— Czy warto będzie, to się dopiero okaże. Ktoś stwierdził, że podróż poślubna przez Diabelski Kanion jest świetnym pomysłem i teraz szukam skutków tej decyzji. — Wyjaśnił pokrótce.
Właściciel
- Słyszałem o tym, smutna historia. Gdyby płacili więcej, to może też bym spróbował się za to zabrać.
— Cóż, ktoś i tak musiał się za to wziąć, więc oto jestem. A teraz, czy mogę prosić o to byś łaskawie wreszcie skierował lufę gdzie indziej? — Sytuacja zaczęła irytować James'a.
Właściciel
- A pewnie, że tak. - odparł z uśmiechem, choć lufa jego broni nie drgnęła nawet o milimetr. - Prosić zawsze wolno, synek.
— Dobrze wiedzieć. — Mruknął, podirytowany, po czym spojrzał pytającym wzrokiem na Ran'a. Nie spuszczając z niego spojrzenia, zrobił mały krok w lewo.
Właściciel
Jego broń i wzrok podążyły za Tobą.
- Skoro wiesz już wszystko, to po kiego jeszcze tu sterczysz? Nie chcesz iść i szukać swoich zaginionych?
— A chcę. — Mówiąc to, zrobił kilka kolejnych kroków.
Właściciel
- No to wypi***alaj ich szukać, bo to ostatnie ostrzeżenie. Mi jeden trup w te czy wewte nie wadzi, a skoro o mnie słyszałeś, to powinieneś wiedzieć, że mówię poważnie.
Już nie mówiąc nic, odszedł do swojego konia. Nie ma co, nieprzyjemny typ z tego Rana.
Właściciel
Ale za to skuteczny. Koń na szczęście stał tam, gdzie go zostawiłeś, nie miał ochoty uciec, a nic nie miało zamiaru go pożreć.
Znów wskoczył na konia i ruszył w kierunku, gdzie ostatnio widział smugę dymu.
Właściciel
Jechałeś dalej bez kolejnych przeszkód, aż usłyszałeś podniesione głosy dochodzące z jednego z bocznych odgałęzień kanionu. Co ciekawe, ale nie takie niespodziewane, nie należały one do ludzi, a przynajmniej nie mówiły w ludzkiej mowie, choć wychodzi na jedno...
Tam może być cel jego poszukiwań, warto sprawdzić to odgałęzienie. Zszedł z konia i uwiązał go w bezpiecznym miejscu, a sam zbliżył się do odgałęzienia piszo, stawiając ostrożne, ciche kroki. Przyległ do ściany kanionu i wychylił się, chcąc dojrzeć co tubylcy robią w odgałęzieniu.
Właściciel
Ciężko powiedzieć, bo było dłuższe od innych ślepych uliczek, do których już zaglądałeś, więc widziałeś tylko dwóch milczących wartowników, Amaksjan wspartych o swoje włócznie i maczugi, którzy milczeli. Właściciele głosów byli o wiele dalej.
Oho... Trzeba będzie się między nimi przekraść... Albo można zrobić to inaczej. Zrzucił z siebie iluzję człowieka, a przybrał wygląd Amaksjanina, podobnego do tych stojących na warcie. Zadbał o to, by iluzja zakryła jego ubrania i wyposażenie.
Właściciel
//Wielkie Równiny?//
Teraz przynajmniej nie zabiją Cię od razu, ale i tak musisz uważać, ze względu na wrodzony temperament tej rasy.
// Po tym co zrobiłeś z Patricią miałem taką przybitkę, że przez kilka dni nie umiałem się zmusić do napisania czegokolwiek na PBFach, a teraz się dopiero ogarnąłem na tyle, żeby pisać w innych tematach. Za jakieś pół roku powinienem tam odpisać. //
Zawsze to jakieś zabezpieczenie, nie tak rychło podnosi się dłoń na własnego pobratymca. Wyjrzał jeszcze raz. Czy jest jakaś szansa, może półka skalna gdzieś na górze, która mogłaby pozwolić na niezauważone przejście koło straży? Lepiej nie narażać się, jeżeli to niepotrzebne.
Właściciel
Może było tak jak na Twoje standardy, Amaksjanie pod tym względem różnili się od wszystkich innych ras i tutaj bijatyki i walki na śmierć i życie nie były czymś niespotykanym, można powiedzieć, że wręcz przeciwnie.
