Hodakkele
Hodakkele, moi drodzy, to istoty przedziwne, ohydne i niebezpieczne. Lecz z drugiej strony; ich natura jest zadziwiająca i ciekawa…
Hodakkele – zapewne wielu z was o nich słyszało, czytało, a tylko kilku stanęło z nimi oczy w… oko – to specyficzne, jak mówiłam, istoty. Ostatnio na wyprawie znów zetknęłam się z jednym takim monstrum. Nieopodal traktu zauważyłami, jak do jaskini zapuszczają się żołnierze po zęby zakuci w blachy. Ciekawość, ta moja nieodzowna, powiodła mnie nieco bliżej. Schowałam się za drzewem, aż po kilku chwilach usłyszałam wynaturzony ryk z głębi.
Wtedy, wynurzyło się dwoje osób. Jeden rycerz, w połowie zakrwawiony i kobieta w czarnych szatach. Chwyciła się za bok i zgięła w pół, krwawiąc obficie. Miecz wojownika błysnął, gdy ten zamachnął się w stronę rannej..
Kobieta w odpowiedzi krzyknęła wściekle, a w mgnieniu oka między nich wpadło jednookie monstrum…
Szerokie na metr, długie na półtora. Pokryte czarną łuską, z wielką gębą, z której ostre szpikulce groźnie szczerzyły się na miecznika. Jęzor – długi, wężowaty, czarny – wił się wewnątrz upiornej paszczęki.
Nad nią wielkie, chore ślepię. Nie mam na myśli „chore”, czyli niezdrowe, lecz chore w znaczeniu obłąkania, skrzywienia. Wierciło szalonym spojrzeniem osobę wojaka. Zaczerwienione, żółte białko oka. Ta rozszerzona, żrąca wręcz światło źrenica, a wokół niej pulsująca czerwienią tęczówka.
Z głowy wyrastało dobre kilkanaście macek, które to wiły się jeszcze bardziej nieokiełznanie od jęzora w gębie. Na końcach każdej wyrastały mniejsze gałki oczne, co oczopląsem spoglądały się we wszystkich stronach.
Macki te miały metr, gotowe, by w jednej chwili zaatakować mężczyznę. Bestia unosiła się nad ziemią około pół metra i znów ryknęła głodem, nienaturalnie i… przerażająco.
Czytałam – jak chyba wszyscy – o Hodakkelach już wcześniej. Ale spotkanie tej istoty na żywo było przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.
Przemogłam w końcu swój strach, sięgnęłam po szpadę i pomogłam rycerzowi zabić mroczną czarodziejkę, a jej przyzwanego sługę odesłać do zaświatów. Po tym zajściu, rycerz podziękował mi.Całkiem miły gość z niego. Sir Eliarn się nazywał, zaprosił mnie nawet na kolację do przydrożnej gospody, w zamian za pomoc...
Ale, nie o tym my tu teraz, racja?
Dobrze więc, teraz sedno mojego wypracowania – jak z tymi potworami walczyć? Jakie są ich słabe punkty? A jakie zdolności, na które trzeba zwrócić uwagę żeby łeb swój zachować?
Zacznijmy od streszczenia Wam (elfowaci, ludzcy i krasnoludzcy czytelnicy) tego, co już da się wyczytać w innych księgach. Hodakkele to istoty demoniczne. Żyją więc w tym samym wymiarze, co inne demony – zaskoczeni, co?... Różnica de facto polega na tym, iż bestie te są prymitywne. Chociaż zdawać by się mogło, że w ogromnej czaszce mieści się i ogromny mózg. I że ogromny mózg jest świadczy o ogromnej inteligencji, cóż, wcale tak nie jest.
W wymiarze demonów zajmują prawdopodobnie równie niskie stanowisko, jakie jest im przeznaczone w tym świecie. A mianowicie; służą nekromantom i innym demonologom jako bezmyślna broń – swego rodzaju zamiennik na zombie.
I też oto, są silne, groźne, lecz same nie są w stanie podejmować racjonalnych decyzji. Nie wiem, kto jakie ma odczucia odnośnie tych dwóch potworów – zombie i Hodakkele – które to są na podobnym poziomie intelektualnym, ale mi się osobiście wydaje, że te drugie są bardziej niebezpieczne. W walce posługują się kilkoma rodzajami ataku – po pierwsze i chyba oczywiste – szczęki. Ten ścisk w sekundę wam całe ramię odrąbie, więc ostrożnie.
Po drugie; macki są w stanie nieźle poturbować, a po trzecie – nie patrzcie im długo w to upiorne oko, wprowadza was w przedziwny stan, paraliż, podobny do tego, w którym mysz nie jest w stanie uciekać przed wężem, powoli ku niej pełznącym.
Na nasze szczęście, my również jesteśmy w stanie temu czemuś nieźle zaszkodzić. Najwygodniejszą metodą jest złamanie zaklęcia wiążącego. Dwa są na to sposoby, chociaż jeden z nich nie do końca pewny.
Pierwszy polega na złamaniu zaklęcia wiążącego bestię z właścicielem oraz tym światem inkantacją magiczną. Pierwszy lepszy doświadczony mag szybko ułoży odpowiednią formułę. Problem leży w właścicielu – trzeba wdać się z nim w wycieńczające, umysłowe starcie.
Jeśli jednak nam się to powiedzie, potwór zostanie odesłany do swojego wymiaru.
Drugi wariant polega na zabiciu właściciela, albo zniszczenia obiektu wiążącego – chyba naprawdę nie muszę tłumaczyć, że mroczni magowie będą próbowali na wszelkie sposoby was przed tym powstrzymać.
Gdy już to zrobicie, demon znowu zostanie odesłany do wymiaru, jednak czasem – przez niejednoznaczną i niezbadaną jeszcze matrycę magii – stwór może tutaj zostać i stanowić nawet większe zagrożenie, niż przedtem. Kontrolowany bowiem wcześniej przez skupiony umysł czarownika, w przypadku pozostania na tym świecie zostaje na własną rękę, a istoty te robią się naprawdę agresywne.
Ostatnim mi znanym sposobem, jest – ubicie stwora. Nie zostaje on wtedy wysłany z powrotem i można spokojnie pozyskać z niego cenne składniki alchemiczne, co to sprzedać w sklepie za ładną sumkę można.
Jak je jednak ubić? Za wiele wam nie powiem, bo jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Mają twardą łuskę, a nawet głębokie rany nie powodują jakiegoś szczególnego uszczerbku na zdrowiu. Tak samo, jak odcięcie macek.
Słabym punktem może być – domyślacie się zapewne – oko. Szybka droga do mózgu (jeśli go mają). Niestety, mają niezwykle wytrzymałą powiekę, która błyskawicznie nasuwa się w konieczności na gałę. Zupełnie jakby stworzona do blokowania ciosów, a nawet strzał.
Ostatnia już rada: nie wdawaj się wręcz, a gdy już to zrobisz – nie daj się ugryźć.
Dzięki za uwagę,
Badaczka Janette Collin