Właściciel
- Tak? - Niski jegomość spojrzał na ciebie a potem na dokumnety.
-Lokal przy Schronisku? Co za po#eb chciałby tam mieszkać? - Zaśmiał się przeciągle. - Możesz przekazać temu świrowi, że może odebrać klucze o szesnastej.
Oparł się rękami o biurko i złapał tego człowieka za koszulę.
- Przyjdę po moje klucze o szesnastej.
Uśmiechnął się co nie było zbyt miłym widokiem. Zaorana twarz wyglądała koszmarnie i ten uśmiech... potwora.
Właściciel
- O-okej... - Powiedział przerażonym głosikiem.
Oblizał się.
- Cieeeeszę się pysiu...
Mruknął mu groźne koło ucha po czym zawarczał i ruszył do wyjścia machając mu.
- Spotkamy się jeszcze dzisiaj.
Wyszedł po czym zaczął się śmiać cicho idąc do kantyny.
Właściciel
Kantyna jak to kantyna była pełna głodnych żołdaków, choć ty jako podpułkownik miałeś prawo wstępu do mniejszej sali obok, z lepszym żarciem i mniejszym tłokiem.
I właśnie dlatego poszedł do sali obok. Wziął swoją porcję jedzenia i usiadł w najbardziej oddalonym od innych po czym zaczął jeść powoli. Nie był to przyjemny widok, wyglądało to jakby potwór konsumował swoją ofiarę.
Właściciel
Nikt się tobą nie przejmował, wszyscy albo byli zajęci rozmową, albo swoim jedzeniem. Choć tak ożywione jedzenie spagetti było niewątpliwie interesujące.
Gdy zjadł odniósł talerz po czym wrócił na swoje miejsce. Zaczął wyobrażać sobie jak to jest znów biegać po lasach swojego kraju, walczyć z dzikimi potworami, polować i żyć w ciszy. Co jakiś czas mogło mu się wymnąć jakieś słówko w jego języku.
Właściciel
Spokój i cisza bardzo go relaksowały, lecz hipnozę przerwał mu dźwięk zegara stojącego przy wyjściu. Właśnie wybiła dwunasta.
Wstał i warknął głośno. Ruszył bardzo szybkim krokiem do sekretariatu, prawie biegł. Wyglądał dość koszmarnie, jakby potwór z największych koszmarów biegł po swoją ofiarę.
Właściciel
Dotarłeś pod drzwi sekretariatu całkiem szybko, lecz w środku już nie było niskiego urzędasa, tylko niewinnie wyglądająca starsza pani.
Podszedł do biurka.
- Poproszę o klucze do mieszkania przy Schronisku. Khor Cerov.
Właściciel
- Już patrzę... Zerknęła do akt - Och, przykro mi. Wniosek dopiero poszedł, ale o szesnastej przychodzi kurier i na pewno przyniesie pozytywną odpowiedź. - Skwitowała to miłym uśmiechem.
- Mogę tu poczekać?
Spytał się cicho.
Właściciel
- Cztery godziny? Skarbeńku, tyle możesz zrobić. Pójść się napić, przejść po parku, poznać jakąś ładną dziewuszkę, albo chociaź spakować graty.
- Mam tylko jedną parę ubrań, tą co mam na sobie. Ekwipunek zabrałem ze sobą. Pieniądze przechowuję w banku. Kobiety nie potrzebuję. Potrzebuję jedynie poczekać te kilka godzin w spokoju.
Odpowiedział beznamiętnie, niczym robot.
Właściciel
- No to śmiało, tylko nie mamy tutaj drugiego krzesła. - Odpowiedziała cicho
- Nie trzeba mi krzesła.
Usiadł w kącie pokoju po czym zaczął się kołysać i nucić pieśń bojową ze swego kraju. Cicho śpiewał także w swoim rodzinnym języku.
Właściciel
Chwile mijały, a przez sekretariat przedzierały się dziesiątki osób zdziwione widokiem medytującego żołnierza.
Nadal śpiewał pieśni bojowe i kołysał się.
Właściciel
Nadal nic się nie działo.
Czeka wytrwale do szesnastej.
Właściciel
Gdzieś około czternastej go sekretariatu wszedł Swanson. - Cześc Molly czy mogłabyś, CO DO KU#WY?
Krzyknął na twój widok.
- Khor, co ty tu odpie#dalasz?
Otwiera oczy powoli, widać w nich furię.
- Ciszej generale, niszczysz mój dobry humor, na który pracowałem kilka dobrych dni.
Jego głos jest zimny, niezbyt przyjemny.