Nie jest to pocieszająca perspektywa, dlatego uważnie przyjrzał się zboczom odgałęzienia. Może znalazłaby się jakaś droga pozwalająca ominąć strażników? Niestrzeżona półka skalna?
Właściciel
Nie, bo właśnie o to mieli zadbać, więc pozostaje jedynie bezpośrednia konfrontacja, na której możesz wyjść lepiej, gdybyś zamiast tego został zaskoczony przez nich podczas wspinania się na taką półkę skalną, bo nie dość, że to groźniejsza sytuacja, to jeszcze mogliby uznać Cię za jakiegoś idiotę i wtedy nawet przykrywka poszłaby z dymem. Tak czy siak, pozostaje ruszyć wartownikom na przeciw i spróbować w tym swojego krasomówstwa czy zwyczajnego szczęścia.
Szczęście, dobrze mówić, trudniej na nie liczyć. Tak czy siak, James teraz nie miał niczego innego. Spiął poślady i wyszedł zza załomu, chcą jak najnormalniej przejść między wartownikami.
Właściciel
Toczyli między sobą jakąś dłuższą dyskusję, aż jeden warknął coś i wskazał ruchem głowy w Twoim kierunku, unosząc włócznię, której grot wycelował w Ciebie. Jego kompan zrobił podobnie, szykując się do wzięcia zamachu drewnianą maczugą nabijaną krzemieniami, kawałkami kości, kłami i pazurami.
- Czego? - fuknął jeden z wartowników, przypatrując Ci się równie nieufnie, co z wściekłością w oczach.
James starał się odpowiedzieć najbardziej przekonywująco jak potrafiłem:
— Widziałem grupę ludzi, chcę to powiedzieć. — Mówiąc ostatnie słowa wskazał w głąb odnogi kanionu.
Właściciel
Wojownicy spojrzeli po sobie, zdziwieni, ale nie do końca przekonani.
- I co? Często się tu zapuszczają, ktoś na pewno ich dorwie. - odparł ten sam Amaksjanin, a Ty zdziwiłeś się tym wykrętem: W końcu wiedziałeś, że dla większości tubylców jest to miejsce święte, którego będą bronić przed ludźmi do końca, z narażeniem życia.
– Ci są wyjątkowo dobrzy. Idą i zabijają wszystko na swojej drodze. Tam: – Wskazał dłonią rejon z którego przyszedł, ale nie ten, gdzie zostawił konia: – Widziałem jak rozwalili bandę Ubairgów, która stanęła im na drodze. Nawet nie dali im szansy, tacy szybcy byli. – Mówiąc, starał się autentycznie przekonać Amaksjan o swoim przerażeniu. Kłamcom był dobrym.
Właściciel
- Dlaczego nie słyszeliśmy ognistych kijów ludzi? - zapytał ten pierwszy, mając na myśli broń palną. Trzeba przyznać, że trafiłeś na ciekawy szczep Amaksjan, bo niewielu tubylców używa jeszcze tak archaicznego określenia.
— To nie były zwykłe ogniste kije. — Odpowiedział szybko, klnąc w duszy na nad wyraz ciekawskich dzikusów : — Wyglądały jak zwykłe, lecz różniły się u końca. Wydłużały i rozszerzały się bardziej niż inne, a gdy pluły ogniem, to widać było jedynie jęzor ognia, a żadnego głosu nie było. —
Właściciel
- To może niech on powie o tym dla Szamano? - zapytał drugi strażnik tego, który tak intensywnie Cię wypytywał.
- Szamano tera zajęty, a ten pewnie poczeka, aż skończy rytuał. Prawda?
-- Szamano musi o tym wiedzieć jak szybko się da. -- James nie spuszczał aktu: -- Bo jak nie dowie się ode mnie, to dowie się od ludzi z cichymi, ognistymi kijami. --
Właściciel
- A idą na nas, że jesteś tego taki pewny?
— Przyjdą do każdego, kto nie jest z ludzi i jeśli dalej pójdą tą ścieżką, to i do nas przyjdą. — Stwierdzi, udając przejęcie w głosie.
Właściciel
- Dobra, chodź. - skapitulował wreszcie pierwszy strażnik, prowadząc Cię dalej, podczas gdy ten drugi został na warcie sam. - Tylko masz zaczekać, aż nasz Szamano skończy rytuał, jasne?
