BudowniczyMakaronu:
Na dachu raczej nie znalazł niczego, czym mógłby walczyć, pomijając kilka poluzowanych dachówek, jednak... Rzucanie nimi w nieznajomych mogło nie być najlepszym pomysłem. Było ich około dwudziestu - w sumie trzynastu w porywach do czternastu pieszych i siedmiu jeźdźców na wysokich koniach. Cała siódemka ubrana była w długie, ciemne peleryny w różnych kolorach i staromodne kapelusze z szerokim rondem, przez które z perspektywy dachu nie był w stanie dojrzeć ich twarzy. Ogólnie, strojami przywodzili na myśl muszkieterów albo kogoś takiego. Jeden z nich, stojący najbliżej drzwi, skinął głową na pieszego mężczyznę u swego boku, a ten jeszcze raz zabębnił pięścią w drzwi i zawołał:
- Czerwony Kapturku! Otwieraj i wyjdź nam naprzeciw, inaczej zmuszeni będziemy wyważyć drzwi! - jak na zawołanie, zaraz po tych słowach Jürgen usłyszał skrzyknięcie towarzyszące otwieraniu drzwi wejściowych do chatki.
- Czego chcecie? - rozpoznał zimny jak lód i ostry jak sztylet głos Elise. Takim samym oschłym tonem głosu zwracała się do niego, kiedy pojawiając się u szczytu schodów przy ich pierwszym spotkaniu zastała go z ręką na klamce do pokoju, w którym - jak się później okazało - znajdowały się zwłoki myśliwego i babci Czerwonego Kapturka. Jeden z jeźdźców poruszył się niespokojnie, a jego koń zarżał, unosząc się przez chwilę na tylnych kopytach, zanim dosiadający go mężczyzna szarpnięciem za wodze zmusił wierzchowca do posłuszeństwa. Najwyraźniej nawet zwierzęta bały się Elise z jakiegoś powodu.
- Witaj, Czerwony Kapturku - odezwał się nieznajomy na koniu, ten, który znajdował się najbliżej drzwi, o granatowym płaszczu i tego samego koloru kapeluszu.
- Elise - poprawiła go dziewczyna z nutą irytacji w głosie.
- A więc, Kapturku... - kontynuował niezrażony rozmówca - ...Jak zapewne wiesz, Rada Baśniowa ani królowa baśni nie darzą cię szczególną estymą...
- I vice versa - weszła mu w słowo Kapturek.
- ...Jednakże, przewodnicząca Rady łaskawie postanowiła dać ci drugą szansę i...
- Drugą szansę? - Elise najwyraźniej ani trochę nie przejmowała się tym, że było to niekulturalne co chwila wchodzić komuś w słowo w trakcie rozmowy. - A co, potrzebujecie służącej dla Kopciuszka czy nowej niewolnicy do haremu Alladyna? - powiedziała tonem pełnym kpiny, widocznie ani trochę nie pałając do Siedmiu Jeźdźców ani szacunkiem ani tym bardziej sympatią.
- Nic z tych rzeczy! - jeździec zdawał się już wyraźnie zniecierpliwiony. - Przewodnicząca Rady Baśniowej posłała nas tutaj, żeby...
- Zapraszam do środka - przerwała mu po raz n-ty Czerwony Kapturek. - Jeśli będziemy tak tutaj rozmawiać, twoi rozgadani towarzysze będą bezustannie wchodzić nam w słowo - mimo iż brzmiało to bardziej jak okrutny żart, niż autentyczne stwierdzenie, dziewczyna otworzyła szerzej drzwi, najpewniej w zapraszającym geście. Jürgen nie widział wprawdzie twarzy jeźdźca, z którym Elise rozmawiała, jednakże mógł być niemalże pewny, że w tej chwili dostał tiku nerwowego.
- Oni będą wchodzić nam w słowo, hm? - mruknął ironicznie, po czym jednak pokręcił energicznie głową, jakby chcąc samego siebie przywołać do porządku. - Mniejsza o to. Rozmawiać będziemy tutaj, nie w środku. Nawet jeśli należysz do elity postaci ze swoim własnym zakończeniem Długo i Szczęśliwie...
- Które jest tak naprawdę ch*jowe. Mieszkam w lesie z dwoma trupami w chacie.
- ...Jesteś na liście zdrajców i osób skrajnie niebezpiecznych dla dobra narodu. Chyba nie myślisz na poważnie, że którykolwiek z nas wejdzie do twojego domu, bez konia i osobistej służby?
