złośliwym uśmiechem na twarzy wyszedł zza osłony.
Właściciel
- No i czego się tak szerzysz? Jakby mnie ktoś taki jak ja trzymał na muszce to robiłbym pod siebie, a nie cieszył mordę na widok jego i jego dwururki.
— I to zapewne nas różni, Panie Petrie. — Odpowiedział: — Szczególnie, że można tą muszkę już ze mnie zdjąć. Jak sam zauważyłeś, każda sekunda opóźnienia jest mi niezbyt potrzebna, toteż nie będę marnował mojego czasu na atakowanie spotkanego człowieka. —
Właściciel
- Uhuhu, nie no, powiało tu teraz grozą bardziej niż zwykle. W jakie gówno się wpakowałeś, synek, i za ile? Warto chociaż było?