— Jasne. Boję się tylko, czy Ci ludzie zaczekają...— Odpowiedział smętnie, choć w rzeczywistości był zadowolony z faktu, że nie musiał już odpowiadać na pytania dzikusa. Szedł równo z nim, wyczekując dobrego momentu na ciche pozbycie się Amaksjana przy użyciu noża.
Właściciel
Widzisz wejście z wąskiego przejścia, którym Cię prowadzi. Mógłbyś zabić go teraz, wtedy nikt, kto będzie po drugiej stronie, nie zobaczy ciała, ale z kolei drugi strażnik mógłby je dostrzec. Zaś idąc dalej, w końcu zniknąłbyś mu z widoku, ale wtedy większe ryzyko, że to po drugiej stronie, w czymś na kształt jaskini lub pieczary, zobaczą truchło wartownika.
Nie była to sytuacja, która odpowiadałaby hazardziście. Porzucił pomysł zabijania Amaksjanina, szczególnie, gdy nie wiedział czy rzeczywiście tutaj mogła być jego zguba. Nie sięgnął po nóż, poszedł dalej z tubylcem.
Właściciel
I tak trafiliście do wspomnianej już jaskini, niezbyt dużej, rozświetlanej wątłym blaskiem pochodni, w których dostrzegłeś przynajmniej tuzin innych Amaksjan, którzy śpiewali jakąś monotonną pieśń. W oczy rzucały Ci się też rysunki naskalne oraz kamienne podwyższenie, a na nim coś w kształcie ołtarza, bardzo dobrze oświetlonego. Stał przy nim postawny Amaksjanin odziany w dziwny strój, który upodabniał go po trosze do każdego ze zwierząt żyjących na dzikich terenach Oskad, dzierżący długi, kamienny nóż. Przy ołtarzu zauważyłeś też kilka mis, do których coś skapywało, a domyśliłeś się co, gdy w blasku pochodni ujrzałeś bezkształtną masę ludzkich zwłok, przynajmniej dwóch mężczyzn, kobieta i nastolatek, wszyscy z poderżniętymi gardłami i dziurami ziejącymi w tej części klatki piersiowej, gdzie powinno bić serce.
Na widok tej sceny wczorajsza kolacja podeszła mu do ust. Cóż.... Chyba się spóźnił. Nie ma tego złego, przynajmniej nie będzie musiał się bić z tymi prymitywami, żeby wyciągnąć z tą jakąś fafaratkę. Jednak spojrzał jeszcze raz czy aby na pewno, oprócz ciał, nie było tu jeszcze jakichś żywych ludzi, którzy dopiero później mieliby zostać złożeni w ofierze.
Właściciel
Gdzieś z tyłu znajdowała się chyba jakaś część jaskini, której nie mogłeś dostrzec z daleka, ale wciąż byli tam ludzie, bowiem na Twoich oczach dwóch rosłych wojowników wyciągnęło stamtąd szamoczącego się i klnącego na czym Oskad stoi mężczyznę, którego położyli na ołtarzu i przytrzymali za nogi i ręce, aby kapłan mógł wznieść w górę nóż, wygłaszając jednocześnie jakąś mistyczną mantrę, z której nic nie rozumiałeś, a potem wbić go w klatkę piersiową nieszczęśnika i wyjąć z niej ociekające krwią i wciąż bijące serce...
Do cholery z tym, wypadałoby jakoś pomóc tym z tyłu. Pomyślał, chcąc przejść w kierunku tej części jamy, gdzie znajdowali się ludzie przygotowani do bycia złożonym w ofierze. Nie mógł przecież walczyć z tuzinem Amaksjan naraz, to byłoby równe samobójstwu. Co prawda w jego głowie już rodził się plan, lecz by wykonać go w praktyce musiał porozumieć się przetrzymywanymi ludźmi.
Właściciel
Problem był taki, że nie miałeś tam wstępu, bo choć nikt nie pilnował wejścia, to dwóch rosłych strażników pomagających kapłanowi spojrzało na Ciebie na tyle surowo, abyś znał swoje miejsce w szeregu. Oczywiście, gdybyś był jednym z tych dzikusów biorących udział w krwawym obrzędzie.