- Oczywiście, że tak nie myślę. Myślę, że to TY, a nie którykolwiek z was, wejdziesz do mojego domu, z koniem i czterema swoimi sługami w ramach gwarancji, że dożyjesz jutra. Pasuje? - w tonie głosu Kapturka słychać było wyraźne zniecierpliwienie, po czym wnioskować można było, że nie ma najmniejszego zamiaru ustępować. Jeśli jakakolwiek rozmowa miała się odbyć to na jej warunkach! Mężczyzna zastanowił się chwilę, spoglądając na swoich towarzyszy. Czterech z pozostałych sześciu jeźdźców pokręciło naraz głowami, na znak, że zgodzenie się na warunki morderczyni bynajmniej nie jest najlepszym pomysłem.
- Ja... - kapelusz zsunął się mężczyźnie nieco bardziej na tył głowy i w blasku wschodzącego słońca Jürgenowi wreszcie udało się dostrzec jego twarz. Był w gruncie rzeczy młodym chłopakiem, o długich do połowy szyi, kruczoczarnych włosach i błękitnych, wyrazistych oczach, w których teraz jednak czaiła się niepewność, a na twarzy napięcie. Gdzieś już go chyba widział... Ale gdzie konkretnie? - S-Sam nie wiem... To znaczy! - odkaszlnął głośno, poprawiając kapelusz i ponownie przybierając poważny ton głosu. Zupełnie, jakby starał się ukryć przed wszystkimi i przed światem swoją niezdecydowaną i delikatniejszą stronę. - Przyjmuję twoje warunki.
Pozostałych sześciu jeźdźców jęknęło jednogłośnie, najwyraźniej ubolewając nad głupotą/lekkomyślnością swego towarzysza, który w tej chwili zsiadł z konia i prowadząc go za uzdę zbliżył się do drzwi. Po chwili zniknął we wnętrzu chatki, a wraz z nim czterej piesi mężczyźni. Jeźdźcy, którzy zostali przed chatką, spojrzeli po sobie znacząco i każdy z nich odezwał się raz:
- On już nie wróci, prawda?
- A mówiłem mu przed podróżą, żeby nie szedł na żadne układy z tą diablicą.
- Ma za dobre serce. Zawsze tak było. Pamiętacie, to on postanowił lata temu pomóc wiecie-komu.
- I wtedy dobrze na tym wyszliśmy, ale najwyraźniej nie tym razem.
- To co, jedziemy z powrotem bez niego? Jeśli wyjdzie z tego żywy to nas dogoni.
- To trochę niekulturalne go tak zostawiać, ale... Na chwilę obecną mam gdzieś kulturalność.
Kiedy tylko zakończyli ów dialog, zawrócili konie i odjechali w las, a ich (prawdopodobnie) służący podążyli za nimi truchtem. Na polanie została tylko jedna osoba... Zakapturzona na biało, szczupła postać, której płci Jürgen nie był w stanie z tej odległości zidentyfikować. Ani drgnęła, kiedy wszyscy poza nią odeszli.. Po prostu stała nieruchomo w miejscu, wpatrując się wyczekująco w drzwi chatki Kapturka. Nagle jednak nieznajoma osoba drgnęła i uniosła powoli wzrok ku górze... I spojrzała wprost na Jürgena, a na jej bladoróżanych ustach wykwitł szeroki, zniewalający uśmiech. Była to kobieta. Niezwykle piękna, przywodząca wyglądem na myśl anioła lub boginię kobieta, o długich, biało-srebrzystych włosach i połyskujących tajemniczo, lazurowo-błękitnych oczach. Wypowiedziała bezgłośnie do niego jakieś słowa, po czym odwróciła się na pięcie i również opuściła polankę, znikając między drzewami Ciernistego Lasu, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. A słowa, które bezgłośnie posłała mu tajemnicza nieznajoma to:
Powodzenia w twojej własnej baśni, Obłędny Drwalu.
Gunzi:
Klapa w podłodze ustąpiła bez większego oporu, wydając z siebie przy tym ciche skrzypnięcie. Z dołu do pomieszczenia wdarł się słodki, odurzający wręcz zapach, którego nie potrafiła bliżej zidentyfikować. Coś jak... Połączenie aromatu róży, lawendy i jakichś bliżej nie określonych ziół, które sprawiały, że człowiek od razu robił się senny. Co do tego, co zobaczyła - poniżej rozpościerał się widok na zapętloną klatkę schodową, prowadzącą w dół budowli i skrytą niemal całkowicie w półmroku, rozświetlanym jedynie przez kilka pojedynczych pochodni, poumieszczanych tu i ówdzie wzdłuż ścian. Co ciekawsze, ich płomienie nie były ognistego koloru - tylko różowawo-fioletowe. Od najbliższego stopnia dzieliła Annicę odległość około półtora metra, później schody były już normalnej wysokości i raczej regularne. Na zakurzonej podłodze zauważyła ślady czyichś butów. Czyli ktoś tutaj rzeczywiście był i to wcale nie tak dawno temu.