Właściciel
- Nawet nie żartuj, że czekasz tu na... na co on czeka? - Zapytał ciszej sekretarki. Potem zaliczył klasycznego facepalma i znowu szepnął coś do babuleńki. Ta podała mu jakiś przedmiot a ten rzucił nim w ciebie. To był mały pęk kluczy.
- Baw się dobrze w nowym mieszkanku.
Mówi w swoim języku.
- Wypruję kiedyś flaki wszystkim ludziom... A żeby to je**ny ch*j strzelił.
Warknął i wstał z kluczami w kieszeni. Zasalutował i wyszedł, ruszył do nowego domu przeklinając w swoim języku.
Właściciel
Witam, pozdrawiam. Zmiana Lokacji!
Właściciel
Kiwnął głową.
- Bywaj.
Wstał po czym zapiął swoje uzbrojenie i ruszył po swój przydział.
W sztabie jak zawsze kręciły się setki żołnierzy wszystkich rang.
Ruszył do osoby, która wydaje przydziały.
Właściciel
Panna Tenion właśnie wydawała przydziały kilku innym żołnierzom więc musiałeś zaczekać w kolejce.
No i czekał. Cierpliwy, spokojny, stał niczym głaz, jak zwykle.
Właściciel
Gdy udało ci się dopchać do lady panna Tennion spojrzała na ciebie ze zdziweniem. - Podporucznik Cerov, a co pan tu robi? Przecież ma pan wolny weekend?
- Nic mi o tym nie wiadomo ale chcę przydział. Nie potrzebuje wolnego dnia. Jeden mi starczy aż nad to.
Powiedział spokojnie acz oschle.
Właściciel
- Pan wybaczy, ale o ile nie chce pan wykonywać papierkowej roboty to nie ma pan tu czego szukać. - Stwierdziła z uśmiechem.
Na jego twarz wyskoczył grymas furii. Odwrócił się i przepchnął przez żołnierzy idąc szybko do wyjścia. Od razu było widać u niego wku*w. Nie było to miłym widokiem. Wielki facet z bliznami na całym ciele, wku*wiony idzie prawie biegiem.
Właściciel
W końcu wyszedłeś z budynku przez otwarte drzwi.
Ruszył w kierunku baru mając nadzieję na rozpie**ol.
Właściciel
Masz wolne, pogódź się z tym. Zmiana Lokacji!
Właściciel
Uśmiechnął się i i pokręcił głową po czym wypalił papierosa i zapiął na sobie swój ekwipunek. Tak jak mówiła dziewczyna, ruszył do sztabu lecz spokojnym krokiem.
Sztab od rana nie zmienił się.
Ruszył do swojego przełożonego spokojnym krokiem.
Właściciel
Przed gabinetem Swansona nikogo nie było.
Właściciel
Swanson szwendał się po pokoju, a gdy przeszedłeś przez próg powiedział - Dobrze że zmieniłeś mieszkanie, bo teraz byłbyś tyko kupką popiołów! - Zauważyłeś, że na krześle przy biurku siedzi Victoria.
- I co z tego? Za tydzień kończę z robotą. Nie dlatego, że zrobili zamach. Po prostu męczy mnie to cholerne miasto.
Właściciel
Spojrzał na ciebie z zaszkoczeniem i zdenerwowaniem. - Popierdzieliło cię? Ja tu inwestuje, narażam się byś wszedł na szczyt, a ty bawisz się w dezerteram?
W jego oczach zrodziła się furia. Powoli ruszył w jego stronę. Gdy był przy nim powiedział mu do ucha.
- Posłuchaj mnie. Albo mnie jakoś przekonasz abym tu został albo odchodzę.
Prychnął mu w polik po czym odwrócił się i oparł o ścianę.
- Słucham teraz.
Właściciel
- Nie pozwalaj sobie je#any szczylu, no chyba że chcesz się spotkać z plutonem egzekucyjnym - Pogroził ci palcem, nie mniej zdenerwowany od ciebie. - Wciąż nie złapaliśmy gościa który chciał cię sprzątnąć. A on na pewno dokończy robotę. -
- To już mój problem, który mam w dupie. A teraz mów co mi możesz zaproponować albo ja wychodzę.
Właściciel
- Ty chcesz się ze mną targować? - Zapytał z sarkastycznym uśmiechem? - Ok, mogę ci zaproponować brak wyroku o dezercje zakończonego twoim zgonem. Co ty na to?
Wybuchnął śmiechem i wyciągnął miecz.
- Czekałem na śmierć przez całe moje życie. Tylko wyświadczysz mi przysługę mój drogi.
Spojrzał mu w oczy.
- A teraz nie pie**ol tylko odpowiadaj co masz mi do zaoferowania bo już mnie wku*wiasz.
Powiedział już chłodno.