Psia krew... Tutaj potrzeba dziesięciu rewolwerowców, a nie jednego. Albo potrzeba podstępu. James dokładnie przyjrzał się, a także postarał się przywołać z pamięci naskalne rysunki Amaksjan. Czy mógł w nich rozpoznać jakieś bóstwo, bożka? Jeżeli iluzją przybierze jakąś ciekawszą formę, będzie mógł wyciągnąć dzikusów z jaskini.
Właściciel
Nie miałeś bladego pojęcia, co przedstawiły te rysunki. To głównie białe, czarne i czerwone linie, łączące się ze sobą w zawiłe wzory, z których może i dałoby się przywołać jakiś obraz, ale dla kogoś, dla kogo są to zwykłe naskalne rysunki, a nie święte malowidła, jak Ty, nie mogłeś być pewien, czy próbowanie stworzenia iluzji na siłę da odpowiedni efekt.
"Więc cholera niech by to wszystko wzięła." Stwierdził James, coraz to bardziej niespokojnie obrzucając wnętrze jamy spojrzeniem. Musiał coś wymyślić, a presja czasu coraz bardziej odciskała na nim swoje piętno. Jak wyciągnąć dziesięciu dzikusów z ich gniazdka? Nie mając o wiele więcej czasu na przemyślenia, tylko rzucił do Amaksjana, z którym tu przyszedł: — Ogniste kije idą. — I nie czekając na jego reakcję, rzucił się do biegu w stronę, z której przyszedł.
Właściciel
Wartownik pobiegł za Tobą, a reszta nie zdawała się nawet zauważyć Twojego odejścia, byli zbyt zaabsorbowani udziałem w krwawym rytuale.
Korzystając z tego, że wartownik przez te kilka sekund nie widział go, przysunął się do skalnej ściany i za sprawą magii iluzji zakamuflował na jej tle. Miał nadzieję, że strażnik ominie go i pobiegnie dalej.
// Zakładam, że mam ten moment, gdy nie widzi mnie ani strażnik goniący, ani ten z wejścia do odnogi. //
Właściciel
//Dobrze zakładasz.//
I tak też się stało, Amaksjanin minął Cię i biegł dalej bez przerwy, dopóki nie wrócił na wartę, gdzie zaczął wymianę zdań ze swym niedawnym kompanem. Obaj mieli niezłą zagwozdkę, gdzie im zniknąłeś i o co w ogóle z tym chodziło.
Wykorzystując to, że obaj wartownicy nie widzą go teraz i są blisko siebie, zakradł się do nich i wyciągnął rewolwer. Przygotowując się do zrzucenia iluzji (choć po to, by zaraz ponownie ją przywdziać) wycelował w tył głowy pierwszego z Amaksjan. Drugą dłoń miał już na kurku, przygotowaną do błyskawicznego przeładowania. Strzelił w tył głowy pierwszego z wartowników, a sekundę później powtórzył to z drugim.
Właściciel
Amaksjanie są znani ze swojej wytrzymałości i siły oraz twardych czaszek, tak dosłownie, jak w przenośni, sam przecież słyszałeś historię o jednym z ich wojowników, który dosłownie wpadł do drewnianego domku w atakowanej przez dzikusów osadzie, taranując ścianę głową. Jednakże ile w tej opowieści jest prawdy? Ciężko stwierdzić, zwłaszcza po tym, jak gładko kula rewolwerowa przebiła najpierw jedną, a potem drugą czaszkę Amaksjan, obryzgując Ciebie resztkami krwi, mózgu i czaszki.
— Obrzydlistwo...— Mruknął, ścierając dłonią resztki Amaksjan z swojej twarzy. Nie marnował jednak wiele czasu na własną czystość, spodziewając się, że strzały mogły zwabić jak najbardziej proszonych gości z wnętrza jaskini. Na powrót przywarł do skalnej ściany i upodobnił się do niej, cicho posuwając się w stronę groty. Oczywiście, na czas przybycia kolejnych tubylców zaprzestał ruchu.
Właściciel
Co ciekawe, chyba nikt nie był zainteresowany sprawdzeniem tego, co działo się na zewnątrz, nikogo nie zainteresowały strzały, które przecież musieli usłyszeć. Wszyscy oddawali się rytuałowi w równym stopniu, co w chwili, gdy opuściłeś jaskinię.